tag:blogger.com,1999:blog-27688859180422279032024-03-13T08:37:48.091+01:00Music Is The HealerSzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.comBlogger396125tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-33571830023738800182021-09-25T17:53:00.000+02:002021-09-25T17:53:27.156+02:00Siedem...<p><span style="font-family: verdana; text-align: justify;">Państwa pierwsze skojarzenie? Mnie do głowy przychodzi kilka. Siedem film, siedem cudów świata, serial Siedem życzeń, CR7 i wiele innych. Siedem to w wielu kulturach, religiach i mitologiach magiczna cyfra.</span></p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ale to właśnie dziś mija siedem lat od chwili powstania tego bloga. Przez ostatnie kilka tygodni popełniłem dość długi felieton na temat tych siedmiu lat. Przeczytałem kilka razy i stwierdziłem, że właściwie po co to zrobiłem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Do sedna. Drodzy Czytelnicy, na przestrzeni lat, zdarzyło mi się kilka razy narzekać, że nie mam już chęci do pisania o muzyce, nie mam czasu i warunków. Ale chyba najwyższy czas to powiedzieć. Straciłem do tego serce. Nie mam ani ochoty dłużej tego ciągnąć, ani nie widzę dalszego uzasadnienia aby to robić. Dziś, w dobie powszechnego Internetu i bezproblemowego dostępu do muzyki, mija się to z celem. Dziś każdy może być recenzentem. Mnie to już nie bawi.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Bloga nie zamykam, w końcu popełniłem kilkaset recenzji, kto chce niech czyta. Całkiem możliwe, że będę tu zaglądał, coś skrobnę od czasu do czasu. Może jakąś recenzję, może jakieś przemyślenia, moje obserwacje, ale zawsze będzie to związane z muzyką.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Tak czy inaczej dziękuję Wam kochani Czytelnicy za te siedem lat, że byliście, czytaliście, komentowaliście. Jeszcze raz wielkie ukłony.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I pamiętajcie: Music is the Healer.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-38512839505396312562021-08-21T12:51:00.001+02:002021-08-21T12:53:44.289+02:00Joni Mitchell - The Hissing Of Summer Lawns (1975)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmtW-4iGv-Pd839Nn_T4xXRxbt2uR188ffK2FhQLK6xm54lsCoTcvQcYMDJ0JnwEQksLnKUYY7B8tDz2xb_TmYjjpzUiV-Yg7HN-odL-xQ43U_rgpc7bhYKK_9TlwgkDT1PyVUQyuXDp3p/s1417/100000x100000-999.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1411" data-original-width="1417" height="399" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmtW-4iGv-Pd839Nn_T4xXRxbt2uR188ffK2FhQLK6xm54lsCoTcvQcYMDJ0JnwEQksLnKUYY7B8tDz2xb_TmYjjpzUiV-Yg7HN-odL-xQ43U_rgpc7bhYKK_9TlwgkDT1PyVUQyuXDp3p/w400-h399/100000x100000-999.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">In France They Kiss On Main Street</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Jungle Line</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Edith And The Kingpin</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Don't Interrupt The Sorrow</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Shades Of Scarlett Conquering</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Hissing Of Summer Lawns</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Boho Dance</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Harry's House/Centerpiece</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Sweet Bird</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Shadows Of Light</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Gołym okiem widać, że lato ma się ku końcowi. Choć to kalendarzowe potrwa jeszcze miesiąc, to już dziś jesień delikatnie puka do naszych drzwi. Dni są coraz krótsze, jerzyki dawno już odleciały (w tym roku wyjątkowo wcześnie), temperatury też nas nie rozpieszczają. W związku z tym postanowiłem sprawdzić co też w tej letniej trawie jeszcze piszczy. A w niej album Joni Mitchell, który jest mym ulubionym w dyskografii tej kanadyjskiej Artystki. Odkąd pamiętam zawsze mówiono, że to <i>Blue</i> jest tą płytą, która jest najważniejsza. Może i tak, ale nie dla mnie. Pewnego sierpniowego popołudnia 1991 roku usłyszałem <i>The Hissing Of Summer Lawns</i> i zostałem zaczarowany…<span><a name='more'></a></span></span><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Od tej pory, każdego roku, gdy sierpień dogorywa, włączam sobie ten album i wspominam. Bardzo ważną częścią tej płyty są wspaniałe teksty Mitchell. Joni stawia na kobiety, opowiada o nich, o ich decyzjach, wyborach. Pochyla się nad ich sytuacją, ilustruje ich życie. To bardzo ważne i arcyciekawe opisy i opowieści nad którymi warto się choć przez chwilę zastanowić.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Muzycznie? Jak już wspomniałem na wstępie, to album przy którym odpoczywam. Podczas słuchania staram się nie zauważać tych wszystkich ważnych kwestii o których opowiada, a koncentruję się na samej muzyce. Głos Mitchell traktuję bardziej jako kolejny instrument niźli opowieść wnikliwej obserwatorki rzeczywistości.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Już pierwszy utwór kapitalnie wprowadza nastrój. Świetna gitara i to elektryczne pianino, które robi tu cały klimat. Do tego wspaniała sekcja z basem na czele. Lubię takie otwieracze, które dobrze wprowadzają w całość i tworzą świetny zaczątek do dalszych eksploracji całego albumu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Odgłosy Afryki w <i>The Jungle Line</i>. Bębny, Moog, gitara akustyczna i głos Joni. <i>Edith and the Kingpin</i> to utwór, który cudownie został zaśpiewany przez George’a Michaela. To za sprawą wersji George’a po latach wróciłem ponownie do <i>The Hissing Of Summer Lawns</i>. Piękna ballada o jazzowym zabarwieniu, znakomicie buja i uspokaja. Tekst jest dość mocny inspirowany postacią alfonsa z Vancouver oraz życiem Edith Piaf. Ciekawe połączenie. Prawda?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W <i>Don’t Interrupt The Sorrow</i> uwielbiam te wszystkie wstawki gitary elektrycznej, na której gra Larry Carlton. Dalej? Połączenie fortepianu, basu i cudownych smyczkowych aranżacji w <i>Shades Of Scarlett Conquering</i>. No i utwór tytułowy. Tu znowu świetny bas i to plumkające elektryczne pianino. Do tego trąbka, saksofon i flet. Ależ to płynie. I znowu fenomenalny tekst.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejne utwory utrzymane są w podobnej, spokojnej tonacji, a wśród nich bardziej akustyczny <i>Sweet Bird</i> i zamykający całość <i>Shadows And Light</i> z głosem Mitchell w roli głównej. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTsvunZPPKV2hti83JUWZsIei53VcZkW7I-nnnsvtp6MeguXFlfV9EIUfmk6kOc92yNyS6VmEpT4ZB87Kn-fIEGRk6DckpxQhidSq3WHA63IG1OYTX7pAV6Gc2k_zry9QC9RaD09ol12Fq/s2048/joni.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTsvunZPPKV2hti83JUWZsIei53VcZkW7I-nnnsvtp6MeguXFlfV9EIUfmk6kOc92yNyS6VmEpT4ZB87Kn-fIEGRk6DckpxQhidSq3WHA63IG1OYTX7pAV6Gc2k_zry9QC9RaD09ol12Fq/s320/joni.jpg" width="320" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Krytycy czepiali się tej płyty, że nie ma tu melodii (musieli być głusi), że ten jazz jest niepotrzebny i w ogóle gdyby nie warstwa tekstowa ten album byłby do niczego. Cóż. Dla mnie ta płyta to coś pięknego. Wspaniale płynie, kołysze, nie męczy. Po prostu sprawia ogromną przyjemność ze słuchania. Dawno temu gdy jeszcze paliłem tytoń, siadałem wieczorem po pracy, nalewałem sobie szklaneczkę czegoś mocniejszego, zapalałem cygaro i włączałem ten album. Wtedy był to dla mnie najlepszy odpoczynek. To wszystko to oczywiście tylko moje subiektywne odczucia, pewnie krytycy wiedzą lepiej, ale kto by ich słuchał…</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-25085871279061416122021-07-24T14:06:00.001+02:002021-07-24T14:06:00.222+02:00Idris Muhammad - Power Of Soul (1974)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl3H4cMZFpSdYCvC28jSuZPoY3kdGAyDzchJEe-6PNhvxJdwveg_Dc0DN5zfPpfycmtpI4X2jlighQ7tCk0uj9Vpmr_KcseNtfqTS5p6yDRn3r0ZJvlRng37ZUIR4mTaUY9ODn3Fsm3zET/s1500/71fx8o12q6L._SL1500_.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1500" data-original-width="1500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhl3H4cMZFpSdYCvC28jSuZPoY3kdGAyDzchJEe-6PNhvxJdwveg_Dc0DN5zfPpfycmtpI4X2jlighQ7tCk0uj9Vpmr_KcseNtfqTS5p6yDRn3r0ZJvlRng37ZUIR4mTaUY9ODn3Fsm3zET/w400-h400/71fx8o12q6L._SL1500_.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Power Of Soul</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Piece Of Mind</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Saddest Thing</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Loran's Dance</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Za kilka dni minie kolejna rocznica śmierci tego znakomitego perkusisty. Postanowiłem więc przedstawić Państwu jeden z jego albumów. Padło na <i>Power Of Soul</i>, który jest chyba najbardziej znanym jego dziełem, do nagrania którego Idris zaprosił wiele wspaniałości muzycznego świata o czym informuje natychmiast sama okładka płyty. A są to między innymi Grover Washington Jr., Bob James, Joe Beck czy Randy Brecker…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Idris Muhammad urodził się w Nowym Orleanie jako Leo Moris. W latach sześćdziesiątych przeszedł na islam zmieniając imię i nazwisko. Już jako mały chłopiec czuł miętę do perkusji. Jako nastolatek grał już w kilku poważniejszych bandach. W swojej karierze współpracował z wieloma znakomitymi muzykami, był uważany za jednego z najbardziej innowacyjnych perkusistów muzyki soul.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I też na tej płycie mamy kapitalną mieszankę soulu, funku i jazzu. Wszystko brzmi fenomenalnie, a album rozpoczyna kompozycja Jimi Hendrixa <i>Power Of Soul</i>. To jako się rzekło soulowo – funkowa wariacja kompozycji wirtuoza gitary. Początek jakby żywcem wyjęty z filmu grozy. Słychać kroki i zaniepokojony bas po czym uderza nas sekcja dęciaków, perkusja i gitara. Dalej wszystko cudownie płynie za sprawą klawiszy Boba Jamesa i znakomitej sekcji Muhammad-King. Ale w tej trwającej nieco ponad siedem minut kompozycji usłyszymy też fajne solo gitarowe Becka, a także znakomitą partię saksofonu Grovera Washingtona Juniora. Świetny początek płyty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Piece Of Mind</i> autorstwa Boba Jamesa koi nasze dusze od samego początku. Krainy łagodności oparte na świetnych klawiszach i instrumentach dętych. Krainy łagodności, które jednocześnie znakomicie bujają. Do tego wspaniałe orkiestracje i ten piękny saksofon Washingtona Juniora, a chwilę później trąbka Brecknera.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Strona druga oryginalnego wydania to kolejne dwie kompozycje. Pierwsza z nich jest autorstwa gitarzysty Joe Becka. W nastroju podobna do poprzedniczki tyle, że jak nie trudno się domyśleć, tu rolę przewodnią przejęła gitara. Ale klawisze także znakomicie dają tu o sobie znać co w połączeniu z saksofonami i ładną, łagodną trąbką prowadzi nas ku krainom odpoczynku i ukojenia.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Koniec płyty należy do Washingtona Juniora, który jest autorem <i>Loran’s Dance</i>. Świetny, spokojny, wyluzowany klimat oblany funkiem. Zwrócić tu należy uwagę na solo trąbki i nie gorszą partię samego kompozytora na saksofonie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQDGRCW1JugSeHfsqUx8lcDnteyJAtWYdKO2QDAcTsHLRH6X7bFL4CJ3fhkGK3cjN0GS1N09gygc6EA1ISjMMqwQW2fokUxDBfv8W66aYpbiSwpvs48qbRWqsXtFiddpCCbvHWP056Rt1I/s2048/idris.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQDGRCW1JugSeHfsqUx8lcDnteyJAtWYdKO2QDAcTsHLRH6X7bFL4CJ3fhkGK3cjN0GS1N09gygc6EA1ISjMMqwQW2fokUxDBfv8W66aYpbiSwpvs48qbRWqsXtFiddpCCbvHWP056Rt1I/s320/idris.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Uwielbiam słuchać tej płyty latem gdy jestem sam w domu i nikt mi nie przeszkadza. Otwieram okna, przez które wpada ciepłe powietrze, pachnące trawą, kwiatami i ziemią. Rozsiadam się wygodnie, podkręcam głośność i odlatuję. Wspaniała muzyka, nienachlana, kojąca, doskonale wyważona z tym groovem Idrisa. Bardzo ładne rozłożenie proporcji poszczególnych instrumentów. Każdy ma swoje pięć minut i żaden nie próbuje jakoś się wywyższać czy dominować. A sekcja, z Muhammadem na czele, trzyma wszystko w ryzach kapitalnie napędzając całość. Polecam z całego serca. To płyta z serii jazz nie musi być straszny. Klasyk, który warto znać i mieć w swojej kolekcji.</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-72035199545230019392021-07-17T14:06:00.001+02:002021-07-17T14:06:00.216+02:00Yellow Magic Orchestra - Solid State Survivor (1979)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHflTl3ObJI7AEwL-3tbiWSD4syBpViZvwW63f41f-c5jgfgJI1zk4xPAzWGJifyGAgxFPvhGiCwHKlp3z3EeenzsW0EGgu8DR9Xl7Jr-mLIR3o51cBZN3Zvs5lyiwUzkYwn2jTPVlwSe_/s1600/folder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHflTl3ObJI7AEwL-3tbiWSD4syBpViZvwW63f41f-c5jgfgJI1zk4xPAzWGJifyGAgxFPvhGiCwHKlp3z3EeenzsW0EGgu8DR9Xl7Jr-mLIR3o51cBZN3Zvs5lyiwUzkYwn2jTPVlwSe_/w400-h400/folder.jpg" width="400" /></a></div><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Technopolis</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Absolute Ego Dance</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Rydeen</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Castalia</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Behind The Mask</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Day Tripper</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Insomnia</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Solid State Survaivor</span></li></ol><p></p><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kto z Państwa, co jakiś czas, nie pragnie znowu być dzieciakiem? Przypomnieć sobie beztroskę, zabawy z kolegami i koleżankami, rowerowe wyprawy czy w końcu poznawanie muzyki? Wspomnienia są piękne, oczywiście nie powinniśmy się w nich zatracić, ale to część naszego ja. Lata osiemdziesiąte. Jak na zbawienie czekało się na przyjazd dwóch wozów Drzymały, w których ustawione były automaty do gry. Spędzało się tam całe godziny, przepuszczając kieszonkowe. Przekrój wiekowy od lat pięciu po dorosłych facetów. Gry, bardzo proste graficznie, zręcznościowe. Wydarzenia na ekranie zilustrowane były muzyką. I to właśnie utwory z tej płyty japońskiego projektu bardzo przypominają mi wspomniane automaty. Nawiasem mówiąc zespół stworzył bardzo dużo muzyki z przeznaczeniem na rynek gier wideo. Przed Państwem Yellow Magic Orchestra, którzy uważani są za prekursorów synthpopu, elektro czy techno…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Y.M.O. bo tak w skrócie zapisywana jest nazwa tego zespołu powstała w 1978 roku w Tokio z inicjatywy Haruomi Hosono (bas, klawisze, głos). Do współpracy i współtworzenia Y.M.O. Hosono zaprosił dwóch panów, z którymi już wcześniej współpracował. Ci panowie to Ryuichi Sakamoto (klawisze, głos) oraz Yukihiro Takahashi (perkusja, głos). W 1977 roku Hosono nagrywał album <i>Paraiso</i>. To właśnie tam wśród gości pojawili się wspomniani dwaj panowie. Prócz nich było wielu innych znakomitych muzyków, a całość tej grupy nazwana została Yellow Magic Band. Później już poszło. Hosono był na tyle zadowolony ze współpracy z Takahashim i Sakamoto, że postanowił stworzyć nowy projekt pod nazwą Yellow Magic Orchestra.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Solid State Survivor</i> to drugi album w dorobku grupy, który uważany jest za ich największe dzieło. Trójkę naszych bohaterów wsparło kilku zaproszonych gości. Wśród nich byli między innymi Makoto Ayukawa (gitara elektryczna) oraz Sandii (głos). Słowa do trzech utworów napisał Chris Mosdell.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Płyta rozpoczyna się bardzo żywiołowo w postaci kompozycji <i>Technopolis</i> autorstwa Sakamoto. To typowo elektroniczna muzyka, żywcem wyjęta ze wspomnianych gier komputerowych. Ale proszę posłuchać jak tu fajnie chodzi bas. Włączamy tę muzykę i natychmiast pojawia się uśmiech na twarzy. Podobną sytuację mamy w kolejnych kompozycjach, które są autorstwa Hosono (<i>Absolute Ego Dance</i>) i Takahashi (<i>Rydeen</i>). Szczególnie ta ostatnia często służy w moim domu jako budzik. To kapitalny utwór na ranny rozruch. Proszę mi wierzyć. Odpalam i domownicy z rozleniwionych kotów przeistaczają się w rozbrykane kucyki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dopiero w kolejnym utworze Sakamoto zatytułowanym <i>Castalia</i> mamy znaczącą zmianę nastroju. To utwór stonowany, nawet smutny. Piękny fortepian plus masa efektów i syntezatorów. Znakomita pozycja.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejne <i>Behind The Mask</i> wielokrotnie było coverowane przez takich artystów jak Eric Clapton, The Human League czy Michael Jackson. Tu mamy powrót do żywszego grania, z przetworzonymi komputerowo wokalami.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dalej niespodzianka. Panowie z Y.M.O. postanowili zamieścić na płycie cover samych The Beatles. To skomputeryzowany <i>Day Tripper</i>, w którym czuć duszę wielkich Anglików. Jak im wyszło? Proszę posłuchać.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Insomnia</i>. Tę kompozycję nazywam elektroniczną psychodelią. Kroczący, powolny, monotonny, ale w całkowitym podsumowaniu naprawdę ciekawy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Płytę zamyka utwór tytułowy, który ponownie pokazuje nam żywe oblicze zespołu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Sam muzykę Y.M.O. poznałem na początku lat 90-ych. Zainteresowałem się natychmiast. Początkowo były to pojedyncze utwory by w 1994 zdobyć całą opisywaną tu płytę. Ponad ćwierć wieku kapitalnej przygody. Włączam chętnie, w szczególności gdy humor siada.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSWxf3XUp5eGQSXKvNR9YkJnN48oO2I6rY3SrdEqUniaeHbzwVo6qc2_nMM5ZQVuMK4nwa-yRL41xEOP5pFDW6iJDGygXB9TSAdgzv-Gr0wTWxz_xcHQ5w-v3QRM46cPnV8YUXyiNwJeBY/s2048/IMG_20210717_105950.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSWxf3XUp5eGQSXKvNR9YkJnN48oO2I6rY3SrdEqUniaeHbzwVo6qc2_nMM5ZQVuMK4nwa-yRL41xEOP5pFDW6iJDGygXB9TSAdgzv-Gr0wTWxz_xcHQ5w-v3QRM46cPnV8YUXyiNwJeBY/s320/IMG_20210717_105950.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Muzyka zawarta na tym albumie często uważana jest za infantylną. Nie chcę tu o nikim pisać źle, w końcu każdy ma swój gust i poczucie estetyki. Ale gdyby pozbawić się typowego dupościsku i podejść do tej muzyki jako do tej, która ma dawać kopa na dzień dobry, poprawić humor czy wreszcie wywołać wspomnienia, to jesteśmy w domu. Czysta rozrywka, kapitalnie wymyślona i zagrana. Od pierwszych nut słychać, że korzenie tej muzyki tkwią w Kraju Kwitnącej Wiśni mimo unoszącego się nad nią ducha Kraftwerk. Proszę dać szansę, a nie zawiodą się Państwo. Na świecie ten album został dość mocno doceniony. Sprzedał się w ilości kilku milionów, a w samej Japonii został albumem roku.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-42450394621957934502021-06-30T14:06:00.001+02:002021-06-30T14:06:00.210+02:00Wojciech Karolak - Easy! (1975)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh312uioj8ckcV71mKuHDJBVKTuT4TzY9lItsW-c-6_5aVsBdF2P0G9-RlZ3hA_Rsr21i21SPz_fAKKDlvW5CIQTnHer4r0fGiesFI9ngVFhAE8QS-R3MQKlNEkDtclcXSk2Hlg0sfi9UyF/s463/Wojciech+Karolak+-+Easy%2521+%25281975%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="463" data-original-width="463" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh312uioj8ckcV71mKuHDJBVKTuT4TzY9lItsW-c-6_5aVsBdF2P0G9-RlZ3hA_Rsr21i21SPz_fAKKDlvW5CIQTnHer4r0fGiesFI9ngVFhAE8QS-R3MQKlNEkDtclcXSk2Hlg0sfi9UyF/w400-h400/Wojciech+Karolak+-+Easy%2521+%25281975%2529.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">A Day In The City</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">(DACP 796) Endless Transit</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Instant Groove</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Strzeż się szczeżui</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Easy</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Why Not Samba</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Seven Shades Of Blue</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Goodbye</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jak to jest, że po niektóre płyty sięgamy gdy ktoś odejdzie z tego świata. Tak właśnie było w przypadku Wojciecha Karolaka, który zmarł kilka dni temu. Mam ten album na winylu, ale jest w kiepskim stanie. Reedycję kompaktową zakupiłem natychmiast po wydaniu. I mówię tu o reedycji z 2005 roku. Ta jednak gdzieś mi zaginęła. Pewnie znowu ktoś „pożyczył” na weekend. Na kolejne wznowienie trzeba było czekać kolejnych czternaście lat. Oczywiście zakupiłem, mam i za skarby nie oddam, nie pożyczę ani nawet nie dam powąchać. <i>Easy!</i> to jedyna płyta, w dość bogatym dorobku Karolaka, sygnowana tylko jego nazwiskiem. W założeniu miała to być muzyka łatwa i przyjemna…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Karolak zaczynał swoją przygodę muzyczną od gry na saksofonie altowym, ale z biegiem lat coraz bardziej ciągnęło go w kierunku instrumentów klawiszowych. Podczas jednej z sesji nagraniowych w radiowej Trójce odkrywa organy Hammonda. Zakochuje się w nich. Jednak radiowy instrument był zdezelowany, a na własny nie było Wojciecha stać. Porzuca zatem polską scenę jazzową i w 1966 roku wyjeżdża do Skandynawii. Tam gra jak najwięcej, nie zawsze jest to muzyka wielkich lotów, ale skrupulatnie odkłada każdy grosz na swój wymarzony instrument. Udaje się go zakupić w 1973 roku. Karolak rusza do ataku, Hammond wciąga go bez reszty. Proszę posłuchać co robi z tym instrumentem na płycie <i>Podróż na południe</i> nagranej kolaboracji z Michałem Urbaniakiem i Czesławem Bartkowskim (może kiedyś na blogu wrócę do tego albumu). W międzyczasie pisał także utwory na swój solowy album. Chwilę po zabawie sylwestrowej, a dokładnie 3 stycznia 1974 roku rozpoczęła się sesja nagraniowa do płyty <i>Easy!</i></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Karolak zebrał tu śmietankę jazzowych muzyków. No weźmy chociażby takie nazwiska jak, wspomniany przed chwilą Czesław Bartkowski, ale i Zbigniew Namysłowski, Janusz Muniak czy Tomasz Stańko. W chórkach Novi Singers, a jakby tego było mało orkiestrą dyryguje Jan Ptaszyn Wróblewski. Sam autor prócz organów Hammonda bardzo chętnie sięga tu po Fendera oraz organy Farfisa.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko rozpoczyna <i>A Day In The City</i> z kapitalną perkusją, organami i wokalizami Novi Singers. Muzyka buja jak jasna cholera. Oczami wyobraźni widzę jakiś klub warszawski z połowy lat 70-ych, w którym przy tych dźwiękach szaleją dziewczyny. Znakomite popisy, tak Karolaka jak i saksofonów plus genialne solo Stańki na trąbce. Utwór jak ta lala pasuje do aury za oknem. Ciepło, radośnie, przez chwilę zapominamy o troskach, których w dzisiejszych czasach nam przecież nie brakuje. Rozrywka na najwyższym poziomie, a to przecież utwór jazzowy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>(DACP 796) Endless Transit</i> to mocna sekcja dęta na dzień dobry. Pojawia się tu także flet, szkoda tylko, że w tak szczątkowej postaci. A przecież Karolak lubił ten instrument. Zawsze śmiałem się z kolegami, że ta kompozycja jak ulał pasowała by jako tło muzyczne do któregoś z wydań <i>Polskiej Kroniki Filmowej</i>, która wychwala ciągłe sukcesy na odcinku hodowli trzody chlewnej.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Instatnt Groove</i> jest nieco bardziej narkotyczne. <i>Strzeż się szczeżui</i> to jedyna kompozycja na tym albumie, która nie jest autorstwa Karolaka. Autorem jest Ptaszyn Wróblewski, a ta jest fajnie rozbujana, oczywiście z klawiszami w roli głównej, ale i dęciaki nieźle sobie tu poczynają.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Utwór tytułowy to wspaniałe wprowadzenie Karolaka, które popełnił przy pomocy Fendera głównego bohatera tej kompozycji. No i ten saksofon Namysłowskiego. Przyjemnie, bezpretensjonalnie, użytkowo. W <i>Why Not Samba</i> robi się egzotycznie, a to między innymi za sprawą świetnych Novi Singers.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dwa ostatnie utwory (<i>Seven Shades of Blue</i> i <i>Goodbye</i>) to już melancholia, która jest miodem na moje skołatane serce. Wyciszenie uzyskane przez plumkające delikatnie klawisze Karolaka, rytmiczna, nienachlana perkusja Bartkowskiego i cudowne orkiestracje. Zamykam oczy i odlatuję daleko stąd. Zamykający całość <i>Goodbye</i> to piękne pożegnanie tak płyty jak i samego kompozytora.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBg7mpud6tHl8R8pCI8yy3pnlkxhopX7moRBY38E3NSg-ZQ49-I7TCspJpv41qa5stlpuLBKd9fJWE3OPOZrsr5KwXmVG2fsh-q6vjTt87lmh6Gzte0mAVewNaczOUODjHOwHSi9W35_SQ/s2048/IMG_20210630_115052.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBg7mpud6tHl8R8pCI8yy3pnlkxhopX7moRBY38E3NSg-ZQ49-I7TCspJpv41qa5stlpuLBKd9fJWE3OPOZrsr5KwXmVG2fsh-q6vjTt87lmh6Gzte0mAVewNaczOUODjHOwHSi9W35_SQ/s320/IMG_20210630_115052.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><i>Easy!</i> powinien być jednym z albumów wprowadzających w gatunek zwany jazzem. Zapewniam Państwa, że jazz to nic strasznego, szczególnie w takim wydaniu. Proszę nie uciekać, nie prychać tylko zasiąść przy głośnikach i przekonać się, że jazz może też być łagodny, piękny, dostarczający czystej rozrywki. Wszak o to autorowi tej płyty chodziło i moim zdaniem zostało to zrealizowane w stu procentach. Żegnaj drogi Wojtku i do zobaczenia po drugiej stronie.</span></div><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-22711535365405306212021-06-18T14:06:00.001+02:002021-06-18T14:06:00.246+02:00Bryan Ferry - Boys And Girls (1985)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOfFu_bnxt1WeKvvEY1Fez4uvLJ4DBAnMWlyr7nSlClMqanni3BL4ZpU-PwYuCfr9M4XfySNN8m4Z0cdyt24CVHsFjVRkk1sALRbQvrAln7n_QP7TGMZ44T6jdMSgsx_DTPJ0hgC7d1DDF/s512/ferry.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="507" data-original-width="512" height="396" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOfFu_bnxt1WeKvvEY1Fez4uvLJ4DBAnMWlyr7nSlClMqanni3BL4ZpU-PwYuCfr9M4XfySNN8m4Z0cdyt24CVHsFjVRkk1sALRbQvrAln7n_QP7TGMZ44T6jdMSgsx_DTPJ0hgC7d1DDF/w400-h396/ferry.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Sensation</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Slave To Love</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Don't Stop The Dance</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">A Waste Land</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Windswept</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Chosen One</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Valentine</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Stone Woman</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Boys And Girls</span></li></ol><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z cyklu „Atrakcyjna osiemdziesiątka”</div><div style="text-align: justify;">Pół roku minęło, a ja nie przedstawiłem żadnego albumu z lat osiemdziesiątych. Skandal! Tym większy, że gdy zbliżają się wakacje i robi się ciepło, porzucam jazzy, progrocki i inne fjużyny właśnie na rzecz 80’s. Dodatkowo atakują nas upały, a taka aura natychmiast przenosi mnie do roku 1994. Dlaczego? Ano wtedy właśnie były okrutne upały, a ja namiętnie słuchałem solowej płyty lidera Roxy Music zatytułowanej <i>Boys and Girls</i>. A że dodatkowo kilka dni temu album obchodził swoje urodziny, to z wielką ochotą o nim tu wspomnę…<span><a name='more'></a></span></div><div style="text-align: justify;">Oj tak, lato 1994. Bardzo ciężki dla mnie czas. Wtedy nie miałem prawie nic. Każdy nadprogramowy grosz wydawałem na płyty i kasety. Ale jak niemal całe moje życie, słuchałem mnóstwo muzyki, która pozwalała mi trwać na tym łez padole. Tak, music is the healer. Wtedy właśnie jedną z mych płyt, których słuchałem ciągle i ciągle był album <i>Boys and Girls</i> Ferry’ego. Zabierałem discmana i wodę, szedłem nad rzekę, zanurzałem w niej stopy, włączałem muzykę i marzyłem. Uciekałem od dnia codziennego, zmartwień, problemów, kłopotów. Ale ten album to dla mnie nie tylko zmartwienia i ponury nastrój, to także cudowne marzenia o lepszym świecie, o rozległych plażach, chłodnych napojach, pięknych kobietach.</div><div style="text-align: justify;"><i>Boys and Girls</i> to produkcyjne mistrzostwo świata. Zresztą Bryan w powstanie tej płyty zaangażował rzeszę ludzi i to dosłownie. Jak głosi legenda w nagraniu tego albumu wzięło udział ponad sto osób. Nie sposób wymienić tu wszystkich. Wspomnę jedynie o takich znakomitościach muzycznego świata jak David Gilmour, Mark Knopfler, Marcus Miller, Nile Rodgers, Omar Hakim, Tony Levin czy David Sanborn. Płyta powstawała na kilku kontynentach pod okiem wielu inżynierów nagrań. Nawet nie pytam ile pieniędzy Ferry musiał w to władować. Ale chciał osiągnąć perfekcję i to w jakimś sensie mu się udało bo album gra jak ta lala.</div><div style="text-align: justify;">Na płycie znalazło się dziewięć utworów utrzymanych w podobnym klimacie. Ale tu liczą się te wszystkie smaczki, których nie brakuje. Kurnia, gdy włączam ten album widzę jak zmieniło się moje życie, ta muzyka przenosi mnie do klubów w gorącym Miami gdzie w półmroku zmysłowo tańczą pary. Piękne dziewczyny i przystojni faceci, poruszają się zmysłowo w takt dźwięków piosenek z tego albumu. Ten taniec to czysta magia, pożądanie, sex. Ale wszystko jest to smaczne, wyrafinowane, nie ma miejsca na wulgaryzm czy nieobyczajne zachowania. No proszę sobie odpalić utwory 4 i 5. <i>A Waste Land</i> i <i>Windswept</i>. Magia drodzy Państwo, to jest magia. Proszę posłuchać jak cudownie gra tu gitara klasyczna, wspomagana kapitalnym saksofonem.</div><div style="text-align: justify;">Ale od samego początku, od <i>Sensation</i> ta muzyka wciąga bez reszty. Chwilę później pierwszy singiel i największy przebój z tego albumu czyli <i>Slave To Love</i>. Mam nadzieję, że Państwo choć raz słyszeli ten utwór. Zmysłowy, pociągający, elektryzujący. Panowie, czy nie chcielibyście zatańczyć tego z piękną kobietą? Teraz nie wspomnę bo od wielu lat jestem szczęśliwie żonaty z piękną i mądrą kobietą, ale za kawalerskich czasów gdy byłem kogucikiem? Oj, tańcowało się przy tym kawałku. Wspomnienia są ważne. Następny utwór to kolejna wizytówka tej płyty. Mowa o <i>Don’t Stop The Dance</i> drugim singlu z tego albumu. No właśnie, tańczymy i przestać nie możemy, nie chcemy, niech to trwa. Jest troszkę szybciej, ale nadal fantastycznie można się pobujać przy dźwiękach saksofonu Sanborna.</div><div style="text-align: justify;">Co jeszcze? Proszę posłuchać basu w <i>The Chosen One</i> albo tej zadziornej gitary Knopflera w <i>Valentine</i>. Wszystko przyspiesza nieco w <i>Stone Woman</i>. I tu ponownie fantastyczny bas. Ależ to gra, ja pierdykam.</div><div style="text-align: justify;">Całość zamyka utwór tytułowy, który posłużył jako muzyczne tło w scenie otwierającej jednego z odcinków <i>Miami Vice</i>. Regularny Czytelnik wie jak lubię ten serial bo to dzięki niemu poznałem masę przepięknej muzyki. Zresztą to właściwie osobny temat. Nie piszę na blogu artykułów, ale może warto by było? Na ten przykład taki „<i>Miami Vice – moja muzyczna miłość</i>”? Nic to, pomyślę o tym jutro. <i>Boys and Girls</i> znakomicie zamyka całość.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj12G3s8I8lffUHopnk2ffFRK6EaAKgRc_V7-3PEll6UFpZOQ2_x0nKW9sYl8RJwcQzeVdVPETBfExWcDGqQDve_s4tfOeaykPIC0wZwUE8FRULfFAzesZiiEte54tbR-cdk-bUo2q59SYt/s2048/IMG_20210618_120211.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj12G3s8I8lffUHopnk2ffFRK6EaAKgRc_V7-3PEll6UFpZOQ2_x0nKW9sYl8RJwcQzeVdVPETBfExWcDGqQDve_s4tfOeaykPIC0wZwUE8FRULfFAzesZiiEte54tbR-cdk-bUo2q59SYt/s320/IMG_20210618_120211.jpg" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;">Jest rok 2010, wakacje. Wraz z kumplem i naszymi żonami jedziemy do Berlina na zakupy. Do odtwarzacza wrzucam ten album. Kolega wysłuchał do końca, ale widać było, że z ogromnym zgrzytem zębów. Pamiętam jego tekst „Dobra, dosyć tego gówna”. Kilka lat później przy rozmowie przeprosił mnie za to i rzekł „Wiesz, wtedy kompletnie nie doceniłem tej płyty. Pomyliłem się”. </div><div style="text-align: justify;">Bryan zadedykował ten album chwilę wcześniej zmarłemu ojcu. <i>Boys and Girls</i> to kunszt producencki, cudowne melodie, piękny klimat, dostojność, sex, wyczucie, marzenie, elegancja. Zmysłowość aż się wylewa z tych utworów. Uwielbiam wracać to tej płyty i jak już wspomniałem, robię to zawsze w okolicach wakacji gdy za oknem upał. Tyle że teraz jest 2021 rok, siedzę na własnym tarasie, popijam zimne piwko, mam pełną lodówkę i brzuch, płytę odtwarzam na niezłym sprzęcie, a przy mnie jest ukochana istota, którą jest moja Żona. Czego chcieć więcej? Ja niczego więcej nie chcę. No, może ubolewam tylko nad tym, że dziś muzyka pop leży w głębokim błocie i takich płyt jak <i>Boys and Girls</i> można ze świecą szukać.</div></span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-70314452234072256342021-06-04T14:06:00.001+02:002021-06-04T14:06:00.226+02:00Kult - Ostatnia płyta (2021)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB6ape3Pz80FhHq3WjrdJzmMm05ThKTr_wHsmyZzcmwuqkykeJ4CAh-NbEERarps5O88enQQUPg2xzLN9uBIbCAIKT0nW3dzUqsNCbu6nUQbAnosAnkd7WqI0tI8nBeOKFE5_lo798fEeV/s599/kult+ostatnia+plyta.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="534" data-original-width="599" height="356" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB6ape3Pz80FhHq3WjrdJzmMm05ThKTr_wHsmyZzcmwuqkykeJ4CAh-NbEERarps5O88enQQUPg2xzLN9uBIbCAIKT0nW3dzUqsNCbu6nUQbAnosAnkd7WqI0tI8nBeOKFE5_lo798fEeV/w400-h356/kult+ostatnia+plyta.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">2. Jutro także będzie dzień; 4. Chcę miłości; 6. Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla Białołęki; 8. Wiara; 10. Polityk zawsze będzie moim wrogiem; 12. Umarłem aby żyć; 14. Opowieść o pandemii; 16. Prawo się wali; 18. Na każde stopy do Europy; 20. Szok szok disco pop; 22. Zabiorę ciebie w podróż naszą; 24. Donos do boga; 26. Zulus Czaka czeka na Bura; 28. Rafi; 30. Wyłącz komputer; 31. Ziemia obiecana</span></div><div><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Czytający regularnie mojego bloga wiedzą, że z zespołem Kult wziąłem rozbrat lata temu. Ostatnia płyta jest pierwszym od szesnastu lat albumem Kultu, który kupiłem. Dlaczego to zrobiłem? Dla podpisów członków zespołu, a właściwie tylko dla dwóch autografów. Pierwszym z nich jest autograf Kazika, drugim Irka Wereńskiego. Panowie podpisali 1000 płyt, które rozeszły się bodaj w 10 minut. Tak, Kult to marka, Kult to wierni fani, Kult to jeden z najważniejszych polskich zespołów. Dla mnie też kiedyś takim był i zdania nie zmieniam. To jest jeden z najważniejszych polskich zespołów, ale fanem już dawno nie jestem. Nieważne. Przejdźmy do zawartości <i>Ostatniej płyty</i>, która jest następcą studyjnego albumu Wstyd z 2016 roku…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na początku nadmienię tylko, że jakiś czas temu z zespołu odeszli Tomasz Glazik (instrumenty dęte) oraz klawiszowiec i twórca wielu przebojów Kultu Janusz Grudziński. Do zespołu dołączyło zatem dwóch nowych członków: Mariusz Godzina (saksofon) oraz Konrad Wantrych (klawisze). Tytuł albumu jest oczywiście przewrotny, nie oznacza, że to rzeczywiście ostatnia płyta Kultu. Po prostu na tę chwilę jest ostatnia. Okładka bardzo prosta. Zamysł był taki, że ma imitować tablicę jaką możemy zobaczyć u okulisty. Dla mnie osobiście to takie malutkie nawiązanie do ich pierwszego albumu, białe tło i czerwony napis Kult. Kazik zastosował ciekawą budowę albumu. Otóż pomiędzy piosenkami umieścił wspomnienia z początków swojej kariery muzycznej i powstawania zespołu Poland. Ciekawa sprawa, ale gdyby tego nie było, to nic by się nie stało.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przesłuchałem najnowszą płytę zespołu kilkanaście razy. I co mogę powiedzieć? Szału nie ma. Owszem jest lepiej niż na ostatnich albumach, ale nadal muzycznie ten materiał nie porywa. Zresztą podsumuję wszystko na koniec. Przejdźmy zatem do kilku z szesnastu utworów, które znalazły się na nowym albumie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Całość rozpoczyna <i>Jutro także będzie dzień</i>. Gra to nawet, nawet (pachnie mi tu delikatnie Doorsami). Tekstowo dodaje otuchy aby patrzeć do przodu i nie załamywać rąk.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Chcę miłości to, jak sam tytuł wskazuje, opowieść</span><span style="font-family: verdana;"> o tęsknocie za uczuciem. Powolny numer z ciekawie wtrącającym się saksofonem. Ogólnie dość smętnie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dalej? Dalej to problemy dnia codziennego. W rytmach reggae Kazik lamentuje nad bałaganem przestrzennym dla dzielnicy Białołęka w Warszawie. W utworach <i>Wiara</i> (pierwszy singiel promujący album) oraz <i>Donos do boga</i> chwilami dość ostro i dosadnie uderza w księży pedofilów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Lata mijają, a </span><span style="font-family: verdana;">w utworze <i>Polityk zawsze będzie moim wrogiem</i> </span><span style="font-family: verdana;">Kazik wciąż żali się na polityków . Wcale mu się nie dziwię bo to najgorsza banda.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Umarłem aby żyć</i> to jakaś porażka w stylu Marysi Peszek. Koszmar!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Opowieść o pandemii</i> w westernowskim stylu bardziej śmieszy niż bawi. Co dalej? Właściwie nic ciekawego bo im dalej tym tak samo nijako.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Szok szok disco pop</i>. Naprawdę? Gdyby kręcili nowe przygody Pana Kleksa to mamy już utwór promujący film.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Rafi</i>. Spokojna piosenka. Łudziłem się, że w końcu coś, ten kultowy klimat mnie zaintrygował, a to raczej antyreklama palacza papierosów, o których notabene w tekście jest mowa. Muzycznie bardzo fajnie i to wszystko.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko kończy <i>Ziemia obiecana</i>, która jest smutnym obrazem dnia dzisiejszego i Polski w jakiej żyjemy, że jak zwykle wszystko zaprzepaściliśmy. Bardzo dobry utwór, tak muzycznie jak i tekstowo. To ten numer w moim mniemaniu powinien promować ten album.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjob0nhK6XHmyoH1tN-juRNWG5GToCAOGpcYzf-XaaGAEqzX59vCeFAVn8uzgS4dx_tXT08gztUR_jynjxn4ZXPtdPPhDrBkUpx5-j5s53fXGoNq122Emo0YSz3q5yJrzFq6Z1T-yVRG1ft/s2048/IMG_20210527_122556.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjob0nhK6XHmyoH1tN-juRNWG5GToCAOGpcYzf-XaaGAEqzX59vCeFAVn8uzgS4dx_tXT08gztUR_jynjxn4ZXPtdPPhDrBkUpx5-j5s53fXGoNq122Emo0YSz3q5yJrzFq6Z1T-yVRG1ft/s320/IMG_20210527_122556.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div>Co powiedzieć? Przyznam szczerze, że przy pierwszym odsłuchu byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Jednak z każdym kolejnym było niestety coraz gorzej. Po pierwsze płyta jest za długa przez co męczy, tym bardziej, że muzycznie niewiele się tu dzieje. Wiele kompozycji jest do siebie bardzo podobnych. Wyraźnie brakuje na tym albumie jakiegoś utworu, który by całość pociągnął. Staszewski trochę polepszył swe teksty, ale bardzo, bardzo daleko mu do dawnego Kazika. Do tego odnoszę wrażenie, że w niemal każdym utworze śpiewa tak samo. Nie powiem, jest lepiej niż na poprzednich albumach, ale nadal ten materiał nie powala. Odkąd z zespołu odszedł Banan wszystko jest inaczej. Od zawsze mówiłem, że choćby do grupy dołączyło piętnaście dęciaków to nie zastąpią jednego Banana i jego waltorni. No i Kazik mógłby dać sobie spokój z paleniem papierosów. Okropne są te jego wdechy palacza. Podsumowując, <i>Ostatnia płyta</i> powędruje w ochronnej okładce na półkę i pewnie nie prędko do niej wrócę (jeśli w ogóle).</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ktoś powie „To po jakiego groma piszesz o tej płycie skoro ci się nie podoba?” To prawda, bo na mym blogu istnieje zasada, że piszę tylko o płytach, które lubię. Szkoda mi tracić czas na coś co mi nie podchodzi. Więc dlaczego? Jak wspomniałem, magnesem do zakupu były autografy, ale i dziwne przekonanie, że może tym razem będzie lepiej. I nie jest źle, bo gdyby było inaczej ani słóweczka bym nie skrobnął. Chwilami me ucho łechcą dawne echa Kultu, jednak nie widzę w tym wszystkim czegoś nowego, czegoś świeżego. Opinię moją napisałem i dzięki temu utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że to już nie jest mój zespół. Może to co teraz napiszę będzie dla wielu bluźnierstwem, ale ta okładka płyty niech kojarzy się bardziej z nekrologiem niż czymś co ma być kontynuowane.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-23366681243806279302021-05-21T14:06:00.001+02:002021-05-21T14:06:00.222+02:00Marvin Gaye - What’s Going On (1971)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNQZQLw68W0jatIZHCriwkjdFoOAR2FyIQL4eZ4h6qsz3ckdW2xuhnFrmrAtSQEyJZla5eznl4Ri0Y7DG6O-Ob7itbtqr8WyBBRHXok91W0Kc45_6-1h9Lxfq65s5p20VoilCH-UXHXiBB/s600/marvin+gaye.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNQZQLw68W0jatIZHCriwkjdFoOAR2FyIQL4eZ4h6qsz3ckdW2xuhnFrmrAtSQEyJZla5eznl4Ri0Y7DG6O-Ob7itbtqr8WyBBRHXok91W0Kc45_6-1h9Lxfq65s5p20VoilCH-UXHXiBB/w400-h400/marvin+gaye.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">What's Going On</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">What's Happening Brother</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Flying High (In The Friendly Sky)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Save The Children</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">God Is Love</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Mercy Mercy Me (The Ecology)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Right On</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Wholy Holy</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Inner City Blues (Make Me Wanna Holler)</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">To dziś mija pięćdziesiąt lat od wydania tego znakomitego krążka. Jak poznałem ten album? Dzięki Robertowi Palmerowi, który, z tego co pamiętam, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wydał singla (którego mam) z piosenką <i>Mercy, Mercy Me/I Want You</i>. Ależ podobał mi się ten kawałek. Później dyskusja ze znajomymi, którzy uświadamiają mnie, że <i>Mercy, Mercy Me</i> to piosenka Marvina. Tak zaczęła się moja przygoda z albumem <i>What’s Going On</i>…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Przez całe lata ociągałem się z przedstawieniem na blogu tego albumu. Świadczyć może o tym zdjęcie płyty, które zrobiłem lata temu, jeszcze w starym domu. Cóż, czas mija bardzo szybko, ale w końcu jest okrągła rocznica, której nijak nie mogłem przegapić. A że bardzo cenię ten album, nie mogło go zabraknąć, tu w tym miejscu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pod koniec lat sześćdziesiątych Marvin Gaye przeżywał sporo kłopotów związanych z życiem osobistym. Popadał w depresję. U jego partnerki scenicznej Tammi Terrell, z którą nagrał z sukcesami wiele piosenek, zdiagnozowano guza mózgu (zmarła na początku 1970 roku w wieku niespełna 25 lat). Jego małżeństwo z Anną Gordy przeżywało ogromny kryzys. Do tego sam Marvin był uzależniony od narkotyków. Po śmierci Tammi rozważał nawet porzucenie muzyki, miał dość śpiewania słodkich piosenek i udawania grzecznego chłopca. Jednak siła muzyki była była zbyt duża i Marvin wrócił do komponowania. Początki płyty to utwór tytułowy. To piosenka autorstwa Renaldo „Obiego” Bensona (z The Four Tops). Marvin był tym utworem oczarowany, wprowadził do niego wiele zmian dzięki czemu stał się jego współautorem. To utwór, który potępia brutalność policji wobec młodzieży protestującej przeciwko wojnie w Wietnamie oraz samą wojnę jako taką. Brat Marvina był na wojnie wietnamskiej i pisał mu w listach o jej okrucieństwie. Podobno po zarejestrowaniu tego utworu wszyscy muzycy biorący udział w jej nagraniu byli oczarowani. Zgodnie twierdzili, że właśnie nagrali arcydzieło. Innego zdania był ówczesny założyciel i szef Tamla Motown Berry Gordy (prywatnie szwagier Gaye’a). Stwierdził bowiem, że to zbyt polityczna piosenka, która nie nadaje się do radia. Marvin stwierdził wówczas, że dopóki Gordy nie wyda tego singla, on nie ma zamiaru nic więcej dla wytwórni nagrać. Postawiony pod ścianą szef Motown zgodził się na wypuszczenie tego utworu, który w bardzo szybkim czasie stał się ogromnym hitem. Piękna soulowa ballada z latynoskimi zabarwieniami, elementami jazzu i pięknym orkiestrowym rozmachem. Gra to jak ta lala. Przepiękny utwór.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Sukces piosenki spowodował, że Gaye dostał nie tylko zielone światło do nagrania całej płyty, ale od początku do końca mógł ją zrobić po swojemu. Tak też uczynił. Album to właściwie jedna wielka suita opowiadająca o Ameryce tamtych czasów. To opowieść potępiająca wojnę w Wietnamie, poruszająca temat wykluczenia społecznego, uzależnienia od narkotyków czy wreszcie sprawy związane z ekologią.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>What’s Happening Brother</i> utrzymana jest w klimacie poprzedniczki. To kolejna historia o głupocie wojny i problemach żołnierzy z niej powracających. O tym, że kraj o nich zapomniał, nie mogą znaleźć pracy czują się wykluczeni i zapomniani. To hołd dla weteranów. Ta piosenka to autentyczny zapis Ameryki tamtych lat.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejny utwór, bardziej stonowany i jeszcze spokojniejszy to <i>Flying High (In The Friendly Sky)</i>. Opowiada o uzależnieniu od heroiny, a jego tytuł został zaczerpnięty z ówczesnej reklamy linii lotniczych United Airlines.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Save The Children</i> to emocjonalna i przejmująca piosenka, której tytuł mówi chyba wszystko. Pierwsze słowa to pytanie czy ktokolwiek interesuje się tym by ocalić świat. Dzisiejsze dzieci jutro będą cierpieć. Piękne słowa, znakomity utwór, który muzycznie znakomicie płynie. Prócz orkiestracji, gra bardzo ładnie bas, to tu, to tam wtrąci się saksofon czy fortepian.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Marvin Gaye jako bardzo wierzący człowiek daje temu upust w kolejnym utworze zatytułowanym <i>God Is Love,</i> który to utwór płynnie przechodzi we wspomniany już na początku <i>Mercy Mercy Me (The Ecology)</i>. Tak, to piosenka o środowisku naturalnym, które zdaniem Marvina niszczymy. Czy nie miał racji? Minęło pięćdziesiąt lat i dewastacja naszej planety jest przeogromna. Znakomity utwór, jeden z mych faworytów na tym albumie. Czy piosenka traktująca o ochronie środowiska może być arcydziełem? Może, te utwór jest tego przykładem. Cudo.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Druga strona winylowego wydania to kolejne trzy utwory. Otwiera ją najdłuższa propozycja na tym albumie zatytułowana <i>Right On</i>. Szybsza, przesiąknięta na wskroś latynoskimi rytmami, bujająca, taneczna, ze wspaniałym fortepianem i fletem na dzień dobry. Pięknie zwalnia ten numer w okolicach piątej minuty gdzie pojawia się cudowny saksofon i smyczki, a później kapitalne solo fletu. Ależ to wszystko gra.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejny <i>Wholy Holy</i> jest powrotem do krótszych form z pierwszej strony winyla i jest przepiękną, mocno uduchowioną balladą, która czaruje od pierwszych sekund. Całość zamyka <i>Inner City Blues (Make Me Wanna Holler)</i> przesiąknięta funkowym klimatem, opowiada o gettach powstających w miastach na skutek problemów gospodarczych, braku pracy, perspektyw i ubóstwa.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgM8UHGG0G58J3eDynqD8xJnwI3ynbGeCW374GVC17zvyihHmjLon-wH5G1pxLjQfWxMt-OeeYxYbaoYzIfMlnsXkv17U0rbvf3beNYenCf7DqqafFruJUq_ITI5vvWXzeXbBykyrOTuSOV/s2048/IMG_0061.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgM8UHGG0G58J3eDynqD8xJnwI3ynbGeCW374GVC17zvyihHmjLon-wH5G1pxLjQfWxMt-OeeYxYbaoYzIfMlnsXkv17U0rbvf3beNYenCf7DqqafFruJUq_ITI5vvWXzeXbBykyrOTuSOV/s320/IMG_0061.JPG" width="320" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div>Piękna to płyta pod każdym względem. Powala muzycznie i tekstowo. Do tej pory ładniutki Gaye, w garniturku, śpiewający o ptaszkach i motylkach, na <i>What’s Going On</i> przeradza się w buntownika, zapuszcza brodę, zrzuca garniturek, obserwuje otoczenie i w gorzkich słowach opowiada o nim. Ten album to wspaniały bunt, po którym wielu artystów ze stajni Motown poszło drogą Gaye’a. A on, dumny, w skórzanym płaszczu, z podniesionym kołnierzem i czołem patrzy w strugach deszczu przed siebie. Płyta pomnik, którą nie tylko można, ale wręcz trzeba mieć na swojej półce. Wybitna.</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-84533539665725791322021-05-14T14:06:00.004+02:002021-05-14T22:36:49.234+02:00Gryphon - Raindance (1975)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgysowSjc0NouJ-zyKxtUm-QfPMpXDdm5pcnomADj6ex4opBuhvK-z4_RCYYqVSu-CuTsBM7b_HViMbPwuS2lUJoVfmKoaM2fOLt66iLXMkEg5Nk3XLy9dSCfG1pMibZbrB91eHvUat78Q0/s512/gryphon.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="512" data-original-width="512" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgysowSjc0NouJ-zyKxtUm-QfPMpXDdm5pcnomADj6ex4opBuhvK-z4_RCYYqVSu-CuTsBM7b_HViMbPwuS2lUJoVfmKoaM2fOLt66iLXMkEg5Nk3XLy9dSCfG1pMibZbrB91eHvUat78Q0/w400-h400/gryphon.jpg" width="400" /></a></div><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Down The Dog</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Raindance</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Mother Nature's Son</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Le Cambrioleur Est Dans Le Mouchior</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Ormolu</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Fontinental Version</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Wallbanger</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Don't Say Go</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">(Ein Klein) Heldenleben</span></li></ol><p></p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">O tym zespole wspominałem już na blogu kilka lat temu przy okazji opisu genialnej płyty <i>Red Queen To Gryphon Three</i>. Czas na kolejny ich album, który niestety nie dorównuje poprzedniemu, ale ciągle można na nim znaleźć kilka smaczków oraz miłą atmosferę. Tu zespół odszedł niemal całkowicie od długich i rozbudowanych kompozycji na rzecz krótszych form. Złagodzili także swoje brzmienie. Przez to wielu zarzuciło im zdradę gdyż śmieli porzucić progresywne granie. Niestety trochę w tym racji jest, ale czy materiał na tym albumie jest taki zły? Nie, absolutnie...<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Lata 1974-75 zespół spędził w ciągłych trasach. Podróżowali z gigantami rocka progresywnego, którymi niewątpliwie był zespół Yes. Gryphon występowali przed główną gwiazdą wieczoru, w większości prezentując materiał z płyty <i>Red Queen To Gryphon Three</i>. Ciągła trasa powodowała swego rodzaju zmęczenie, wszak kolejne utwory, na następną płytę też trzeba było komponować. Rodziły się konflikty. Tak czy inaczej album powstał, znalazło się na nim dziewięć utworów, osiem krótszych i na samym końcu gigant, o czym później.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Down The Dog</i>, które trwa niespełna trzy minuty, rozpoczyna się dźwiękami Fendera przez co ma jazzowy posmak. To skoczny, melodyjny utwór. W dalszej części włącza się fagot, który tak wspaniale zrobił atmosferę na poprzednim albumie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Druga pozycja to utwór tytułowy, który rozpoczyna się odgłosami padającego deszczu. Gdzieś z nicości wychodzą naprzód odgłosy instrumentów klawiszowych. Następnie pałeczkę przejmuje flet tworząc niemal bukoliczny obraz – wiosenny deszcz i ta zieloność dookoła. Aż w końcu przychodzi grzmot, a odgłosy deszczu tylko się wzmagają. Fantastycznie uspokaja ten utwór.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Mother Nature’s Son</i> znakomicie wyłania się z utworu poprzedniego. To cover pochodzący z repertuaru Beatlesów. Gitara akustyczna, śpiew, flet plus fagot, który wtrąca swoje pięć groszy. Sympatyczna piosenka, spokojna, o folkowym zabarwieniu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dalej dwa krótkie utwory bo trwające odpowiednio dwie i jedną minutę. Pierwszy w ludowych, oszczędnych instrumentowo klimatach, drugi to miniaturka jakby żywcem wyjęta z bajeczki. Tak, to delikatne echa tego co zespół prezentował na poprzednim albumie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Fontinental Version</i>. Mamy tu zmiany nastroju, mnogość pomysłów i dobre wykonanie. W delikatniejszych partiach trochę nijaka, z pastiszowymi zapędami, których w muzyce raczej nie lubię. Sytuację ratuje (a jakże!) fagot. Poprawny pozycja na tej płycie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejne dwa utwory (<i>Wallbanger</i> oraz <i>Don’t Say Go</i>) są dość kiepskie. Tu zespół niemal całkiem zdryfował na wody pop-rockowe. I w zasadzie to nic złego, ale mam wrażenie, że wcześniej i później takich utworów powstała cała masa. Co prawda ten klimatyczny fagot jak zwykle robi robotę, to jednak jako całość jest słabo. I rozważam to oczywiście na tle wcześniejszych dokonań zespołu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wisienka została na sam koniec. Mowa o <i>(Ein Klein) Heldenleben</i>. Tu zespół przypomina nam o swoich najlepszych dokonaniach. Szesnaście minut fantastycznych przeżyć słuchowych. Już mroczny początek zapowiada znakomitą muzyczną podróż do najlepszych progresywnych dokonań. Zmiany nastrojów: bywa mrocznie, ostro, sielankowo, marzycielsko (ach to połączenie fortepianu z fletem i fagotem). Wszystko razem smakuje wyśmienicie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg02rzpQqC-btjpONAcgY0xlZHGYwyPDzhlCMoaP0uAzTo2i1ChFQWHJFbPI4ZUUoSWeiihhzGh_RJhnzFck4FjQIXoTo7dIRI2dnp3___kZvMi3yrA2eGBZDnRZG_RbEdsnKbMQKyLSkyT/s2048/IMG_20210106_102850.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg02rzpQqC-btjpONAcgY0xlZHGYwyPDzhlCMoaP0uAzTo2i1ChFQWHJFbPI4ZUUoSWeiihhzGh_RJhnzFck4FjQIXoTo7dIRI2dnp3___kZvMi3yrA2eGBZDnRZG_RbEdsnKbMQKyLSkyT/s320/IMG_20210106_102850.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div>Po wydaniu tej płyty zespół właściwie się rozleciał. Odeszli między innymi Oberle i Taylor. Może to pokłosie kłótni w zespole, może odmiennych wizji muzycznych, a może niesnaski personalne. Tego nie wiemy, ale słychać na tym albumie, ze coś w zespole musiało się zadziać. Moje, raczej liberalne podejście do muzyki czy przewrotów muzycznych jakich na przestrzeni lat dokonywało wiele zespołów pozwala mi stwierdzić, że <i>Raindance</i> to fajna płyta. Owszem jest trochę nierówna, zespół sporo stracił ze swego wcześniejszego ducha, kilku utworów mogłoby w ogóle nie być, to jednak lubię do niej wracać, jej słuchanie ciągle sprawia mi przyjemność. Na przestrzeni lat, dyskutując z kolegami, ta płyta jest gdzieś po środku. Wielu twierdzi, że to już nie ten Gryphon i można sobie ten album darować, ale dość liczna grupa ma tę płytę i bardzo ją lubi. A Państwo jak zwykle muszą wyrobić sobie swoje własne zdanie.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-65112416278678899482021-05-08T14:06:00.001+02:002021-05-08T14:06:00.261+02:00Crash i Grażyna Łobaszewska - Senna opowieść Jana B. (1979)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz8K2msCc_binxA8udSoP8q5TTeCMbuIx5v9JLgBLZKEA1WKO8p2U3N6JnnvLm71J_vGKBZ989nz-rH8cNwBqrna1C2ObL8rpfIuFs519hkGOWilyOm2NqXWSA9Jf-cPwVyMXXMmEfCdzj/s1500/crash_senna_opowiesc.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1500" data-original-width="1500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz8K2msCc_binxA8udSoP8q5TTeCMbuIx5v9JLgBLZKEA1WKO8p2U3N6JnnvLm71J_vGKBZ989nz-rH8cNwBqrna1C2ObL8rpfIuFs519hkGOWilyOm2NqXWSA9Jf-cPwVyMXXMmEfCdzj/w400-h400/crash_senna_opowiesc.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Chociaż niewiele, ale zawsze</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Senna opowieść Jana B.</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Niespokojny duszek</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Rysopis na wszelki wypadek</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">W jednej chwili</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">W najprostszych gestach</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Warto być cierpliwym. Na kompaktowe wydanie tego albumu czekałem niemal trzydzieści lat. I w końcu jest, mam. Pierwszy raz zetknąłem się z nagraniami z tej płyty gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych. Pamiętam jak dziś, że była to piosenka tytułowa, którą mieliśmy nagraną na magnetofonie szpulowym. Bardzo lubiłem jej słuchać. Dopiero kilka lat później, w domu pojawił się pożyczony winyl i w końcu mogłem posłuchać w całości, choć słowo posłuchać chyba nie jest tu na miejscu…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Płyta była zjechana do granic możliwości i przyjemności z tego nie było żadnej. Ale znowu kilka lat później dorwałem kasetę ze zgranym materiałem z tego albumu. I tak lata mijały. Aż w końcu w 2021 roku dzięki GADom mogę zasiąść uczciwie w fotelu i posłuchać w znakomitej jakości tego zacnego albumu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Twórczość Grażyny Łobaszewskiej poznałem dużo wcześniej. Crash był mi nie znany, natomiast Łobaszewska grana była w radio i bodaj kilka razy słuchałem jej piosenek w <i>Koncercie Życzeń</i>. Pamiętam jak bardzo lubiłem utwór <i>Lubię smutek pustych plaż</i>. Ale zanim Pani Grażyna nagrała album z zespołem Crash, który założyli byli członkowie grupy Spisek Sześciu, śpiewała solo oraz współpracowała z zespołem Ergo Band.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Senna opowieść Jana B.</i> to drugi album w dorobku grupy. Został nagrany w składzie Andrzej Pluszcz (gitara basowa), Juliusz Mazur (fortepian elektryczny, syntezator), Władysław Kwaśnicki (saksofony), Stanisław Zybowski (gitara), Zbigniew Lewandowski (perkusja) i oczywiście Grażyna Łobaszewska (śpiew).</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na płycie znalazło się sześć utworów i w równych proporcjach dzielą się one na utwory instrumentalne oraz piosenki z tekstami Jacka Cygana. Wszystko rozpoczyna instrumental zatytułowany <i>Chociaż niewiele, ale zawsze</i>, którego autorem jest Pluszcz. I to słuchać. Bas fenomenalnie napędza tę kompozycję, a wtórują mu znakomicie fortepian elektryczny (partia Mazura naprawdę robi dobre wrażenie) oraz saksofony. Znakomity jazz-rock na otwarcie całości. No i to chwilowe zwolnienie w okolicach czwartej minuty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Następny w kolejności jest utwór tytułowy</span><span style="font-family: verdana;">, którego autorem jest Mazur, </span><span style="font-family: verdana;">zadedykowany Janowi Budziaszkowi, perkusiście Skaldów. Tu mamy zmianę nastroju. Robi się tajemniczo wręcz bajkowo. Piękny głos Łobaszewskiej kołysze słuchacza. Człowiek zamyka oczy i odpływa. Gdy słucham tego utworu wiem, że to robota naszych muzyków, brzmi tak jakoś po naszemu. Trudno mi to wyjaśnić, ale ta sielanka jest taka swojska, w dobrym tego słowa znaczeniu. Fajne solo saksofonu i znowu ten basik. Niby gdzieś tam schowany, ale pięknie pulsuje i wraz z perkusją tworzy znakomitą sekcję. Przeskoczę od razu do kolejnej piosenki zatytułowanej <i>Rysopis na wszelki wypadek</i>, a to dlatego, że ta jest logiczną i spójną kontynuacją <i>Sennej opowieści Jana B</i>. Utrzymana jest w nieco szybszym tempie, z ciekawymi solówkami (saksofon i gitara). Dość dramatyczny klawiszowy początek przeradza się w dynamiczniejszą wersję poprzedniczki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wróćmy do pominiętego wcześniej utworu noszącego tytuł <i>Niespokojny duszek</i>. Coś jest w tym tytule. Szybki, dynamiczny od samego początku ponownie przenoszący nas w jazz-rockowe klimaty. I na dzień dobry grube basiko Pluszcza, dalej kapitalny saksofon Kwaśnickiego i chwila oddechu po dwóch i pół minuty jazdy. Później znowu przyspieszenie i solo fortepianu elektrycznego. Znakomity utwór.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>W jednej chwili</i> to trzecia i ostatnia kompozycja instrumentalna na tym albumie. Spokojny, kroczący, w którym wszystkie instrumenty dochodzą do głosu, z basem na czele.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko zamyka <i>W najprostszych gestach</i>, skomponowany przez Bożenę Bruszewską, z którą Łobaszewska współpracowała w Ergo Band. To utwór utrzymany w latynoskich rytmach, fantastycznie napędzany wielokrotnie chwalonym tu basem. Nogi same rwą się do tańca. No i tekst Jacka Cygana – znakomity. Ależ cudowne zamknięcie tej pięknej płyty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dodam jeszcze tylko, że na tym kompaktowym wznowieniu znalazł się jeszcze jeden numer bonusowy zatytułowany <i>Lovers</i>.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAi-2FVBnL0ZPj7h5cazRfe4UVassl8W1Hf3L-XwPx8yFhTlfiOmp4Wyubbh1WRrQK8pKZqqrYLxpc5QF5RHWgV7Anl_vdB6bb1p5XpjS1gcl_ET6sYi1pbAV66ujxQMzfpOQr5m1dvxI2/s2048/IMG_20210508_111213.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAi-2FVBnL0ZPj7h5cazRfe4UVassl8W1Hf3L-XwPx8yFhTlfiOmp4Wyubbh1WRrQK8pKZqqrYLxpc5QF5RHWgV7Anl_vdB6bb1p5XpjS1gcl_ET6sYi1pbAV66ujxQMzfpOQr5m1dvxI2/s320/IMG_20210508_111213.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Chciałoby się powiedzieć cudze chwalicie swego nie znacie. Coś w tym jest bo płyta <i>Senna opowieść Jana B.</i> jest przykładem tego, że w naszym kraju, w siermiężnej i szarej rzeczywistości, powstawała kapitalna muzyka na światowym poziomie. Oczywiście prochu nikt tu nie odkrył, ale wtedy musiało to robić wrażenie. Zresztą co ja gadam, na mnie do dziś robi ta muzyka wrażenie. Bo te fantastyczne instrumentale są na najwyższym poziomie, ale i piosenki z tym onirycznym utworem tytułowym na czele kołyszą, uspokajają, pachną pięknem i swojskością. Zasługa tu nie tylko muzyków, ale i tekstów Cygana tak fenomenalnie zaśpiewanych przez Panią Grażynę, którą notabene miałem okazję poznać osobiście. Album, który musi znaleźć się na półce każdego miłośnika świetnego grania.</span></div><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-71076285613942747792021-04-29T14:06:00.001+02:002021-04-29T14:06:00.221+02:00Richard Pinhas - Iceland (1979)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNcyf4gM0e82v-FagGmGqMq2piOSSI-8-kxqyMtUqeliQxd9MxDAlMjh1Bhntb9UJndM_rH0WtOHY29xNEETdO1W3ftmOGZbmSI8UW4QQwxXQzo9sloSN1KpWDzGSgo5R1_uFYmohyphenhyphenbenh/s600/pinhas+iceland.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNcyf4gM0e82v-FagGmGqMq2piOSSI-8-kxqyMtUqeliQxd9MxDAlMjh1Bhntb9UJndM_rH0WtOHY29xNEETdO1W3ftmOGZbmSI8UW4QQwxXQzo9sloSN1KpWDzGSgo5R1_uFYmohyphenhyphenbenh/w400-h400/pinhas+iceland.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Iceland (Part 1)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Iceland (Part 2)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Last King Of Thule (Part 1)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Iceland (Part 3)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Indicatif Radio</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Last King Of Thule (Part 2)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Short Transition</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Greenland</span></li></ol><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Vangelis ma swoją <i>Antarcticę</i>, Klaus Schulze <i>Mirage</i>, a Richard Pinhas właśnie <i>Iceland</i>. Wszystkie te albumy łączy śnieg, lód, ziąb czyli coś, co przeciętnego człowieka raczej odstrasza. Wypowiadając te słowa pojawia się gęsia skórka i człowiek nieświadomie naciąga na siebie koc czy zapina bluzę. Muzyka potrafi te uczucia jeszcze bardziej spotęgować. Tak jest w przypadku trzeciego albumu Richarda Pinhasa, który ukazał się w tym samym roku co ostatnia płyta Heldon zatytułowana <i>Stand By</i>. Jednak przyznam się Państwu, że osobiście odbieram muzykę z <i>Iceland</i> zdecydowanie inaczej…<span><a name='more'></a></span></div><div style="text-align: justify;">Tak, dla mnie muzyka zawarta na tym albumie kieruje moją wyobraźnie w całkiem innym kierunku. Nie są to niedostępne, lodowate przestrzenie, ale raczej ponury postapokaliptyczny widok naszej planety. To świat pogrążony w ciemnościach, chaosie, przetrzebiony populacyjnie. Ten muzyczny obraz, namalowany przez Pinhasa jako żywo można też podpiąć pod teraźniejszość. Wirus, strach, obecne już wcześniej podziały ludzi, teraz tylko pogłębione.</div><div style="text-align: justify;">Pinhas zaproponował nam osiem utworów (wznowienie płyty zawiera dodatkowo dwudziestodwuminutową kompozycję <i>Winter Music</i> zarejestrowaną na żywo, w Paryżu, w 1983 roku).</div><div style="text-align: justify;">Początek to utwór tytułowy, podzielony na trzy części z czego pierwsze dwie otwierają całość. <i>Iceland (Part 1)</i> to króciutkie, minutowe wprowadzenie oparte raptem na kilku akordach. Prawdziwa przygoda rozpoczyna się w <i>Iceland (Part 2)</i>. To kompozycja, która kładzie mnie na łopatki. Sekwencer wygrywa swoje zdawałoby się monotonne dźwięki. Ale do tego dochodzą przepięknie hipnotyzujące efekty i klawiszowe obrazy. To utwór, który jak nic mógłby być muzycznym tłem do jakiegoś katastroficznego filmu. Te dźwięki ukazują nam bezsens dalszej egzystencji, pustkę, a świat który znaliśmy do tej pory odszedł w zapomnienie. Wszystko pogrążone jest w chaosie, a życie biologiczne niemal nie istnieje. Jednak w tej przerażającej dźwiękowej wizji jest coś niesamowicie pięknego i fantastycznego. Dziewięć i pół minuty jazdy obowiązkowej. Trzecia część tej opowieści jest kontynuacją wcześniejszej. Oparta jest jednak bardziej na klawiszowych obrazach, a Pinhas rezygnuje tu z sekwencera. Ależ to gra, ciarki na całym ciele.</div><div style="text-align: justify;">Po tak mocnych wrażeniach przechodzimy do kompozycji zatytułowanej <i>The Last King Of Thule</i>. Thule to starożytne określenie wyspy położonej gdzieś hen na północy ówcześnie znanego świata. W średniowieczu Thule uważano za kraniec świata. To kolejny utwór podzielony na dwie części, które łącznie trwają niemal osiem minut. Zbudowany jest z jednostajnych dźwięków, a gdzieś w tle gitarowy nieład potęgujący uczucie wyobcowania i niedostępności wyspy. Część druga jest bezpośrednią kontynuacją, z gitarą Richarda w roli głównej.</div></span><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;">Po drodze mamy jeszcze dwie miniatury. <i>Indicatif Radio</i> to czysta elektronika z kosmosem się kojarząca, natomiast <i>Short Transition</i> to żywiołowy przerywnik przed ostatnią propozycją na tej płycie zatytułowaną <i>Greenland</i>. Tu pojawili się goście w osobach Francois Auger (perkusja) oraz Jean-Philippe Goude (Mini moog). Ta kompozycja nieco ociepla lodowaty wizerunek płyty. Główny motyw kołysze i uspokaja słuchacza. Do tego dochodzą te wszystkie subtelne dźwięki, plamy muzyczne, równie delikatne uderzenia perkusyjne oraz błogie syntezatory. To one ocieplają całość. Czyli w tym zimnie jest jakaś nadzieja.</div></span><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKOwYJ2nFJnLo7S2sQxJ0jYi4qWGMeD-R1GMPFvM5fy2cioks0Wuh-Xa0duq8Z7_rYzXWmcY0oCIHwPPupxANsrCdxg-Z1nBHTh8W1XwJ7g4O5yZyy89SI0eliepJXfsa7k8wCAST0uffz/s2048/IMG_20201231_114903.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKOwYJ2nFJnLo7S2sQxJ0jYi4qWGMeD-R1GMPFvM5fy2cioks0Wuh-Xa0duq8Z7_rYzXWmcY0oCIHwPPupxANsrCdxg-Z1nBHTh8W1XwJ7g4O5yZyy89SI0eliepJXfsa7k8wCAST0uffz/s320/IMG_20201231_114903.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wracając do początku i wspomnianych płyt wielkich elektroników. Pomimo chłodu, każdy z tych albumów to małe arcydzieło. Oczywiście Vangelis porusza się po zimnych krainach używając trochę innych środków wyrazu. Albumy Schulze i Pinhasa są bardziej surowe, dojmujące, minimalistyczne, a jednak dostarczają nam fantastycznych wrażeń. Pomimo surowości tych dźwięków, te wciągają czy wręcz hipnotyzują słuchacza. Mroczny ambient, powtarzalność i minimalizm elektroniki. Tak w skrócie można opisać tę płytę, która robi ogromne wrażenie (przynajmniej na mnie). Chcąc sobie wyobrazić do czego nasz obecny świat dąży można włączyć ten właśnie album. To zapowiedź samozniszczenia i obraz naszej przyszłości. Ta płyta to pieśń o zagubionej ludzkości. Jednak na koniec pojawia się światełko w tunelu. Kapitalny album.</div></span><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-20657686043635956862021-04-16T14:06:00.003+02:002021-04-21T13:43:27.125+02:00Kruk & Wojtek Cugowski - Be There (2021)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeR7cMijlMdjPbB4Iib71qTN9uCdKM8bSZAzdTn01KyT0oDKokKC-tS4MFf2aY5H1XAHs2FSXWyKIwb80a-Mo0c__i8Y_UDwJMkO7KfPsZ_-qik53ODL47WAPzs7DD6sCwu4P5Y2o0G9av/s430/kruk.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="430" data-original-width="430" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeR7cMijlMdjPbB4Iib71qTN9uCdKM8bSZAzdTn01KyT0oDKokKC-tS4MFf2aY5H1XAHs2FSXWyKIwb80a-Mo0c__i8Y_UDwJMkO7KfPsZ_-qik53ODL47WAPzs7DD6sCwu4P5Y2o0G9av/w400-h400/kruk.jpg" width="400" /></a></div> <p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Rat Race</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Hungry For Revenge</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Prayer Of The Unbeliever (Mother Mary)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Made Of Stone</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Invisible Enemy</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Dark Broken Souls</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">To Those In Power</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Be There (If You Want To)</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Sam się nie spodziewałem, że będę pisał recenzję płyty pasującej do półki z napisem hard rock. Mam sporo albumów w swojej kolekcji, które można zaliczyć do tego gatunku, ale taka muzyka nie jest w mym centrum zainteresowania. Dodatkowo, właściwie nic nie wiem o historii i muzyce zespołu Kruk, a właśnie teraz grupa obchodzi swoje dwudziestolecie istnienia. Jak to mówią – Lepiej późno niż wcale. Utwory z tej płyty sukcesywnie poznawałem w audycjach Piotra Kaczkowskiego i muszę przyznać, że każda z nich na swój sposób mi się podobała. Mało, podobała się też mojej Żonie i to właściwie za jej namową zakupiłem ten album…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Załogą Kruka dowodzi znakomity gitarzysta Piotr Brzychcy. To on jest autorem całej muzyki na tym albumie. Drugą centralną postacią na tej płycie jest Wojtek Cugowski, który napisał teksty i sam je zaśpiewał. Ale jak je zaśpiewał. Fantastycznie. Niesamowity talent odziedziczyli po ojcu Krzysztofie jego synowie Piotr i Wojtek. Od lat uważam, że Piotr Cugowski to jeden z lepszych rockowych wokali w Polsce. Ale że Wojtek potrafi tak fantastycznie śpiewać? O tym możemy przekonać się słuchając tego albumu. Dodam jeszcze tylko, że na perkusji zagrał tu Dariusz Nawara, na gitarze basowej Maciej Guzy, a na klawiszach Michał Kuryś, który swoją robotę wykonał naprawdę świetnie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na płycie znalazło się osiem utworów, z czego trzy to dziesięciominutowe długasy. Utwór rozpoczynający album jest jednocześnie pierwszym singlem promującym płytę. <i>Rat Race</i>, bo taki nosi tytuł, to natychmiastowa dawka żywiołowego grania z pazurem. Ma ten numer moc i daje kopa na dzień dobry. Czy naszą cywilizację charakteryzuje tytułowy wyścig szczurów? Zdecydowanie tak i to chyba nie od dziś. Zresztą w jednym z wywiadów Wojtek powiedział, że wszystkie teksty na płycie można sobie dowolnie interpretować. Pewnie w ten sposób chciał pozbyć się natrętów, którzy ciągle wypytują o czym są teksty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po dawce adrenaliny dostajemy kolejnego kopa w postaci <i>Hungry For Revenge</i>. I choć początek jest bardzo delikatny, to po pojawieniu się basu wiemy, że za chwilę będzie ostrzej i rzeczywiście jest.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Trzeci numer jest moim faworytem tej płyty. <i>Prayer Of The Unbeliever (Mother Mary)</i>, taki nosi tytuł i trwa niemal jedenaście minut. Rozpoczynają go piękne, spokojne klawiszowe tła, pyknięcia w talerze i głos Wojtka, który chwilami brzmi jak Coverdale. Znakomity wstęp do całości. Po minucie robi się coraz bardziej niespokojnie. Znakomita ballada z delikatnym pazurem. Słucham tego utworu i widzę przed oczami obrazy z lat osiemdziesiątych kiedy to kuzyni usilnie przekonywali mnie do takich zespołów jak Deep Purple, Whitesnake, DIO czy Van Halen, którymi ciągle mnie raczyli. Po pięciu minutach mamy fantastyczną partię gitary na tle klawiszowej zadumy. Spokój, wyciszenie, powrót do przeszłości. Kapitalny jest ten numer.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W kolejnych utworach panowie wracają do mocniejszego gitarowego grania ze świetnymi solówkami Brzychcego. W ponad dziewięciominutowym <i>The Invisible Enemy</i> znowu wokale Cugowskiego są bardzo podobne do tych Coverdale’a. Muzyka żwawo rwie do przodu, idealny numer do jazdy samochodem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Dark Broken Souls</i> zaczynają klawisze, które jako żywo przypomniały mi czasy serialu <i>Miami Vice</i>. Jednak po chwili zmieniają swój ton i robi się Purplowo. Po drodze mamy jeszcze żywiołowy <i>To Those In Power</i></span><span style="font-family: verdana;">, który jest trzecim długasem na tym albumie, </span><span style="font-family: verdana;">ze świetnym basem w tle.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Całość zamyka nastrojowa ballada <i>Be There (If You Want To)</i>, która daje nam wytchnienie po wcześniejszych utworach i bardzo ładnie kończy tę płytę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz5f2JCTOnRsBf6ea1qr1oUj86FtaA-bkwytU97WUj9_6QsyKgXXuxp7Y1IhQIxJXy2jH8OKj313C3GYf2yHKm_aDdkMzcv4jUvTDPF-yNG_NRCY6IboCyfuLOoU4cB8v3lE0YTq09DNoA/s2048/IMG_20210416_121340.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz5f2JCTOnRsBf6ea1qr1oUj86FtaA-bkwytU97WUj9_6QsyKgXXuxp7Y1IhQIxJXy2jH8OKj313C3GYf2yHKm_aDdkMzcv4jUvTDPF-yNG_NRCY6IboCyfuLOoU4cB8v3lE0YTq09DNoA/s320/IMG_20210416_121340.jpg" /></a></div><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Muzyka na <i>Be There</i> przenosi mnie głównie w lata osiemdziesiąte i okolice albumu <i>Perfect Strangers</i> zespołu Deep Purple (który bardzo lubię), tyle że utwory są dłuższe, bardziej rozbudowane. Co tu dużo gadać, Brzychcy uwielbia Deep Purple i to na tym albumie wyraźnie słychać. Czy to może być zarzut? Nie wiem. Może gdybym głęboko siedział w tym gatunku muzycznym stwierdziłbym, że muzyka na <i>Be There</i> jest na wskroś epigońska. Całe szczęście nie siedzę i ta płyta dała mi bardzo wiele radości, a chyba o to w muzyce chodzi. Wczoraj przesłuchałem jej trzy razy pod rząd, co nie zdarza mi się często. Prochu nikt tu nie wymyślił. Panowie pokazali nam jaką muzykę kochają, kim są ich idole oraz jaką sprawia im przyjemność takie granie. Do tego potrafią to robić, a Brzychcy ma głowę pełną pomysłów. Dla miłośników mocniejszego gitarowego grania ta płyta zagra jak ta lala. Świetna muza, dobrze zagrana, no i ten głos Wojtka. Brawo.</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-4989543504593214192021-03-30T14:06:00.001+02:002021-03-30T14:06:00.626+02:00Michał Lorenc - Psy (1992)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwXBy0vNW3oKZ5Nu1Df3Z3ud2lLTvFvSFl32VQvjTa0EiYOCaIO__ewIHMLuQRnKouS5Pji7nk4_LsDxeUMW4X0bosibYWiuFmYzNKTXzgJ79PAltG5goBGqBHb6pHlqPuVDlKuDiXgvwi/s505/psy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="505" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwXBy0vNW3oKZ5Nu1Df3Z3ud2lLTvFvSFl32VQvjTa0EiYOCaIO__ewIHMLuQRnKouS5Pji7nk4_LsDxeUMW4X0bosibYWiuFmYzNKTXzgJ79PAltG5goBGqBHb6pHlqPuVDlKuDiXgvwi/w396-h400/psy.jpg" width="396" /></a></div><br /><p></p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Chyba nie ma w naszym kraju nikogo kto by nie znał tego filmu lub przynajmniej o nim nie słyszał. Przez te niemal trzydzieści lat <i>Psy</i> urosły do miana filmu kultowego, ba, wielu twierdzi, że był on kultowy już w chwili premiery. Może i tak, nie będę się sprzeczał, niech każdy osądzi swoją miarą. Ale pamiętam jak dziś premierę tego obrazu, mówiła o nim cała Polska, na każdym kroku można było usłyszeć cytaty z tego filmu. <i>Psy</i> wychodziły zewsząd, nawet z przysłowiowej lodówki. Obraz, dialogi, ale wielu nie zauważało wtedy jak piękną muzykę skomponował Lorenc, która jest jednym z głównych bohaterów tego filmu...</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Muzykę doceniono na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, ale nie przypominam sobie aby w moich bliższych lub dalszych kręgach znajomych ktoś się nad tym rozpływał. Co najwyżej rzucił, że „fajna ta trąbka była”. A przecież muzyka jest świetna w całości. No weźmy otwierający całość utwór tytułowy. Znakomite werble i dęciaki, które jak nic pasowałyby dziś do niejednej z wielkich ekranizacji czy gier komputerowych.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Lorenc nagrywał tę ścieżkę z Moskiewską Orkiestrą Symfoniczną. Podobno solo trąbki zagrał Henryk Majewski, ale to tylko plotka. Właśnie, ta trąbka. Pierwszy raz pojawia się w drugiej kompozycji zatytułowanej <i>Kołysanka</i>. No, trzeba przyznać, że łapie za serce. Motyw trąbki będzie powracał jeszcze nie raz. Dodatkowo każdy kto żył w czasach premiery filmu <i>Psy</i> doskonale pamięta tę beznadziejność, która nas otaczała. Niby ustrój się zmienił, a wszystko było do kitu. Starzy PRL-owsy wyjadacze zmienili tylko barwy i doskonale urządzali się w nowej rzeczywistości. O tym jest też ten film, o niesprawiedliwości, zakłamaniu, złodziejstwie, tworzącej się mafii i wolnej amerykance. I jak zwykle szary Kowalski dostał najbardziej po dupie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dobrze, wróćmy do muzyki. Ta jest ciężka, mroczna, przygnębiająca (<i>Dom, skrzypce, harfa</i>) by za chwilkę zaświecić delikatnym promieniem słońca (<i>Zbrodnia</i>) – i znowu ta trąbka, mimo, że tak samo smutna jak wcześniej, to o ile bardziej wnosząca ciepło i nadzieję co kompletnie nie pasuje do tytułu tej kompozycji.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I znowu ten mrok i dreszcze, kapitalnie wywołane przy pomocy kotłów, dzwonu i kapitalnych smyczków (<i>Śmierć ubeka</i>). Zresztą, jak już wspominałem, Lorenc stworzył muzykę, która jak nic pasowałaby do niejednego hollywoodzkiego obrazu i to takiego z topowej półki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zamyślenie i dla mnie osobiście mała łza, pojawiają się na wysokości kompozycji <i>Kołysanka IV</i>. Patrzę w dal przez okno na panoramę miasta i rozmyślam o przeszłości, o teraźniejszości, o przyszłości. Piękny utwór.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Cudowną melancholię rozbija mroczna <i>Śmierć</i>, a chwilę później wyjęty niczym z horroru utwór zatytułowany <i>Oni</i>.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Całość zmyka najbardziej rozpoznawalna <i>Kołysanka</i>.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na koniec jeszcze jedna rzecz. Przez lata byliśmy z reżyserem filmu, Władysławem Pasikowskim sąsiadami. Szczegółów życia codziennego i nawyków Pana Władysława nie mam zamiaru tu ujawniać. Powiem tylko dwa słowa. Skryty i cichy to człowiek. Kolekcjoner filmów, których miał w mieszkaniu ho, ho. Ale dało się porozmawiać, co kilkakrotnie uczyniliśmy. Więcej nie powiem ;-)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-TpGae9xWowFzjmp8QZZVRU5CAt5QrYFIwm00B7raV5zetMEXM172vTzGiof44gOcBYWUBLXlVBH-CK64KMZbCaSvXcxJYZ42IJ3LlUi-SYW9Zli0t_XCQDjgCUHrVKP4PMVGsCao5bli/s2048/IMG_20210330_133722.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-TpGae9xWowFzjmp8QZZVRU5CAt5QrYFIwm00B7raV5zetMEXM172vTzGiof44gOcBYWUBLXlVBH-CK64KMZbCaSvXcxJYZ42IJ3LlUi-SYW9Zli0t_XCQDjgCUHrVKP4PMVGsCao5bli/s320/IMG_20210330_133722.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Cudownie płynie ta muzyka pomimo tego, że jest na wskroś smutna i mroczna. Daje fantastyczny obraz czasów w jakich przyszło mi żyć, wtedy, te trzydzieści lat wstecz. Jak wiele razy wspominałem na blogu, to był czas nie tylko beznadziejny gospodarczo, ale i koszmarny rodzinnie. Ten soundtrack przypomina mi tamte złe czasy, ale nie powoduje u mnie przysłowiowego doła. To raczej zdjęcie z rodzinnego albumu, które gdy na nie patrzę, przywołuje obrazy, do których nie chcę wracać. Ale odrzucając osobiste przeżycia i koncentrując się jedynie na dźwiękach, to kawał wspaniałej roboty, za którą Panu Lorencowi należą się pokłony i ja je składam. Jednak można mieć zastrzeżenia do samego wydania. Brakuje tu chronologii, na co można jeszcze przymknąć oko, ale wplatanie w całość dialogów i innych odgłosów z filmu jest moim zdaniem słabym pomysłem. Te kwestie odnajdę przecież w samym filmie. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I jeszcze jedno. Nakład płyty się wyczerpał i przez długi czas można była ją kupić za ciężkie pieniądze, rzędu kilkuset złotych. Ale i co jakiś czas pojawia się wznowienie tej płyty. Sprawdziłem, tak jest i teraz. Można ją nabyć za niecałe dwadzieścia złotych. Proszę wydać te pieniądze, kwota śmieszna, a muzyka fenomenalna. Sam film też można nabyć za psi pieniądz. Odnowiony cyfrowo, warty posiadania i postawienia na półce. Film przełomowy, tak jak same role aktorskie (Bogusław Linda) i oczywiście muzyka.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-40447128733681922832021-03-23T14:06:00.001+01:002021-03-23T14:06:05.642+01:00Jakko M Jakszyk - Secrets & Lies (2020)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt52RnEQ_EGdcZBQ_RmajDHBrHsVJz3H8A5Il4w5h4TFGxEGwVEOU8ttdU-WYBTkwVlW0DWaqj0okD_-dr_pkSl38SFviEQ7vWm60XgXbnExyBtt8oycmCDaX-XCKZ19AY1NF67PriH_HC/s599/Jakko+m+Jakszyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="535" data-original-width="599" height="358" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt52RnEQ_EGdcZBQ_RmajDHBrHsVJz3H8A5Il4w5h4TFGxEGwVEOU8ttdU-WYBTkwVlW0DWaqj0okD_-dr_pkSl38SFviEQ7vWm60XgXbnExyBtt8oycmCDaX-XCKZ19AY1NF67PriH_HC/w400-h358/Jakko+m+Jakszyk.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">1. Before I Met You; 2. The Trouble With Angels; 3. Fools Mandate; 4. The Rotter's Club Is Closing Down; 5. Uncertain Times; 6. It Would All Make Sense; 7. Secrets, Lies And Stolen Memories; 8. Under Lock And Key; 9. The Borders We Traded; 10. Trading Borders; 11. Separation </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;"><br /></span></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Chyba czas na jakąś nowszą płytę na blogu. Znam takich co na barwę głosu Jakszyka narzekają, ale znam i takich (sam jestem wśród nich), którzy może nie uwielbiają, ale przynajmniej lubią. Dlatego bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że Jakko wydaje solowy album. Tym bardziej, że trzeba było na niego czekać ponad dziesięć lat. Rozumiem, brak czasu, wszak angaż Jakszyka do King Crimson spowodował, że tego czasu rzeczywiście mogło nie być. Ale Jakko chyba sam też nie palił się do nagrywania nowej płyty. Na szczęście chęci wróciły, a to między innymi za sprawą takich panów jak Thomas Webar (założyciel wytwórni Inside Out) oraz Peter Hammill…<span><a name='more'></a></span></div><div style="text-align: justify;">Jak mówi sam Jakszyk tytuł płyty bezpośrednio nawiązuje do kłamstw i sekretów, które na co dzień nam towarzyszą. Ten album to po części jego własne przeżycia. Jako mały chłopiec został adoptowany przez polsko-francuską parę. Po latach odnalazł swoją biologiczną matkę, którą okazała się Irlandka. Przeprowadził z nią wiele rozmów, które nagrywał. Po ćwierć wieku odsłuchał je i mądrzejszy o wiele kwestii, które w tym czasie odkrył, zauważył jak wiele kłamstw usłyszał od biologicznej matki. Jednak ten album to nie tylko osobiste życie Jakko, to również komentarz aktualny polityczno-społeczny z naciskiem na brexit, który podzielił społeczeństwo wyspiarzy.</div><div style="text-align: justify;">Na płycie oprócz wspomnianego już Petera Hammilla znaleźli się niemal sami znamienici goście. Jacy? Proszę: Gavin Harrison (perkusja), Tony Levin (bas), Mel Collins (saksofon), Robert Fripp (gitara), Mark King (bas), John Thirkell (trąbka) czy Al Murray (perkusja). Ale na albumie zagrały też dzieci Jakszyka – Amber i Django. Ładnie prawda?</div><div style="text-align: justify;">Muzyka? Jak wspomina sam Jakko, wiele pomysłów pozostało po odrzuceniu ich przez Frippa, a skomponowanych na potrzeby King Crimson. Pamiętają Państwo recenzowany na łamach mojego bloga album <i>A Scarcity of Miracles</i> tworu Jakszyk, Fripp and Collins? To właśnie między innymi odrzuty z tej sesji nagraniowej. I to słychać bardzo wyraźnie w kilku utworach.</div></span><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>Before I Met You</i> to opowieść o facecie, który (jak mawiała moja Babcia) szuka miodu w dupie. Tekst bazuje na noweli autorstwa Juliana Barnsa i opowiada o wspomnianym mężczyźnie, który porzuca swoją żonę i dziecko dla młodszej kobiety. Po czym staje się chorobliwie o nową partnerkę zazdrosny przez co niszczy również ten związek. Muzycznie? Świetnie. Mroczny, trzymający w napięciu, z kapitalnym basem Marka Kinga i riffami gitarowymi iście wyjętymi z twórczości King Crimson. Dobry start.</div><div style="text-align: justify;">Chwilę później niezwykłej urody ballada <i>The Trouble With Angels</i>. Cudowna gitara klasyczna i fortepian plus Tony Levin i jego bas, który robi tu przepiękny klimat. Cudowna, cudowna ballada. Dodam jeszcze, że inspiracją do powstania tego utworu był film <i>Wings Of Desire</i> opowiadający o dwóch aniołach, z których jeden chce się stać śmiertelnikiem.</div><div style="text-align: justify;"><i>Fools Mandate</i> to utwór zabarwiony politycznie stworzony wspólnie przez Jakszyka i Hammilla. Opowiada o brytyjskim premierze, którym był Arthur Balfour. Dobry utwór, utrzymany w bliskowschodnich klimatach z kapitalnym śpiewem Hammilla. Kolejny utwór opowiadający o kłamstwach. No, ale czego spodziewać się po politykach?</div><div style="text-align: justify;">W <i>The Rotter’s Club Is Closing Down</i> mamy znowu uspokojenie nastroju. To utwór poświęcony pamięci znakomitego Pipa Pyle’a. Kto lubi kanterberyjskie dźwięki ten doskonale wie kim był Pip Pyle.</div><div style="text-align: justify;">W<i> Uncertain Times</i> mamy drugie po <i>Fools Mandate</i> nawiązanie do polityki. Tym razem tej współczesnej. Rzeczywistość brexitowa, morderstwo labourzystowskiej deputowanej Jo Cox. Podział społeczeństwa w UK. Coraz bardziej panoszą się rasizm i ksenofobia. Jakszyk doświadczył tego osobiście. Urodzony w Londynie, matka Irlandka, ale nazwisko polskie. Dostało mu się za to w sieci. Lżono go i obrażano oraz kazano wyp… z Anglii. Kraj dżentelmenów. Jakko jest tym przerażony, komponuje utwór by o tym opowiedzieć. Dobra to pozycja, znowu w Crimsonowskich klimatach.</div><div style="text-align: justify;">Dalej melodyjny, spokojny <i>It Would All Make Sense</i> (proszę obejrzeć teledysk), a zaraz po nim instrumentalny <i>Secrets, Lies And Stolen Memories</i> z pięknymi orkiestracjami autorstwa Nigela Hopkinsa. Gdy pierwszy raz słuchałem tej kompozycji, stałem w oknie, padał deszcz, a za chwilę zaczęło świecić słońce. Cudownie to wszystko razem zaistniało. Lubię się tak zapomnieć słuchając muzyki, patrząc w dal, zapomnieć o czasach, w których przyszło mi żyć, pełnych kłamstwa i manipulacji.</div><div style="text-align: justify;"><i>Under Lock And Key</i> to pierwszy utwór na tej płycie skomponowany przez duet Jakszyk-Fripp. Spokojny numer, z pięknymi mellotronowymi dźwiękami, opowiadający o tym jak jeden moment, sytuacja czy decyzja może zmienić całkowicie nasze życie.</div><div style="text-align: justify;"><i>The Borders We Traded</i> to piosenka na głos (właściwie wielogłos) i perkusję. Dla mnie chyba najsłabszy punkt na tym albumie.</div><div style="text-align: justify;"><i>Trading Borders</i> to kolejny instrumental, którego autorką jest córka naszego bohatera Amber. Gdy podróżowanie nie było jeszcze zakazane lub mocno ograniczone, można było zauważyć, że na wielu lotniskach ostawione są pianina lub fortepiany, na których każdy może zagrać. Podczas jednej z takich podróży Amber zasiadła i zagrała. Jakko chwycił za telefon i nagrał ją. Zapytał później co to za kompozycja? Odpowiedziała, że jej własna. Tak powstał piękny utwór, na wskroś wyspiarski. Pod koniec słychać oryginalne nagranie z lotniska, z całym szumem otoczenia.</div><div style="text-align: justify;">Płytę zamyka <i>Separation</i>. To drugi utwór duetu Jakszyk-Fripp. No co tu dużo mówić. Typowy Krimson, z tymi saksofonami Collinsa i solówkami Frippa. Kapitalne zamknięcie tego albumu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz_IvFPnVgzzbWpuqyLZSjKjW4LSLnytuCEIbxGUC9tdP4Ra9w28jJsQoRmIU3PzDes-zpUOSrM4Ok_e6i7XVpzFMVR9f1OFHct7pTwFrwVx_1uRVouCLCq0X5aR9m4fsxNf0M5hg4_p7x/s2048/IMG_20210312_122821.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz_IvFPnVgzzbWpuqyLZSjKjW4LSLnytuCEIbxGUC9tdP4Ra9w28jJsQoRmIU3PzDes-zpUOSrM4Ok_e6i7XVpzFMVR9f1OFHct7pTwFrwVx_1uRVouCLCq0X5aR9m4fsxNf0M5hg4_p7x/s320/IMG_20210312_122821.jpg" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;">Powiem tak. Jedna z moich płyt zeszłego roku. Bardzo przypadła mi do gustu. Z jednej strony wiszący gdzieś w powietrzu klimat King Crimson, z drugiej liryczny, spokojny, zamyślony, kontemplujący pejzaż codzienności. Lubię w muzyce ten spokój, a głos Jakko pasuje do tego typu kompozycji. Jak napisałem we wstępie. Kto lubi Jakszyka łyknie ten album bez popitki, kto nie lubi może mieć problem z jego zaakceptowaniem. Dla mnie znakomita pozycja, różnorodna, nie jednakowa, a jednocześnie spójna i konkretna. Szkoda tylko, że niewielu ją zauważyło. Nie mam pretensji, w dzisiejszym świecie gdzie płyta jest na raz i lecimy następną, to wcale nie dziwi. Ja polecam.</div></span>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-89559311029412037812021-03-17T14:06:00.001+01:002021-03-17T14:06:02.563+01:00Midge Ure - Breathe (1996)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1IQBTTywW7mL1zAlT3oZHkbQNUVY4bWZB0qav_GRBaFeVatvQg_zurqw5U1GLolwXhyDy-k_y7yxuvGwQCzt1UJxHFL5oabyWqNFhOG3R3tjvefK4QTgQufW0PPmMkQJxZ-nZTjAaO8Rh/s602/midge+ure.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="602" data-original-width="600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1IQBTTywW7mL1zAlT3oZHkbQNUVY4bWZB0qav_GRBaFeVatvQg_zurqw5U1GLolwXhyDy-k_y7yxuvGwQCzt1UJxHFL5oabyWqNFhOG3R3tjvefK4QTgQufW0PPmMkQJxZ-nZTjAaO8Rh/w399-h400/midge+ure.jpg" width="399" /></a></div><br /><p></p><div><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">1. Breathe; 2. Fields of Fire; 3. Fallen Angel; 4. Free; 5. Guns and Arrows; 6. Lay My Body Down; 7. Sinnerman; 8. Live Forever; 9. Trail Of Tears; 10. May Your Good Lord; 11. The Maker</span></div><div><br /></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wróciłem ostatnio do płyt Midge’a. Dlaczego? Lubię go ogromnie. No, nie znam go osobiście więc prostuję, że bardzo lubię jego głos oraz wkład w muzykę. Do tego, wspominaliśmy z kolegą koncert Midge'a, w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć. Dyskutując zgodziliśmy się, że Ure właściwie przepadł na rynku muzycznym odkąd zaczął karierę solową. Wielki Ultravox, w którym to zespole Midge się udzielał i współtworzył jego sukces, nie pomogły mu później w solowej karierze. Ja do jego płyt wracam i w ostatnim czasie cudownie słuchało mi się <i>Breathe</i>. I jeszcze jedno. Kto uważa, że muzyka pop jest sprawą Szatana niech dalej nie czyta…<span><a name='more'></a></span></div><div style="text-align: justify;">Płytę rozpoczyna utwór tytułowy. Śpiew Midge'a, któremu towarzyszą uderzenia basu. Później dochodzi gitara, mandolina oraz dźwięki harmonii i robi się na wskroś wyspiarsko. Co jest jednym z najmocniejszych stron tego utworu? Bez wątpienia falset Ure’a, który wspaniale wyśpiewuje nim słowo tytułowe. Bardzo dobry początek płyty. Ciekawe jest to, że słychać tu wiele instrumentów z klawiszami na czele, ale te nie są wcale wymienione jako biorące udział w nagraniu.</div><div style="text-align: justify;">W <i>Fields of Fire</i> od samego początku mamy także posmak Szkocji, który przywołują nam skrzypce. Zamykam oczy i widzę nadmorskie urwiska oraz stare zamczyska. Co dalej na płycie? No na przykład fajne bębny i bas w <i>Fallen Angel</i>, które w połączeniu z wiolonczelą, mandoliną oraz harfą tworzą kapitalny klimat.</div><div style="text-align: justify;"><i>Guns and Arrows</i>. To dla mnie kolejny po utworze tytułowym (choć nie wiem czy nie większy) killer na tym albumie. Tu Midge’owi pięknie towarzyszy niejaka Sally Dworsky. To dziewczyna wypatrzona przez Ure’a w jednej z knajp, w której Sally dawała mini koncert. Ponoć Midge był oczarowany jej głosem i z miejsca zaproponował jej współpracę. Tak napisał <i>Guns and Arrows</i>. O tej piosence przypomniał mi kilka tygodni temu Piotr Stelmach grając ją w jednej ze swych audycji. Czar wrócił. Pamiętam jak często grałem ten utwór na swoim walkmanie siedząc na wzniesieniu, patrząc przed siebie. W całość wprowadzają nas klawisze, później gitara akustyczna i głos Midge’a, do którego po chwili dołącza Sally. Ależ ta dziewczyna miała głos. Ta delikatność aż powala. Pamiętam, że urzekła mnie tym głosem od pierwszego przesłuchania. No i w tym utworze mamy wspaniałe solo gitary, na której zagrał Robert Fripp. Ależ gra ten utwór po latach, jestem ponad dwadzieścia lat młodszy. Ciągle czuję zapach tamtych dni kiedy siedziałem na tym wzniesieniu. Tak, to jest moc muzyki.</div><div style="text-align: justify;">Kolejne utwory na albumie mają bardzo podobną budowę i melodykę. To troszkę wada tej płyty bo przez to jest nieco monotonna. Jednak ma to wszystko swój urok. Ta muzyka nie ma nam służyć do wielkich przeżyć i dziwów nad techniką poszczególnych muzyków. To ma być błogi spokój i odpoczynek. Włączamy i po prostu ładnie gra, wypełniając ciszę czterech ścian.</div><div style="text-align: justify;">I proszę jeszcze zwrócić uwagę na <i>Live Forever</i>. Tu w sposobie śpiewu Ure’a jakby delikatnie pobrzmiewały dawne echa Ultravox. Plus kilka egzotycznych instrumentów. Naprawdę dobra piosenka. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihbb4tS1aCraW09l3VbSeX4z4FDFG9QkGWDMg5SyYmuiIfKO5DAPm5OxxDFFpDB-GXh4otQbNoxhbeFAnCnoLvEDHL4HxMlWQv6MWANmO9A-6_kr3P1n83Ofv9GzDeFvd_dF1k4N2J12qe/s2048/IMG_20210317_122307.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihbb4tS1aCraW09l3VbSeX4z4FDFG9QkGWDMg5SyYmuiIfKO5DAPm5OxxDFFpDB-GXh4otQbNoxhbeFAnCnoLvEDHL4HxMlWQv6MWANmO9A-6_kr3P1n83Ofv9GzDeFvd_dF1k4N2J12qe/s320/IMG_20210317_122307.jpg" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dlaczego płyta przepadła? Bo jest słaba ktoś powie. Zgoda, nie jest to poziom Ultravox. Zgoda, niewątpliwie jest to muzyka popowa, ale czy w związku z tym mamy skreślić ten album. Nie, nie będę się kładł Rejtanem, nie będę się okopywał i bronił tej płyty do ostatniego tchu. Jednak powiadam Państwu, to nadal ładny pop, przesiąknięty wyspiarskimi klimatami. W prostocie siła. No i ten głos Ure’a, mocny, ciekawy, czysty, po prostu fajny. Na leniwe popołudnie, odpoczywając po pracy – jak najbardziej. I zastanówmy się jeszcze czy solowych dokonań sympatycznego Szota nie oceniamy za bardzo mając z tyłu głowy albumy Ultravox?</div></span>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-81342708219851961842021-02-20T14:06:00.002+01:002021-02-20T19:12:41.253+01:00Roxy Music - For Your Pleasure (1973)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8TIPvW38_avliuy_U0s7w5NX0USnEmjkcXi7ZdYUoV00ld7QqXoKb6u1aLmO9UitkZ7KHv3ud3lyGHvH21VEj6tC5XcJTHlhQkl72pKDojcodKir8iIcSkiBBmBVvbcP3ymKyQEcOzsQX/s600/Roxy+Music.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8TIPvW38_avliuy_U0s7w5NX0USnEmjkcXi7ZdYUoV00ld7QqXoKb6u1aLmO9UitkZ7KHv3ud3lyGHvH21VEj6tC5XcJTHlhQkl72pKDojcodKir8iIcSkiBBmBVvbcP3ymKyQEcOzsQX/w400-h400/Roxy+Music.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Do The Strand</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Beauty Queen</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Strictly Confidential</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Editions Of You</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">In Every Dream Home a Heartache</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Bogus Man</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Grey Lagoons</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">For Your Pleasure</span></li></ol><p></p><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pisałem Państwu, że w tym roku będę powracał na blogu do płyt, których nie słuchałem od lat. Dziś kolejna, która niesłusznie kurzy się na mej półce. Gdy wrzuciłem ją do odtwarzacza na mej twarzy pojawił się uśmiech, chwilę później radość, a jeszcze później zdziwienie – dlaczego tak dawno tego nie włączałeś. Tak, tak, Roxy Music to zacna grupa, stworzona na samym początku lat siedemdziesiątych przez jej wokalistę Bryana Ferry, który jak głosi legenda, był brany pod uwagę jako następca Grega Lake’a w zespole King Crimson…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Fripp stwierdził jednak, że głos Ferry’ego nie pasuje do jego zespołu, ale uważał, że jest to utalentowany człowiek i trzeba mu pomóc. Dzięki interwencji Frippa Roxy Music podpisali swój pierwszy kontrakt płytowy. A skąd nazwa zespołu? To od kina Roxy i taką nazwę grupa początkowo nosiła. Jednak okazało się, że taki zespół istnieje już w Stanach więc dorzucono Music i tak powstało Roxy Music. <i>For Your Pleasure</i> to drugi album w dorobku tej grupy. Pytanie dlaczego nie zaczynam od ich debiutu? Czysty przypadek. Może to dlatego, że kilka dni wcześniej rozmawiałem ze znajomym o Amandzie Lear, która jest bohaterką okładki <i>For Your Pleasure</i>? Do tego zespół poznawałem od ich ostatniej płyty <i>Avalon</i>. Dlatego pewnie od niej powinienem zacząć na blogu przygodę z Roxy Music. Nieważne.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Album powstał w składzie Bryan Ferry (śpiew, fortepian, melotron, gitara), Brian Eno (syntezatory, efekty, śpiew), Andy Mackay (obój, saksofon), Phil Manzanera (gitara) oraz Paul Thompson (perkusja).</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na płycie znalazło się osiem utworów, autorem ich wszystkich jest Ferry. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Do The Strand</i> to ogień od samego początku, rytmiczna, szybka perkusja, znakomity fortepian, który jej towarzyszy i kapitalny saksofon, który pojawia się by podkreślić moc tego utworu. Ależ to brzmi, od pierwszych nut wprowadza nas w pewien rytm, hipnotyzuje swą mocą i przebojowością. No i tak w połowie trwania ten krótki, ale jakże fenomenalny duet fortepian - saksofon.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po wrażeniach otwieracza przychodzi czas na balladę w postaci <i>Beauty Queen</i>, w której Ferry może pokazać całą czarującą moc swojego głosu. Mimo, że utwór spokojny to w okolicach trzeciej minuty przyspiesza pazurem na pewien czas.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Strictly Confidential</i> rozpoczyna saksofon, znakomity saksofon, dochodzą klawisze i w końcu obój. Mroczny, niespieszny, wciągający. No i w pewnym momencie ta gitara Manzanery. Palce lizać. Jeden z mych faworytów na tym albumie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Editions of You</i> to rytmiczny utwór, zadziorny od samego początku gdy kierunek wyznaczają klawisze. Jest zwariowany saksofon, jest Eno, który wyczynia cuda przy pomocy syntezatorów i ponownie gitara Manzanery. Ależ moc. Jak tak posłuchać, można odnieść wrażenie, że Roxy Music wiele lat wcześniej pokazali czym w przyszłości będzie punk.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Oryginalnie stronę pierwszą zamyka <i>In Every Dream Home a Heartache</i>. Powolny, mroczny. Na tle gitary, organów i pojawiającego się saksofonu, Ferry wygłasza swoją odę. Odę do dmuchanej, gumowej lalki. Dopiero w trzeciej minucie utwór zrywa się w gitarowym solo, z kapitalnym wyciszeniem po drodze. Znakomite zamknięcie strony A.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Strona B to kolejne trzy utwory, a wszystko rozpoczyna najdłuższy na płycie, trwający ponad dziewięć minut <i>The Bogus Man</i>. Jednostajny, żywy rytm przeplatany zakręconymi solówkami saksofonu Mackay’a, wszędobylskimi efektami Eno i kapitalnym melotronem. Szalona, zakręcona, hipnotyzująca atmosfera.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Grey Lagoon</i> to powrót do głosowego liryzmu lidera. Ładny, rozbujany, nie oszukujmy się prosty utwór, z kapitalnym solo saksofonu, solówką Ferry’ego na harmonijce ustnej i świetnej gitarze Manzanery.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko kończy się utworem tytułowym. Rozpoczyna się spokojnie śpiewem Byana by w dłuższej części swojego trwania przy pomocy efektów Eno wprowadzić słuchacza w magiczny odlot.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrZhuhNEsj4bk8A4jODnUWopoB5gtWJTX34_xn4_n2fF7TXWhgxHbXoqApn1g-o502bm_2EiahbDyIVqoZRna4q5wwiAnqdaqjykpHI0zbVL5DeONYSzrjXUCbD9-UcHAO69_I01dDlSyi/s2048/IMG_20210220_124000.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrZhuhNEsj4bk8A4jODnUWopoB5gtWJTX34_xn4_n2fF7TXWhgxHbXoqApn1g-o502bm_2EiahbDyIVqoZRna4q5wwiAnqdaqjykpHI0zbVL5DeONYSzrjXUCbD9-UcHAO69_I01dDlSyi/s320/IMG_20210220_124000.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zespół (pewnie w części przez stroje) wrzucony do szuflady z napisem glam rock, a niesłusznie. Owszem wygląd mieli glam rockowy, ale muzycznie jest tu niesamowita mieszanka gatunkowa. Mieszanka, która stała się pożywką i wzorem dla przyszłych zespołów. Roxy Music na tym albumie to zespół poszukujący, odkrywczy, tworzący nowe trendy. I choć może nie jest to jakaś arcyskomplikowana muzyka, to pomysłowość i wykonanie jest na wysokim poziomie, które wymaga docenienia. To kapitalna płyta, z którą należy się przynajmniej zapoznać. A po bliższym poznaniu pewnie z wieloma z Państwa zostanie już na zawsze.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-88860941467231886862021-02-11T14:06:00.001+01:002021-02-11T14:06:01.308+01:00Flora Purim - Open Your Eyes You Can Fly (1976)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh37LUDaTR5ddWuMPn4SviCwTG1ao5TDbd6Bf1weJfU47ANfqp4yzZ2pUmH6W0vG3bXOcKysRmhIy5hpTn7s1htqvu96lOlxdEbuB_sC-KBdC_QtVWZ_Vrb2Jka-hi64B1dY_r8xr9YqTTw/s600/flora.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="599" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh37LUDaTR5ddWuMPn4SviCwTG1ao5TDbd6Bf1weJfU47ANfqp4yzZ2pUmH6W0vG3bXOcKysRmhIy5hpTn7s1htqvu96lOlxdEbuB_sC-KBdC_QtVWZ_Vrb2Jka-hi64B1dY_r8xr9YqTTw/w399-h400/flora.jpg" width="399" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Open Your Eyes You Can Fly</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Time's Lie</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Sometime Ago</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">San Francisco River</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Andei (I Walked)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Ina's Song (Trip To Baha)/Transition</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Conversation</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Medley: White Wing (aka Asa Branca)/Black Wing</span></li></ol><p></p><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">O tej pochodzącej z Brazylii zacnej artystce już wspominałem na mym blogu. Przy jakiej okazji? Kto czyta ten wie. Osobiście chyba najczęściej wracam do tego właśnie albumu gdy idzie o dyskografię Flory. To płyta o wolności, o wyrwaniu się z okowów. Gołąb na okładce aż nadto to sugeruje. Purim nagrała ten album w chwilę po wyjściu z więzienia, w którym znalazła się z powodu narkotyków. A kto pomagał naszej bohaterce w stworzeniu tego dzieła? Same wielkie postaci muzycznego świata…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Co to za postaci? Proszę bardzo. George Duke, Alphonso Johnson, Egberto Gismonti, Ron Carter, Hermeto Pascoal, Airto Moreira – prywatnie mąż Flory oraz wielu innych. Autorem trzech pierwszych utworów na płycie jest Chick Corea, z którym przecież Purim współpracowała przy okazji płyty <i>Return To Forever</i>. Do jego muzyki teksty napisał Neville Potter.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Album rozpoczyna utwór tytułowy. No proszę posłuchać tego basiska Johnsona na dzień dobry. Wszystkie ozdobniki perkusyjne kierują ten numer w objęcia brazylijskiego bujania. Kapitalna, skoczna wersja tego klasyku. Czuć w tym utworze radość, wolność.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Time’s Lie</i> to już zdecydowanie bardziej spokojny numer, przynajmniej w pierwszej minucie jego trwania. Sprawia wrażenie jazzowej ballady, ale później fantastycznie przyspiesza by po galopadzie wrócić do kołyszących klimatów. Kapitalna sekcja, wokalizy Purim plus znakomity flet Pascoala. Ależ to gra!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Sometime Ago</i> to świetna sekcja na powitanie, ponownie wyśmienite solo Pascoala na flecie oraz David Amaro i jego popis na gitarze elektrycznej. Bujający, wręcz taneczny numer.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>San Francisco River</i> to już kompozycja Purim. Jak sama nazwa wskazuje San Frncisco to rzeka w Brazylii. W latach sześćdziesiątych, zanim Flora wyjechała do USA, patrzyła na tę rzekę i marzyła, że któregoś dnia wsiądzie na jakąś łódź i ucieknie do Stanów. To swego rodzaju protest song. Zaczyna się rzeczywiście marzycielsko by po jakimś czasie przyspieszyć. Tu szczególną uwagę należy zwrócić na znakomity duet Duke – Pascoal. Ten ostatni jest autorem kolejnego utworu na płycie zatytułowanego <i>Andei (I Walked)</i>. A tu gitara z efektem wah-wah, klawisze Duke’a, perkusjonalia oraz wokalizy Purim, którą wspomaga mąż. No i solo gitary.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Ina’s Song (Trip To Bahia)/Transition</i>. Pierwsza część jest autorstwa Flory, druga duetu Duke-Moreira. Piękna piosenka, w której Purim śpiewa w swym ojczystym języku. Marzycielski początek przeradza się w roztańczoną galopadę by po jakimś czasie ponownie zanurzyć się w marzeniach. <i>Conversation</i> to dwie i pół minuty autorstwa Pascoala. To taki walczyk z ładnymi wokalizami Flory.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Album zamyka <i>Medley: White Wing (aka Asa Branca)/Black Wing</i>. Ładne, nastrojowe klawisze i wokal Purim na początek. W drugiej części mamy zmianę klimatu. To fuzja indyjsko-brazylijska. Proszę posłuchać, trudno to opisać. Tak czy inaczej ciekawe zakończenie tej świetnej płyty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZZTgl2J0CE9lgtl4PK7-jnP8lstTmoTSvkJWpD3Hh-7y7Q8PIkyqbqMfJlTUxnKusNmFjxg_zStWvBVENAYZAXsX94vjNqHgviKyGM8TjP1Ss_NI_eEVWqvrHdRRtFcchtf6u9wJx4Z76/s2048/IMG_20201117_120925.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZZTgl2J0CE9lgtl4PK7-jnP8lstTmoTSvkJWpD3Hh-7y7Q8PIkyqbqMfJlTUxnKusNmFjxg_zStWvBVENAYZAXsX94vjNqHgviKyGM8TjP1Ss_NI_eEVWqvrHdRRtFcchtf6u9wJx4Z76/s320/IMG_20201117_120925.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><i>Open Your Eyes You Can Fly </i>to płyta roztańczona, rytmiczna, energetyczna. To kapitalna mieszanka fusion i jazzu unurzanych w brazylijskich klimatach. Wielu krytyków zarzucało Purim komercjalizację jej muzyki, pójście na łatwiznę. Ja powiem tak, mnie to… Tu liczy się efekt końcowy, a ten jest w moim odczuciu fenomenalny. Słuchając tego albumu czuje się tę radość i wolność. Po prostu chce się żyć i chce się do tego albumu wracać, a to jest chyba najważniejsze. Polecam!</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-48296338290794163382021-02-05T14:06:00.001+01:002021-02-05T14:06:00.241+01:00Steve Hackett - Under A Mediterranean Sky (2021)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz8YabZoAjAm7C5cvMtRHboYmGIRFA0J4Q2tWkvlyMfvWf0u0fDtS4zVSWs_0Nm9ZD2je-XfCTS0vvDN_uIY5MDNlQz9xuZQ9-VuIEJ_GV-C-waMHUwY3MAy1nifhC_42wnwsJEFrJEA8w/s1000/folder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="1000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz8YabZoAjAm7C5cvMtRHboYmGIRFA0J4Q2tWkvlyMfvWf0u0fDtS4zVSWs_0Nm9ZD2je-XfCTS0vvDN_uIY5MDNlQz9xuZQ9-VuIEJ_GV-C-waMHUwY3MAy1nifhC_42wnwsJEFrJEA8w/w400-h400/folder.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Mdina (The Walled City)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Adriatic Blue</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Sirocco</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Joie De Vivre</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Memory Of Myth</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Scarlatti Sonata</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Casa Del Fauno</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Dervish And The Djin</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Lorato</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Andalusian Heart</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Call Of The Sea</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Steve Hackett to jegomość, którego płyty kupuję w ciemno. Wiadomo, że najlepsze lata ma już za sobą. Ja także najbardziej cenię sobie jego albumy z lat siedemdziesiątych, ale i później miał w swojej dyskografii wiele ciekawych propozycji. Jednak mimo tylu lat na scenie, nadal tworzy, komponuje, jeździ w trasy. Co rok płyta i natychmiast trasa, ciągle w podróży. A co robi Steve gdy podły wirus wszystko pozamykał? Oczywiście komponuje. Tym razem postawił na gitarę klasyczną. Po wysłuchaniu przedpremierowych utworów byłem naprawdę zadowolony…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Inspiracją do stworzenia tego albumu było oczywiście Morze Śródziemne i kraje, które od wieków z dobroci tego morza korzystają. Hackett wraz z jego żoną Jo odwiedził większość, jeśli nie wszystkie z tych krajów. Byli pod wrażeniem widoków, klimatu, jedzenia i kultury poszczególnych nacji. Ale jak mówi sam Steve, inną z inspiracji do stworzenia tego albumu była muzyka filmowa i to rzeczywiście słychać w kilku utworach. Nacisk położył tu raczej na te dawne obrazy, w których muzyka nie rzadko była jednym z bohaterów tych filmów. To wszystko razem doprowadziło do stworzenia płyty, która przynajmniej muzycznie przybliży nam odwiedzone przez małżeństwo Hackett kraje.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Album zawiera jedenaście kompozycji, a otwiera go <i>Mdina (The Walled City)</i>. Jak sama nazwa wskazuje, Mdina to miasto, które leży na Malcie i jest arcystare. To miasto-twierdza. Muzyka opisująca to miejsce idealnie oddaje jego klimat i historię. To najdłuższa propozycja na albumie i rozpoczyna się trochę dramatycznie. Świetne orkiestracje stworzone przez Rogera Kinga nadwornego klawiszowca Steve’a i współautora wielu utworów na tym albumie. Po minutowym wstępie kompozycja łagodnieje, a do głosu dochodzi przepiękna gitara Hacketta. Oczami wyobraźni widzimy te wąskie uliczki, krzątaninę średniowiecznego miasta oraz majestat twierdzy górującej nad okolicą.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Adraitic Blue</i> to z kolei opowieść zainspirowana pobytem w Chorwacji. Piękno niezmierzonych, błękitnych toni i tajemnice się w nich kryjące. Taras nad brzegiem Adriatyku, zimny napój, gitara Steve’a i błogi spokój.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Sirocco</i>. To, jak wiemy z geografii, nazwa wiatru wiejącego z Afryki, który niesie ze sobą tony piasku znad Sahary. Rozpoczyna wszystko gitara, której po chwili towarzyszą orkiestracje. Przenosimy się na gorący kontynent.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W dalszej części płyty Steve zabiera nas jeszcze do Francji, Grecji, Turcji, Hiszpanii czy Włoch.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Scarlatti Sonata</i> to hołd oddany neapolitańskiemu muzykowi Domenico Scarlattiemu urodzonemu w tym samym roku co Bach czy Handel. Kompozycja Scarlattiego została odegrana przez Hacketta po mistrzowsku. Ależ kapitalny klimat posiada ten utwór, każdą nutą czuje się tamte czasy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Casa Del Fauno</i> urzeka swoją marzycielską melodią, zamykam oczy i jestem w Pompejach. No i te flety, na których gra tu Rob Townsend oraz brat naszego bohatera John. Obraz wręcz bukoliczny.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Z sielanki wchodzimy w pełen niepokoju <i>The Dervish And The Djin</i>. Proszę posłuchać jak wspaniale gra tu na duduku Arsen Petrosyan.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zatrzymajmy się jeszcze przy <i>Andalusian Heart</i>. To flamenco pełną gębą. Uważny słuchacz usłyszy tu z pewnością Steve’a z dawnych lat. Piękny moment tej płyty.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko zamyka <i>The Call Of The Sea</i> z nieco mocniejszą grą Hacketta w początkowej fazie utworu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0vLeWGdhRT3-xh7VXaMMgoaC0RhnUbxujbl8MhFPNMN8je-u8BFEGfH4AQmavEp_v8s2bFJXn1McP0vBEUqgt_jwCu4aW_AB_FxfGWy1tFfLcN_24J_rRp-Emjk9InT5GJZMvKun0CBKv/s2048/IMG_20210204_150857.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0vLeWGdhRT3-xh7VXaMMgoaC0RhnUbxujbl8MhFPNMN8je-u8BFEGfH4AQmavEp_v8s2bFJXn1McP0vBEUqgt_jwCu4aW_AB_FxfGWy1tFfLcN_24J_rRp-Emjk9InT5GJZMvKun0CBKv/s320/IMG_20210204_150857.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Mój niewątpliwy entuzjazm dotyczący materiału zawartego na <i>Under A Mediterranean Sky</i> podziela wiele osób. Dowodem na to mogą być czołowe lokaty tego albumu na angielskiej liście bestsellerów. Dodam jedynie, że nie było Steve’a na tych listach od… kilku dekad. Aczkolwiek znam też takich, którym najnowsze dzieło Hacketta nie podchodzi. Dlatego zachęcam Państwa do posłuchania tej płyty i wyrobienia własnego zdania na jej temat. Dla mnie piękny to album, do którego z pewnością często będę powracał. Muzyka robi jeszcze większe wrażenie jeśli osobiście odwiedziło się te wszystkie miejsca. Ach, wrócić tam raz jeszcze, tyle że tym razem z albumem Steve’a </span><i style="font-family: verdana;">Under A Mediterranean Sky</i><span style="font-family: verdana;">. Może kiedyś.</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-4993586152627434652021-01-22T14:06:00.002+01:002021-01-22T14:27:22.051+01:00Harmonia - Deluxe (1975)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYcMBmXIrHjQ1PDa3azI0CgNvQxsOU4AJjgcQPR0h6hvJnrJJmsj46ViCjoqUhXkUoCYlWFBRRK5Ii194UiW87DuZSSClQddgSEmK1xn-kHfMZp_7R3NqRKJQBeoNAYeDUH0fGF_Tgblkq/s500/folder.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYcMBmXIrHjQ1PDa3azI0CgNvQxsOU4AJjgcQPR0h6hvJnrJJmsj46ViCjoqUhXkUoCYlWFBRRK5Ii194UiW87DuZSSClQddgSEmK1xn-kHfMZp_7R3NqRKJQBeoNAYeDUH0fGF_Tgblkq/w400-h400/folder.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Deluxe (Immer Wieder)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Walky-Talky</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Monza (Rauf und Runter)</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Notre Dame</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Gollum</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Kekse</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Czy ta nazwa nie brzmi wspaniale? <i>Harmonia</i>… Oczywiście pod warunkiem, że nie kojarzy nam się z instrumentem, którego brzmienie jest dla niektórych nie do zniesienia. Dla mnie harmonia to ład, porządek, układ elementów nie gryzących się ze sobą. I taka też jest muzyka zaprezentowana nam przez supergrupę, a ściślej rzecz ujmując, niemieckie trio…<span><a name='more'></a></span></span><span style="font-family: verdana;">Do tego projektu został zaproszony inny znany muzyk z krautrockowego podwórka. To Mani Neumeier, perkusista, z jakże zacnego zespołu (do którego wrócę kiedyś na blogu) Guru Guru. No dobrze, zaprezentujmy wspomniane trio, wszak to oni są tu najważniejsi. W jego skład wchodzą Hans-Joachim Roedelius oraz Dieter Moebius, obaj to członkowie zespołu Cluster (też do niego wrócę w przyszłości) oraz wspomniany już na moim blogu Michael Rother, były członek Kraftwerk i Neu!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Deluxe</i> to drugi i ostatni album w dorobku tej grupy (nie licząc <i>Track & Traces </i>wydanego dopiero po dwudziestu latach od nagrania). Jakie zmiany nastąpiły w stosunku do ich debiutu? Pojawia się wspomniana perkusja oraz śpiew. Do tego </span><span style="font-family: verdana;">w stosunku do bardziej ambientowych początków </span><span style="font-family: verdana;">zaostrzyli swój muzyczny przekaz.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">A co na samym <i>Deluxe</i> się znalazło? Otóż jest to sześć kompozycji. Wszystko otwiera utwór tytułowy, który jako żywo osadzony jest w klimatach Kraftwerk. Świetne, łagodne granie, z ciepłym brzmieniem syntezatora na czele. To właśnie w tym utworze pojawia się śpiew, a raczej bliżej temu do jakiejś recytacji. No i te uderzenia gitarowe Rothera i wspomniany już klimat Kraftwerk. Znakomite otwarcie, które trwa niemal dziesięć minut.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Następnie mamy najdłuższą pozycję na tym albumie zatytułowaną<i> Walky-Talky</i>. Tu od początku pojawia się Neumeier i jego rytmiczne uderzenia perkusyjne. Znakomita gitara Rothera, która gdzieś tam w tle „śpiewa” w tęsknym tonie. Jednocześnie w pierwszych planach tworzy słoneczne, radosne, beztroskie dźwięki. No i instrumenty klawiszowe. Ależ kapitalny klimat tu tworzą. Kapitalne melodie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Druga strona to kolejne cztery utwory. <i>Monza (Rauf und Runter)</i>. Znakomita kompozycja. Od pierwszych nut porywa słuchacza gitara Michaela plus te wszystkie kosmiczne wstawki i żywa perkusja. Dość leniwy, ale arcyciekawy początek jest tylko wprowadzeniem do dynamicznego utworu, który zrywa się i biegnie szaleńczo.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W <i>Notre Dame</i> proszę posłuchać tej elektroniki. Coś fantastycznego. Znakomicie rozpędza całość by po około dwóch minutach wpaść w marzycielsko-kosmiczne tony.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Spokojny <i>Gollum</i>, który jako żywo mógłby posłużyć jako muzyczne tło do którejś z opowieści w programie <i>Sonda</i>. Całość zamyka <i>Kekse</i> z odgłosami żab w roli głównej. A te jak wiadomo zwiastują wieczór, czas więc udać się do domu. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjO5ZkytsQIuWI_3AeygrhrD69q_0b7z366Qxhm-BCSztXEaFHg5olTxb9tvBnTuomDAAHhpsIm7rUGqI5BEXvjc9A_GdLczcQCsW7eTOsN2miqE-aD1RT1SL_t4gaZ-xwGO7urLwSMNnX_/s2048/IMG_20201231_114842.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjO5ZkytsQIuWI_3AeygrhrD69q_0b7z366Qxhm-BCSztXEaFHg5olTxb9tvBnTuomDAAHhpsIm7rUGqI5BEXvjc9A_GdLczcQCsW7eTOsN2miqE-aD1RT1SL_t4gaZ-xwGO7urLwSMNnX_/s320/IMG_20201231_114842.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Muzyka na <i>Deluxe</i> przenosi nas w miejsce z tylnej okładki albumu. Ciepły, słoneczny dzień, leżymy na kocyku, nad jakimś akwenem i oddajemy się błogiemu lenistwu. Ale nie brakuje tu również pazura, który zadowoli wyznawców bardziej rockowego grania. Niestety wkrótce po nagraniu tego albumu zespół się rozpadł. Co prawda podjęli jeszcze próbę nagrania kolejnej płyty, wchodząc w kolaborację z Brianem Eno. Nagrali kilka utworów, które finalnie ukazały się w latach dziewięćdziesiątych. Ale wracając do <i>Deluxe</i>. Jest to świetny album, przynajmniej dla mnie. Polecam. Warto się chociaż zapoznać.</span></div><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-32681052852610508682021-01-15T14:06:00.002+01:002021-01-16T11:12:09.738+01:00Passport - Passport - Doldinger (1971)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFXQlK4r5LgG8Y6dtXuxB8QmHLHVgMij6YNVtg3UzRRlzKTsMLWdbCj3Fa4PuD4rkYet7ZeExhUeqwYw34F3zLI0NZ7WJR75uxkjcpd8zXeiTQeziXf_a0RDIpmQYKGYV04FLUGzFZo_bq/s600/folder.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="586" data-original-width="600" height="391" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFXQlK4r5LgG8Y6dtXuxB8QmHLHVgMij6YNVtg3UzRRlzKTsMLWdbCj3Fa4PuD4rkYet7ZeExhUeqwYw34F3zLI0NZ7WJR75uxkjcpd8zXeiTQeziXf_a0RDIpmQYKGYV04FLUGzFZo_bq/w400-h391/folder.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Uranus</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Schirokko</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Hexensabbat</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Nostalgia</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Lemuria's Dance</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Continuation</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Madhouse Jam</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">O tym zespole wspominałem już na łamach mojego bloga. Kto chce, niech poszuka i poczyta. Dziś wracam do ich debiutanckiej płyty. Nowego tworu, który jest dziełem znakomitego saksofonisty i klawiszowca Klauda Doldingera. Nim powstał Passport Klaus tworzył wiele zespołów i grał przeróżną muzykę, poczynając od jazzu, przez muzyczkę wpadającą w ucho na zespole Motherhood kończąc, a który poszedł w delikatnego jazz-rocka. Doldinger postanowił jednak spróbować sił w nowym zespole, który muzycznie pójdzie jeszcze bardziej w jazz-rock i fusion…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Skład zespołu to starzy znajomi Doldingera, z którymi grał już wcześniej. Najdłuższą i najbardziej zażartą znajomością Klausa był basista Lothar Meid, którego mogą Państwo kojarzyć z zespołu Embryo. A kto jeszcze? Saksofonista i flecista Olaf Kübler, amerykański organista Jimmy Jackson oraz perkusista Udo Lindenberg. I w takim właśnie składzie powstało debiutanckie dzieło, które patrząc na nazwę miało być czymś nowym, a jednocześnie nawiązywać do przeszłości. Takie trochę rozdwojenie jaźni, ale czy mi to przeszkadza? Wszak najważniejsza jest muzyka, a ta jest naprawdę świetna.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Już otwierający całość <i>Uranus, </i>pamiętam, od pierwszego przesłuchania zrobił na mnie wielkie wrażenie. Kapitalne bębny na początek, do których dołącza bas, a chwilę później saksofony, dając wyśmienity efekt. Muzyka porywa od samego początku, ale jest to złudne bo w okolicach drugiej minuty mamy zmianę nastroju i z jazgotliwych saksofonów przechodzimy do krainy łagodności. Na pierwszy plan wysuwa się flet, któremu fantastycznie towarzyszą klawisze w tym Moog. Ale koniec utworu to powrót do rytmicznego początku. Świetny.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Schirokko</i> to dominacja saksofonów bo i od saksofonu wszystko się tu zaczyna. Gdy wchodzi sekcja i klawisze, robi się funkowo. A później rzeczone saksofony, które robią tu całą robotę. Noga chodzi, jest dobrze. Po drodze mamy jeszcze organowe solo Jacksona.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W <i>Hexensabbat</i> czyli sabacie czarownic zespół zabiera nas w bardziej mroczne i posępne klimaty. Kroczący, hardrockowy numer, a to wszystko bez użycia gitary. Można? Można. Znakomita sekcja i gdzieś tam w tle odjazdowy saksofon, jeszcze wyciszony, ale wyraźnie słyszalny. Później jednak wychodzi na przód utworu, a właściwie wychodzą by wspólne z klawiszami zrobić niezły show.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Po takiej jeździe zespół nieco stygnie i prezentuje nam spokojną kompozycję zatytułowaną <i>Nostalgia</i>. Tu nastrój wyciszenia, odprężenia i spokoju tworzą saksofon i flet. Ładne zamknięcie pierwszej strony.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Strona B zawierała trzy kolejne kompozycje. Na pierwszy ogień idzie <i>Lemuria’s Dance</i>, którą rozpoczynają eksperymentalne dźwięki syntezatorów. Po chwili dołącza rozbrykana perkusja, a następnie bas. Po tym znakomitym wprowadzeniu pojawiają się (a jakże!) saksofony.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Continuation</i> to najdłuższy utwór na tym albumie, trwa bowiem niemal dziesięć minut. Początek to jakby narkotyczny klimat. Saksofon i klawisze mu towarzyszące grają nad wyraz spokojnie, ale odurzająco, jakby dym opium oplatał nasze głowy i próbował wprowadzić nas w baśniowe światy. Taki stan trwa niemal cztery minuty po czym utwór zmienia swój wydźwięk. Niby dalej się snuje, ale jest bardziej rozbudowany, bogatszy, dołącza flet, a sekcja jakby poczyna sobie raźniej. Lubię słuchać tej kompozycji wieczorem w słuchawkach.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Płyta kończy się utworem <i>Madhouse Jam</i>. I w rzeczy samej to trochę jamowe granie z kapitalnym, improwizującym fletem na czele. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiq2_T7tqzJCcDG5Uqj1wXdyj0OfCMy5HhFSDJ2ajjITn5heWZxlUGBY3bSafa69yAbNTN3KBIhHunIs2rXlfKekgoSG0e9EH8KmoaRGNBgZDB8EZTuKmh0fEpWqI-7-bpW6khQ_l9lzlK_/s2048/IMG_20201117_120757.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiq2_T7tqzJCcDG5Uqj1wXdyj0OfCMy5HhFSDJ2ajjITn5heWZxlUGBY3bSafa69yAbNTN3KBIhHunIs2rXlfKekgoSG0e9EH8KmoaRGNBgZDB8EZTuKmh0fEpWqI-7-bpW6khQ_l9lzlK_/s320/IMG_20201117_120757.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Passport – Doldinger</i> to naprawdę świetne instrumentalne dzieło, które przecierało szlaki kolejnym wykonawcom z kraju Mercedesa i Siemensa. Dla mnie osobiście, ten album to fantastyczna muzyczna przygoda, do której zawsze wracam z miłą chęcią. A Klaus? Poszukiwał dalej i na przestrzeni kilku dekad wydał kilkadziesiąt albumów oczywiście nie zawsze dobrych, ale jest z czego wybierać. A z opisywanym tu albumem warto się zapoznać i kto wie, może i pokochać?</span></div></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">No i jeszcze jedno. Płyta ma 50 lat! Niesamowite. Natomiast Klaus w zeszłym roku wydał kolejny album.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-45066040676257506242021-01-06T14:06:00.001+01:002021-01-06T14:06:00.155+01:00Manfred Mann’s Earth Band - Watch (1978)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg96iv_I78danj6TkfVvOCkQtzKfwkJexYZFMz0NWE9_dcwgxH4zoANZWLhyphenhyphenO3zlr-jY7ZNhlfsIPpCeVejPT7X1DUgBqMIhdqVbYIrozLDNNjGmSV-A7RQKElTYAkfHa5oZjm5tzTRVMxX/s425/folder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="425" data-original-width="425" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg96iv_I78danj6TkfVvOCkQtzKfwkJexYZFMz0NWE9_dcwgxH4zoANZWLhyphenhyphenO3zlr-jY7ZNhlfsIPpCeVejPT7X1DUgBqMIhdqVbYIrozLDNNjGmSV-A7RQKElTYAkfHa5oZjm5tzTRVMxX/w400-h400/folder.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Circles</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Drowning On Dry Land/Fish Soup</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Chicago Institute</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">California</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Davy's On The Road Again</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Martha's Madman</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Mighty Quinn</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Nowy rok i trzeba w niego wejść muzycznie. Postanowiłem, że w 2021 na mym blogu pojawi się sporo płyt, których nie słuchałem całymi latami. Ostatnio odkrywam je na nowo i wiele z nich przywołuje masę wspomnień i co najważniejsze, nadal fajnie mi się ich słucha. Jedną z takich płyt jest właśnie <i>Watch</i>. To jeden z winyli, które pamiętam w moim domu od zawsze. Jako dzieciak brałem tę okładkę na kolana i marzyłem aby polecieć w przestworza…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jak ten pan, rozpędzić się i przy dźwiękach muzyki polecieć gdzieś daleko. Ach te dziecięce marzenia. Ale przecież coś w tym jest prawda? Włączając jakąś płytę często odlatujemy w miejsca tylko sobie dobrze znane. Nic to.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Manfred Mann, a właściwie Manfred Lubowitz urodził się w Republice Południowej Afryki w roku 1940. Na skutek niepewnej sytuacji w kraju przenosi się na początku lat sześćdziesiątych do Anglii gdzie chwilę później rozpoczyna swoją karierę muzyczną. Nie będę tu opowiadał o wszystkich jego zespołach, ale warto prześledzić jego historię i posłuchać chociażby takiego tworu jak Manfred Mann Chapter Three. A później oczywiście omawianą tu grupę Manfred Mann’s Earth Band. Dlaczego album <i>Watch</i>, a nie na przykład najbardziej ich znany <i>The Roaring Silence</i> (który też bardzo lubię) czy inne, wcześniejsze płyty? Wyjaśniłem to na początku. Był to pierwszy mój kontakt z tym zespołem, pierwszy ich winyl i wspomniana okładka. Wróciłem ostatnio do tego albumu i nadal bardzo mi się podoba choć patrząc na to okiem typowego krytyka muzycznego trzeba przyznać, że jest tu sporo łatwego i prostego grania w stylu pop czy pop-rock choć grupa uważna była za przedstawicieli rocka progresywnego. Ten też tu jest, a wszystko razem brzmi naprawdę przyjemnie. Daj Boże żeby dziś w mainstreamie tworzono taki pop-rock. Nieważne.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Zacznijmy oczywiście od początku. Album otwiera utwór <i>Circles</i>. Gdy słyszę te klawisze na początku jestem natychmiast co najmniej trzy dekady młodszy. Gdy wchodzi Chris Thompson ze swoim wokalem robi się fantastycznie. Jeżdżąc na rowerze dookoła bloku śpiewałem pod nosem po polsku „<i>Robiąc ciągle kółka</i>” wzorując się oczywiście na tekście tej piosenki, którą przetłumaczył jeden z sąsiadów. Słońce, lato, ciepły wiaterek, rower i beztroska. <i>Circles</i> jest typową piosenką pop-rockową (świetne solo gitary), ale jak to gra.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Kolejny, zatytułowany <i>Drowning On Dry Land/Fish Soup</i> jest już poważniejszym utworem, który wkracza w progresywne rejony. Gitara akustyczna i głos Chrisa ładnie otwiera całość po czym kapitalne wejście sekcji i instrumentów klawiszowych. Wszystko wspaniale buja gdy w okolicach drugiej minuty mamy kompletną zmianę klimatu i do głosu dochodzi fenomenalny riff gitarowy plus solówka. I proszę posłuchać tego basu jak tam pulsuje. Portki spadają jak słucham tego utworu. Później wraca część śpiewana i wszystko ponownie łagodnieje prowadząc nas do końca. Znakomity.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Chicago Institute</i> to fajna, rozbujana piosenka. W szczególności świetnie prezentuje się tu motyw gitarowy w samym środku utworu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dalej singlowa <i>California</i>, która zamyka stronę pierwszą winylowego wydania. I to jest takie amerykańskie brzmienie. Spokojna piosenka z ładnymi klawiszowymi tłami i spokojnym wokalem. Do marzeń i podziwiania krajobrazów. I ponownie fajne solo gitary oraz moogowe samego Manfreda.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Druga strona to trzy kolejne propozycje zaserwowane nam przez Manna i spółkę. A tu na początek mamy <i>Davy’s On The Road Again</i>, które na brytyjskiej liście dotarło bodaj do szóstego miejsca. To cover. Kompozytorami tegoż są panowie John Simon i Robbie Robertson z zespołu The Band. Rockowy utwór, z kapitalną klawiszową solówką Manna.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Martha’s Madman</i> to świetny bas i ponownie popis klawiszowy Manfreda, poprawiony solówką gitarową. Szybki, do przodu, do samochodu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Całość zamyka kolejny cover w postaci piosenki Dylana <i>Mighty Quinn</i>. Mann już w latach sześćdziesiątych sięgnął po ten utwór. Dla mnie poprawny, ale niczego nie wnoszący utwór. Szkoda, że na miejsce tego nie wybrano czy nie nagrano innej piosenki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I jeszcze jedno. Autorem tej pięknej okładki jest Michael Sanz wielki fan MMEB, który po jednym z koncertów zespołu dostał się za kulisy. Teoretycznie chciał wziąć autografy, a tak naprawdę to miał przy sobie własne prace, które pokazał Mannowi. Ten był zachwycony i zaproponował Sanzowi aby ten stworzył okładkę do kolejnego albumu, oczywiście kierując się konkretnymi wskazówkami samego Manfreda. Jak widać wszystko się udało. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQPipOofRRA1hPIxZn1CcbvtuRhAU2Lnxs04norvC0osyF3ES9V8BMSB-iR5o6wG1zwX5xLbVbwqWun2ltz4AXCRF-BgaItKOaTNL3ctzeUYnBCsu0CdC1Q23-pWPXuoYcRWOKrP3SN-O8/s2048/IMG_20210106_102939.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQPipOofRRA1hPIxZn1CcbvtuRhAU2Lnxs04norvC0osyF3ES9V8BMSB-iR5o6wG1zwX5xLbVbwqWun2ltz4AXCRF-BgaItKOaTNL3ctzeUYnBCsu0CdC1Q23-pWPXuoYcRWOKrP3SN-O8/s320/IMG_20210106_102939.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jak wspomniałem, dla mnie ten album to moc wspomnień. A wracając do tego krytykanckiego ucha muszę przyznać, że <i>Watch</i> to już skręt grupy w stronę bardziej piosenkowego grania. I to chyba ostatni naprawdę ambitny album w ich dyskografii. Później brzmienie zespołu coraz bardziej się rozmiękczało, łagodniało i rozjeżdżało. Powiem tak. Warto posłuchać, ale bez zadęcia, bez nosa w chmurach, bo odrzucając na bok dziecięce sentymenty, to naprawdę solidne i bardzo fajne granie. Jak też wspomniałem, życzyłbym sobie aby dziś w głównym nurcie można było posłuchać takiej muzyki.</span></div></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-37612395197893557172020-12-31T14:06:00.001+01:002020-12-31T14:06:00.815+01:00Krzysztof Penderecki - Kosmogonia (1970)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggJ6qH_8g-eNZuik9c1JNN1WXIeoGac8sMyciTPDWWZj32qesJtvUPpH1PIXqsHHf03BXhThnYXWXA5bsBgyeEfJhNVU-sgdRIyFJpXmxsEfXKy0H1IynYBO_xjYKZZv1qqb-4PjhA0LQX/s512/folder3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="512" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggJ6qH_8g-eNZuik9c1JNN1WXIeoGac8sMyciTPDWWZj32qesJtvUPpH1PIXqsHHf03BXhThnYXWXA5bsBgyeEfJhNVU-sgdRIyFJpXmxsEfXKy0H1IynYBO_xjYKZZv1qqb-4PjhA0LQX/w390-h400/folder3.jpg" width="390" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">No, ostatni dzień tego roku. Roku, który na długo zapisze się w historii ludzkości. Nie będę się wdawał w szczegóły wszak wszystkich z nas mijający rok doświadczył, w taki lub inny sposób. Krótko mówiąc, nie zaliczymy 2020 do panteonu tych udanych. A że u mnie wszystkie ważne wydarzenia od zawsze łączą się z muzyką to i do tego okresu musiałem dobrać jakiś utwór. Długo się zastanawiałem i w końcu mnie olśniło. Muzycznym opisem roku 2020 będzie <i>Kosmogonia</i> genialnego Krzysztofa Pendereckiego…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jak powstał ten utwór? W 1970 Organizacja Narodów Zjednoczonych obchodziła swoje dwudziestopięciolecie. Z tej okazji ówczesny sekretarz generalny ONZ U Thant poprosił (a właściwie zamówił) Pendereckiego o skomponowanie utworu na tę okazję. 24 października 1970 roku pod batutą indyjskiego dyrygenta Zubina Mehta po raz pierwszy wybrzmiał ten utwór. Orkiestra, chór mieszany oraz trzy głosy solowe. Głównym tematem tamtego wieczoru była <i>IX Symfonia</i> Beethovena, ale goście zgromadzeni w sali jak i słuchacze przy radioodbiornikach mogli wysłuchać także <i>Kosmogonii</i>. Jestem arcyciekawy ich reakcji.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Kosmogonia</i> to opowieść o powstaniu i historii świata. Penderecki w swoim dziele wykorzystał wiele cytatów pochodzących z przeróżnych okresów w dziejach naszej planety. Przykładowo możemy tu usłyszeć cytaty z <i>O oświeconej niewiedzy</i> Mikołaja z Kuzy, <i>O obrotach sfer niebieskich</i> Mikołaja Kopernika, <i>O naturze rzeczy</i> Lukrecjusza, Księgi Genesis, <i>Metamorfoz</i> Owidiusza, <i>Żywiołu powietrza</i> Leonarda da Vinci, <i>O przyczynie, początku i jedności</i> oraz <i>O nieskończoności, wszechświecie i światach</i> Giordana Bruna, a także słowa Jurija Gagarina, Johna Glenna i fragment <i>Antygony</i> Sofoklesa. Jak Państwo widzą wachlarz jest ogromny.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ale dla mnie dramaturgię tego utworu buduje oczywiście muzyka. A ta robi ogromne wrażenie. Dramatyzm kompozycji słychać już od pierwszych sekund kiedy w całość wprowadza nas jednostajny lecz ponury dźwięk. Ta dramaturgia nie opuszcza nas praktycznie przez cały czas trwania kompozycji. Dla mnie osobiście pierwsze cztery minuty to wycieczka w nieznane otchłanie. Znakomite bębny, kotły i perkusjonalia, które w połączeniu z instrumentami dętymi i smykami dają obraz przerażenia. Dosłownie. Nie dziwota, że w samych początkach <i>Magazynu Kryminalnego 997</i> jego autorzy wybrali te fragmenty <i>Kosmogonii</i> jako tło muzyczne do zilustrowania zabójstw i obrazów z odnalezienia zwłok. Kto w drugiej połowie lat 80-ych oglądał ten pogram, ten wie o czym tu piszę.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">No ale jedźmy dalej. Kakofonia dźwięków, sonorystyka, notabene zapoczątkowana w muzyce właśnie przez Pendereckiego, chóry, podniosłość i swego rodzaju kulminacyjny moment w okolicach siódmej minuty. Dalej na pierwszy plan wysuwają się soliści, a w tle muzyczna dramaturgia. Okolice dziesiątej minuty dają nam nieco wytchnienia i uspokojenia. Jednak nutka niepokoju ciągle wisi gdzieś w powietrzu. Po kolejnych trzech minutach wraca przerażenie, demony i okrucieństwo (przynajmniej ja to tak odbieram), które prowadzi nas do końca.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyPf6XJKWYOiDaKgF7E7YvErdcTNKggHPPEuClTB7d4856S7auzOZ-7EBrwJ_WRHVACepqocWtQMyN4cVTtvyTlOeKxw3kaqXralkhLzDpzwf7_FXGdDuk_c0Ghm7Q6d6eXTYdZs59_FZL/s2048/IMG_20201231_114715.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyPf6XJKWYOiDaKgF7E7YvErdcTNKggHPPEuClTB7d4856S7auzOZ-7EBrwJ_WRHVACepqocWtQMyN4cVTtvyTlOeKxw3kaqXralkhLzDpzwf7_FXGdDuk_c0Ghm7Q6d6eXTYdZs59_FZL/s320/IMG_20201231_114715.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Gdy pierwszy raz usłyszałem ten utwór w całości, a było to w czasach smarkatych, byłem przerażony. Od tego czasu minęło kilka dekad, a podczas słuchania nadal mam ciarki na plecach i oglądam się za siebie czy aby do salonu nie weszło jakoweś licho. Moja Żona gdy słucha tego utworu robi się dosłownie blada. Jeśli chcesz trafić w najgorsze czeluści ludzkiego zła włącz sobie tę kompozycję. Tak mniej więcej brzmiało zdanie, które gdzieś kiedyś przeczytałem. I zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Proszę wysłuchać i przekonać się osobiście.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Kosmogonia</i> przeraża do cna, ale jednocześnie wciąga, nie sposób oderwać się od słuchania. I dla mnie jest utworem roku 2020, a raczej ilustracją tego roku. Oby przyszły, dał nam oddech i więcej radości, czego tak sobie jak i Państwu życzę z całego serca.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">PS. Swoją drogą jestem ciekaw jaki utwór według drogiego Czytelnika idealnie przedstawiłby ten mijający rok.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-43320898390562329172020-12-23T14:06:00.001+01:002020-12-23T14:06:01.317+01:00Harold Budd / Brian Eno - Ambient 2 (The Plateaux Of Mirror) (1980)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIedRVrn90ndTHcWzQDpwpHUljc6xe9W8K-V6TLbePYAKUHJdRaQCgQF1t3dOztoNev5j9nMsmT0T2_CbwTeoiNxFqw-hELnKxWBxEnLUAbi7RcxcPv0AgUpyepWVRYixjOBPSLdBiSAwY/s500/folder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="499" data-original-width="500" height="399" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIedRVrn90ndTHcWzQDpwpHUljc6xe9W8K-V6TLbePYAKUHJdRaQCgQF1t3dOztoNev5j9nMsmT0T2_CbwTeoiNxFqw-hELnKxWBxEnLUAbi7RcxcPv0AgUpyepWVRYixjOBPSLdBiSAwY/w400-h399/folder.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p><div><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">1. First Light; 2. Steal Away; 3. The Plateaux Of Mirror; 4. Above Chiangmai; 5. An Arc Of doves; 6. Not Yet remembered; 7. The Chill air; 8. Among Fields Of Crystal; 9. Wind In Lonely Fences; 10. Failing Light</span></div><div><br /></div><div><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Z cyklu „Atrakcyjna osiemdziesiątka”</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">No, kolejne święta, ale czy w tym roku będą takie same jak zwykle. W wielu domach na pewno nie. Zaraza, która nas dopadła spowodowała wiele osobistych tragedii. Jak Państwo wiedzą, dla mnie Święta Bożego Narodzenia nie są już takie same od niemal trzydziestu lat.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dziś płyta niezwykle spokojna, smutna, ale jednocześnie piękna. To kolejny album z serii <i>Ambient</i> Briana Eno. Tu w duecie z Haroldem Buddem, którego niezwykle cenię. Na blogu przedstawiałem już kilka jego płyt w tym inną kolaborację z Eno, album z członkami Cocteau Twins oraz jego solowe dzieło <i>The White Arcades</i>. Dodatkowo Harold odszedł od nas w tym miesiącu. Przeszedł udar, a jakby tego było mało, zaraził się Covid-19 co przyczyniło się do jego śmierci…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na albumie mamy dziesięć kompozycji. To głównie fortepian Budda, któremu towarzyszą niezwykle delikatne wstawki stworzone przez Eno. Jakże one są istotne, ale zarazem jakby niezauważalne, ulotne. Coś pięknego.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Weźmy taki otwieracz zatytułowany <i>First Light</i>. Czy tytuł nie pasuje idealnie do wyczekiwanej przez nas pierwszej gwiazdy? Dźwięki fortepianu zdają się być płatkami śniegu, które bardzo delikatnie lecą z przestworzy na ziemię tworząc puchową kołderkę, za którą od lat tak tęsknimy. W pewnym momencie dołączają niezwykle subtelne syntezatory Eno. Robi się magicznie, zasiadamy przy stołach, rozpakowujemy prezenty, życzymy sobie zdrowia i pomyślności.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Steal Away</i> to półtoraminutowa miniaturka. Patrzę przez okno i myślę o tych, których ze mną nie ma. Pierwsza łza.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Utwór tytułowy przynosi nieco ożywienia jeśli w ogóle o czymś takim w przypadku tej płyty możemy mówić. Odgłosy, delikatne stuknięcia mogą pobudzić naszą wyobraźnię w kierunku tropików i zachodzącego słońca. W kolejnych kompozycjach wraca zaduma i wyciszenie. Choć w <i>An Arc Of Doves</i> za sprawą Eno ponownie wita nas powiew radości.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Stronę drugą oryginalnego wydania otwiera (dla mnie) najpiękniejszy utwór na tym albumie noszący tytuł <i>Not Yet Remembered</i>. Słuchałem tej płyty dziś w nocy, w słuchawkach. Choinka dawała piękne kolorowe światło. Bombki i łańcuchy skrzyły się niesamowicie. A ja wpatrzony w to drzewko beczałem jak dziecko. W mej duszy i sercu walczyły dwa światy. Ogromna tęsknota za moimi bliskimi, których nie ma już z nami, a z drugiej strony niesamowita radość, że w pokojach obok śpi moja rodzina, przy mnie, zdrowa. Te głosy, których panowie Budd i Eno użyli w tym utworze rozrywają moje serce na strzępy. Niezwykła kompozycja.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dalsza część albumu to kontynuacja muzycznego snu, oparów samotności oraz pokładów smutku z <i>Among Fields Of Crystal </i>na czele.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">W <i>Wind And Lonely Fences</i> usłyszymy elektryczne pianino, które w połączeniu z przeróżnymi dzwonkami użytymi w tej kompozycji daje niesamowity efekt. Efekt pustki, zapomnienia, samotności.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko zamyka <i>Failing Light</i>. Znakomita płyta.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifz5cLuC3JxdBaRCw7mfzkyppkcAzGGM9H8qvBChjf2SDVb6Apn9jjFLFXBq7qWNqRK-LJ-y9LF6lbgmNk5_2T9m6nUf1HryL2p5j5fyfXXwrU0AftNuTaNeh9CNDZuRtnsxscx-5vvDSX/s2048/IMG_20200212_120518.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifz5cLuC3JxdBaRCw7mfzkyppkcAzGGM9H8qvBChjf2SDVb6Apn9jjFLFXBq7qWNqRK-LJ-y9LF6lbgmNk5_2T9m6nUf1HryL2p5j5fyfXXwrU0AftNuTaNeh9CNDZuRtnsxscx-5vvDSX/s320/IMG_20200212_120518.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div>Przepraszam Państwa za ten może zbyt ciemny klimat, ale tak to widzę słuchając tego albumu, który towarzyszy mi od co najmniej dwóch dekad. Ta płyta zatrzymuje nas w czasie, skłania do zastanowienia się nad sobą i swoim otoczeniem. Ale to także muzyka, która pozwala nam uciec od tego świata, która mi osobiście pozwala uciec i zapomnieć o tym parszywym roku. Płyta dla romantyków, ludzi sentymentalnych oraz tych o szerokich horyzontach muzycznych. Takiego albumu nie powinno się odrzucić ot tak, bo to smęty. Do niego trzeba dojrzeć. Arcydzieło ambientu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Życzę Państwu wszystkiego najlepszego. Dużo wspaniałej muzyki i zdrowia, zdrowia, zdrowia.</span></div>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-69312565284370042482020-12-17T19:00:00.001+01:002020-12-17T19:00:13.707+01:00Gentle Giant - The Power And The Glory (1974)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIVbsa0mrerTGUvbKpEdNTd7niXPpk-x-QRsS1qO_KNH3pxekStpTKriqDBeJfWpLpa-5psD87TgJ0co3lczn1t4uctVDB9iV5VNEmrIrTBLR88jGdKeP7bsD9nfTqehwsiX_7y0icbOBx/s400/folder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIVbsa0mrerTGUvbKpEdNTd7niXPpk-x-QRsS1qO_KNH3pxekStpTKriqDBeJfWpLpa-5psD87TgJ0co3lczn1t4uctVDB9iV5VNEmrIrTBLR88jGdKeP7bsD9nfTqehwsiX_7y0icbOBx/w400-h400/folder.jpg" width="400" /></a></div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Proclamation</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">So Sincere</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Aspirations</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Playing The Game</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Cogs In Cogs</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">No Gods A Man</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">The Face</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Valedictory</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Niedawno dotarła do mnie wiadomość, że oto ten kapitalny zespół się reaktywuje. Póki co chłopy mają dokonać tego wirtualnie, ale mają pograć, wczuć się z powrotem w ten niezwykły świat Gentle Giant. Czyż to nie doskonały pretekst aby w końcu na swoim blogu o nich wspomnieć? Co prawda winylowe wydania ich dwóch albumów sfotografowałem już kilka lat temu aby Państwu je przedstawić, ale jakoś tak wyszło. A to grupa, którą naprawdę trzeba poznać i mieć ich płyty na półce…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">To był bodaj 1993 lub 1994 rok. Znajomy, który miał rodzinę w Londynie, przywiózł ze sobą wiele arcyciekawych rzeczy. Płyty, plakaty, gadżety, ale i VHS’y. Na jednym z nich nagrane dwa koncerty. Pierwszy był bodaj koncert Yes, a później? Piotrek powiedział „<i>Patrzcie na ten zespół bo takiego czegoś toście nie widzieli</i>”. Patrzymy zatem i nas wmurowało. Pięciu gości, którzy grają jak z nut, grają fantastycznie, ale zadziwiło nas coś innego. Po którymś numerze patrzymy, a tu tak: basista łapie za skrzypce, a na jego basie gra wokalista. Dalej, klawiszowiec zasiada z wiolonczelą, gitarzysta łapie za flet, a jakby tego było mało perkusista staje przy ksylofonie. I grają jak ta lala. To było coś. Zaczęła się fascynacja zespołem i poszukiwanie ich albumów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ja tych panów znałem wcześniej z nieco innego repertuaru (ale żeby było śmiesznie, w tym 1993 nie miałem jeszcze o tym pojęcia). Czy pamiętają Państwo taki zespół Simon Dupree and the Big Sound i ich piękny utwór <i>Kites</i>? Tak, to wcześniejsza grupa, w której udzielali się bracia Shulman. Pierwszym albumem Łagodnego Olbrzyma jaki poznałem był <i>Octopus</i>. A później już poszło. Dlaczego biorę się tu więc za <i>The Power And The Glory</i>? Zwykły przypadek, losowanie, traf. Podszedłem do półki z ich płytami i na ślepo wyciągnąłem jedną z nich.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">I o czym jest ten zbiór ośmiu utworów? (wersja kompaktowa posiada jeszcze jeden, tytułowy). To historia stara jak świat. Album opowiada o nas ludziach. Gdy nie mamy nic, chcemy być dobrzy, sprawiedliwi i prawi. Jednak gdy dopchamy się do władzy nasze priorytety diametralnie się zmieniają. Zapominamy o biedzie i uciśnionych, sami stając się tyranem. Banalne prawda? Może i tak, ale muzycznie ta historia jest opowiedziana w sposób mistrzowski.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Już otwierający całość, najdłuższy na płycie <i>Proclamation</i> zbija nas z nóg. Kto choć trochę liznął ich twórczości od pierwszych dźwięków rozpozna cóż to za zespół. Te charakterystyczne klawisze mówią wszystko. Znakomite zwroty akcji, świetne wokale i pomysły. Ach te klawiatury Minneara. Zresztą to znakomity wszechstronny multiinstrumentalista. Wspaniały muzyk. Po niezwykłym <i>Proklamation</i> przychodzi czas na nieco atonalny <i>So Sincere</i>. Tu jakby każdy grał dla siebie, każdy coś innego, a jednak finalnie brzmi to fantastycznie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Aspirations</i> to całkiem inna para kaloszy. To wyjątkowej urody ballada z przepięknie prowadzącym całość pianinem elektrycznym. Oryginalnie pierwszą stronę zamykał utwór <i>Playing The Game</i>. To kolejna pozycja, która robi wrażenie na słuchaczu. Znowu mamy tu przeróżne klawiatury, które zależnie od sytuacji grają te swoje melodie lub brzdąknięcia, finalnie brzmiąc wyśmienicie. Znowu zmiany tempa i nastrojów. A wszystko razem jest takie przebojowe, wpadające w ucho. Po prostu noga chodzi.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Strona druga to <i>Cogs In Cogs</i> z jakże charakterystycznymi dla nich wielogłosami oraz majstrowaniem z rytmem. Znakomita współpraca klawiszy z riffami gitary. Dalej łagodny, po prostu ładny <i>No Gods a Man,</i> z ciekawym solo gitarowym. No i te organy.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>The Face</i> jest już żywszą propozycją. To, jak przystało na Olbrzyma, także połamany rytmicznie utwór. Tu pojawiają się skrzypce, na których gra Ray Shulman, a które wyśmienicie współpracują z gitarą Gary’ego Greena.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Całość zamyka ostrzejszy dzięki gitarze <i>Valedicory</i>. I po raz kolejny proszę zwrócić uwagę na te rytmy. Cały Gentle Giant. Znakomity album. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1ARAdgjMDf74ocnWIWyR1rr55YsyR2icu5hxDhyphenhyphen3zM2435AnqttzLvjOCiJeXz8m96AhyKz094uXaGm0C50kUGv0xLB3KmZa1sGgyfxdJifcxNaxvr6mlhXEcOEHAIz-HLi9edfp3apUf/s2048/IMG_20201217_171450.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1ARAdgjMDf74ocnWIWyR1rr55YsyR2icu5hxDhyphenhyphen3zM2435AnqttzLvjOCiJeXz8m96AhyKz094uXaGm0C50kUGv0xLB3KmZa1sGgyfxdJifcxNaxvr6mlhXEcOEHAIz-HLi9edfp3apUf/s320/IMG_20201217_171450.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Na wcześniejszych płytach panowie potrafili grać bardziej zakręcone partie. Tu delikatnie łagodnieją, ale nadal jest to muzyka na najwyższym poziomie. Drodzy Państwo, tej muzyki naprawdę trzeba posłuchać. Żadne słowa nie oddadzą zaangażowania, pomysłowości i kapitalnego wykonania tych wszystkich utworów. Ci którzy Gentle Giant znają, nie muszą być przeze mnie namawiani do zapoznania się z tym kapitalnym, niedocenionym i w sumie mało znanym zespołem. Całą resztę zachęcam z całego serca po sięgnięcie po ich płyty. Właściwie od pierwszej po <i>Free Hand</i> włącznie. Niestety później nieco zmienili swoje brzmienie, ale nadal można znaleźć w ich muzyce wiele ciekawych utworów. Ja na ten przykład przepadam za <i>Two Weeks In Spain</i>. A i jeszcze jedno. Derek Shulman wspomniał coś, że Steven Wilson ma się brać za odświeżanie kolejnych ich albumów. To też chyba dobra wiadomość.</span></div><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2768885918042227903.post-38152415359077681832020-12-08T19:00:00.001+01:002020-12-08T19:00:06.407+01:00Joachim Kühn - Springfever (1976)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhd1BysYUayWNBYGNV7KIkJZHoZ94Ty9QsStvFYmyKEWLMpUojOviYOiRO1qc1gMOkyOxp2PrbW92Z9GR78vZuBWZHsLM5t7yICv0uQjAGrfdvhcdfSyjIy-9X7OWz6FA3l-ADtGEKAvXvf/s991/folder+khun.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="981" data-original-width="991" height="396" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhd1BysYUayWNBYGNV7KIkJZHoZ94Ty9QsStvFYmyKEWLMpUojOviYOiRO1qc1gMOkyOxp2PrbW92Z9GR78vZuBWZHsLM5t7yICv0uQjAGrfdvhcdfSyjIy-9X7OWz6FA3l-ADtGEKAvXvf/w400-h396/folder+khun.jpg" width="400" /></a></div><ol style="text-align: left;"><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Lady Amber</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Sunshine</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Two Whips</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Spring Fever</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Morning </span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Mushroom</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">Equal Evil</span></li><li><span style="font-family: verdana; font-size: x-small;">California Woman</span></li></ol><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Jeszcze zima się nie zaczęła, a ja już tęsknię za wiosną. I aby wpuścić jej troszkę do moich czterech ścian, postanowiłem włączyć sobie album znakomitego niemieckiego pianisty jakim niewątpliwie jest Joachim Kühn. To on właśnie uważany jest za prekursora free jazzu w naszej zażelaźnianej części Europy. I w końcu płyta <i>Springfever</i> uważana jest za jedną z lepszych płyt z kręgu jazz-rocka, fusion w tej samej części Europy. Czy to prawda? To każdy musi ocenić sam, ale niewątpliwie warto poświęcić tej płycie swój czas…<span><a name='more'></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Ten konkretny album to nie pierwsza przygoda Joachima z muzyką fusion. Wcześniej nagrywał już takie albumy między innymi współpracując z takimi muzykami jak Naná Vasconcelos czy kapitalny bębniarz Alphonse Mouzon. Na <i>Springfever</i> kontynuuje swoje ówczesne zapatrywania na muzykę i robi to w naprawdę bardzo dobrym stylu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Prócz samego Kühna na płycie zagrali też Philip Catherine (gitara), John Lee (bas) oraz na perkusji Gerald Brown. Dodać tu jednak należy, że w utworze otwierającym płytę za zestawem perkusyjnym zasiadł Curt Cress. Ale w tej wspomnianej przed sekundą kompozycji, zatytułowanej <i>Lady Amber</i>, zagrał ktoś jeszcze. To nasz znakomity skrzypek Zbigniew Seifert. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Wszystko rozpoczyna się od pięknego, stonowanego fortepianu Joachima Kühna. Od zawsze, kiedy słucham tej kompozycji uważam, że ten początek <i>Lady Amber</i> jest taki nasz, taki swój. Oczyma wyobraźni widzę te piękne, okwiecone łąki, pola pełne zbóż, które poprzeplatane są kwiatami maków. Rozmarzonemu fortepianowi towarzyszy arcydelikatna sekcja. Wszystko płynie niespiesznie, powolutku. Zamykamy oczy i mamy niemal bukoliczny obrazek. Ale w okolicach trzeciej minuty zaczyna się ruch w interesie. Muzyka się zrywa, całość prowadzi kapitalny funkowy bas. No i dołącza ze swoim jakże płomiennym solo skrzypcowym Seifert. W dalszej części swe umiejętności wyśmienicie prezentuje Kühn. W niemal samym finale dobra współpraca na linii Catherine - Seifert. Kapitalny początek.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><i>Sunshine</i> to raczej spokojna, instrumentalna opowieść, w której rolę główną (no nie może być wszak inaczej) odgrywa fortepian. Jak ja lubię ten kawałek i ten bas gdzieś tam pulsujący w tle. Łagodne początek i koniec, z delikatnie rozbudzonym środkiem.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Gitara Catherine’a ma więcej do powiedzenia w trzecim utworze zatytułowanym <i>Two Whips</i>. Świetnie prowadzi tę kompozycję i ma fajne solo. A klawisze? Proszę posłuchać. Czy chwilami nie przypominają Państwu tych znanych nam z SBB?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Pierwszą stronę zamyka utwór tytułowy jednak tu pisany oddzielnie czyli <i>Spring Fever</i>. Tu całość zaskarbiona jest przez piękny fortepian Kühna. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Strona druga to kolejne cztery kompozycje. Na pierwszy ogień idzie utwór <i>Morning</i>. Klangujący bas, któremu znakomicie towarzyszą uderzenia perkusji. Do tego wszystkiego wkrada się gitara Catherine’a. Nieco połamane dźwięki w okolicach drugiej minuty ustępują sielankowej wręcz melodii. Ależ ten bas chodzi w tym utworze. Nastroje się zmieniają, a wraz z nimi bas, który w każdym momencie brzmi kapitalnie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Dochodzimy do najkrótszego na płycie <i>Mushroom</i>, zdominowany przez klawisze samego kompozytora, który wyczarowuje nam wspaniałe melodie. <i>Equal Evil</i> to Kühn na elektrycznym fortepianie, gęsty bas i fajna, odważna gitara Philipa Catherine’a. Całość zamyka siedmiominutowy <i>California Woman</i>. To w początkowej fazie taki jazz-rock delikatnie zanurzony w latynoskim sosie. Dalej całość fajnie buja, a Joachim na tle znakomitej funkującej sekcji prezentuje nam swoje klawiszowe odjazdy. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCXSony2MMsE-lsx7QLIgEmYJeaxxcCXAl24Kvyub8k9NFDiLtIUntcKdkMto2vhzVHnUflWYIloFhIQ3uCI58McBjYUMRWqhEmA-xoURTehdyVNjdCbqXLvNyaGomV9c3VCWWqIlRTuaT/s2048/IMG_20201117_120841.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCXSony2MMsE-lsx7QLIgEmYJeaxxcCXAl24Kvyub8k9NFDiLtIUntcKdkMto2vhzVHnUflWYIloFhIQ3uCI58McBjYUMRWqhEmA-xoURTehdyVNjdCbqXLvNyaGomV9c3VCWWqIlRTuaT/s320/IMG_20201117_120841.jpg" /></a></div><span style="font-family: verdana;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: verdana;">Czy to rzeczywiście jeden z najlepszych albumów tamtych czasów osadzony w jazz-rocku i fusion? Nie mnie to oceniać. Ja nie jestem od tego, ale osobiście bardzo lubię wracać do tej płyty. Zawsze sprawia mi ona frajdę bo wszyscy muzycy wykazali się tu kunsztem. Brzmi to spójnie, słychać autentyczną radość w tym graniu, która udziela się również mnie – słuchaczowi. To radość której potrzebuję aby dotrwać do wiosny. Szczerze polecam. No i ta okładka, niewątpliwie przyciąga uwagę choć moja Żona nie podziela tego entuzjazmu.</span></div><p></p>SzyMonhttp://www.blogger.com/profile/05071818020453254511noreply@blogger.com0