czwartek, 25 września 2014

Johannes Luley – Tales From Sheepfather’s Grove (2013)


       
Side A*
  1. Stab the Sea
  2. Guardians of Time
  3. Moments
  4. Give and Take 
Side B
  1. The Fleeting World
  2.  We Are One
  3.  Suite: Atheos Spiritualis (Overture – Bolero – All We Can Be - Doldrums)
W 2013 roku ukazała się solowa płyta amerykańskiego muzyka związanego wcześniej z progresywną grupą Moth Vellum. Ów muzyk to Johannes Luley. Niestety album kompletnie przepadł i praktycznie poza ludźmi stricte osadzonymi w progresji (fascynaci czy nieliczni radiowcy) nikt o nim nie usłyszał. A szkoda…
Gdy po raz pierwszy gdzieś w Internecie zobaczyłem okładkę tej płyty dosłownie oniemiałem z wrażenia. Oto mamy przepięknie malowany obraz, którego centrum stanowi skała na której rośnie drzewo. Pod samym drzewem stoją dwie postacie, kobieta i dziecko zaś w powietrzu krąży kruk. Autorem tej niesamowitej okładki jest Harout Demirchyan. 
Pierwsza myśl „Okładki płyt zespołu Yes”.  A za chwilkę kolejna „To musi być piękny album, koniecznie muszę go kupić i wysłuchać.”



Po kilku tygodniach oczekiwań (a podobno dziś można wszystko, wszędzie, szybko kupić) płyta w końcu dotarła. Po rozpakowaniu ukazał się świetnie zrobiony rozkładany digipack z twardej, konkretnej tektury. W środku, oprócz samej płyty jest także książeczka, która zawiera słowo wstępne samego autora albumu oraz teksty piosenek.
Luley jest autorem wszystkich piosenek. Także zaśpiewał oraz zagrał na tej płycie na wszystkich instrumentach. Zaprosił również kilku gości. Są to Stephanie Bennett, która gra w kilku utworach na harfie oraz Sianna Lyons, Robin Hathaway i Kristina Sattler jako dodatkowe głosy.
Już przy pierwszym utworze Stab the Sea wiedziałem że będzie to piękna płyta. Nie pomyliłem się wcale. Piosenka przenosi nas w odległe krainy. Przenosi nas w lata 70-te.
Dalej nie jest wcale inaczej. Piękne melodie, wspaniały nastrój i bajkowe pejzaże malowane muzyką.

Jest to płyta raczej spokojna na której przeważają gitary akustyczne ale usłyszymy też mandolinę czy ukulele. Tło stanowią piękne, klimatyczne klawisze (syntezator Mooga). Co ciekawe Luley nie wykorzystał na tym albumie perkusji czy nawet automatu perkusyjnego. Johannes wolał użyć instrumentów perkusyjnych obsługiwanych dłońmi takich jak bongosy, bodhran czy monkey drum. Daje to piękny, niespotykany efekt, który dodaje dodatkowego smaczku temu albumowi. 
Kolejnym, wielkim atutem tego wydawnictwa jest winylowy czas trwania, nieco ponad 43 minuty. Dzięki temu wszystko jest na swoim miejscu, a płyta nie ciągnie się i nie nudzi.


Słuchając tego albumu można zauważyć muzyczne wpływy znakomitości z progresywnego światka. Partie gitar przypominają te grane przez takich gigantów jak Steve Hackett, Anthony Phillips czy Steve Howe. Chórki na płycie jednoznacznie kojarzą się z Jonem Andersonem. Klawiszowe pejzaże prowadzą natomiast do Vangelisa. Odnajdziemy tu także Oldfielda. Ostatecznie sam Luley mówi, że kierował się inspiracjami ze swoich lat młodości czyli lat 70-ych.
Moje faworytki? Na pewno Give and Take oraz suita kończąca ten piękny album.
Płyta jest bardzo dopracowana, dobrze zmiksowana i wyprodukowana. Po każdym przesłuchaniu odnajduję tu nowe smaczki. Dla niektórych może się ona wydawać zbyt spokojna, wygładzona ale chyba taka właśnie miała być…
To jedna z moich płyt roku 2013. Bardzo mnie cieszy, że w dzisiejszym świecie bylejakości (także w muzyce) powstała tak fantastyczna płyta.
Z czystym sumieniem daję maksymalną ocenę. Pozycja obowiązkowa.



*Pomimo że to CD, to takiego właśnie winylowego oznaczenia użył sam Artysta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz