piątek, 31 maja 2019

Steve Hackett - Defector (1980)

  1. The Steppes
  2. Time To Get Out
  3. Slogans
  4. Leaving
  5. Two Vamps As Guests
  6. Jacuzzi
  7. Hammer In The Sand
  8. The Toast
  9. The Show
  10. Sentimental Institution

Z cyklu „Atrakcyjna osiemdziesiątka”
Chciałbym pozostać jeszcze na troszkę w klimatach niedawnego, znakomitego koncertu Steve’a. Właściwie maj upłynął mi w większości pod szyldem Hacketta. Płyty na biurku, w pokaźnym stosiku, wędrowały kolejno do odtwarzacza. Dziś wracam do albumu Defector, który niegdyś oczarował mnie w prawie równym stopniu co mój ukochany Spectral Mornings. Wielu zarzucało zbyt duże podobieństwo tych dwóch płyt, ale czy to uzasadniony zarzut?...
Po nagraniu Spectral Mornings zespół wyjechał w trasę promującą album. Okazało się, że płyta została bardzo dobrze przyjęta i odniosła sukces komercyjny. Steve postanowił pójść za ciosem. Dosłownie chwilkę po zakończeniu trasy, wiosną 1980 roku, panowie weszli do studia aby nagrać nowy album. Tak powstał Defector nagrany w tym samym składzie co wspaniała poprzedniczka.
Podobno tytuł płyty należy kojarzyć z tym, że każdy z nas jest uciekinierem. Codziennie uciekamy przed czymś lub przed kimś. Ale tu sprawa idzie chyba bardziej w nasze uczucia i wewnętrzne rozterki.
Na albumie znalazło się dziesięć utworów. Wszystko rozpoczyna najdłuższy na płycie The Steppes. A rozpoczyna się pięknymi dźwiękami fletu Johna Hacketta. Po romantycznym wstępie krocząca perkusja i oczywiście gitara Steve’a. Utwór robi się dość przysadzisty, ale i strasznie wciągający. Między innymi za to tak cenię Hacketta. Ten klimat, który szczególnie w początkach swojej kariery potrafił wyczarować. Kapitalny otwieracz. Kompozycja była grana z powodzeniem na trasie do Spectral Mornings. Otrzymała wtedy roboczy tytuł Eric.
Przechodzimy do Time To Get Out. To piosenka, zdecydowanie bardziej optymistyczny utwór, przypominający nieco Every Day z poprzedniego albumu. W Slogans wracamy do ponurych tematów. Gdyby znowu porównywać, przypomina delikatnie Clocks z poprzedniczki. Steve Hackett pełną gębą. Płynnie przechodzimy do Leaving, spokojnej piosenki, z ładnym nieco baśniowym klimatem.
Dalej króciutka Two Vamps As Guests cudownie zagrana na gitarze akustycznej. Chwilę po niej znakomity Jacuzzi. Radosny, jasny, optymistyczny, z kapitalnymi partiami fletu, na którym gra wspomniany już John Hackett.
Hammer In The Sand to jeden z mych faworytów na płycie. Pierwotnie miała to być piosenka, nawet powstały wokale. Stało się inaczej, a to za sprawą cudownego fortepianu. Gdy w studio Steve usłyszał wstęp zagrany na koncertowym fortepianie stwierdził, że to musi być utwór instrumentalny. Piękny moment na tym albumie, wzruszający.
Końcowa część płyty, w moim mniemaniu, jest nieco słabsza. Jeszcze The Toast jest bardzo, bardzo przyjemny i sielankowy, ale już The Show psuje odbiór muzyki. Klawisze i cała budowa idzie mocno w kierunku lat osiemdziesiątych. Jak Państwo wiedzą, absolutnie nie mam nic przeciwko "ejtisowym" brzmieniom (wręcz przeciwnie), ale akurat tu, psuje to odbiór płyty.
Całość zamyka Sentimental Institution. Dla mnie koszmar. To pastisz utrzymany w stylu lat czterdziestych, nie pierwszy raz zdradza ciągoty Steve’a w tym kierunku.
Wydanie kompaktowe (z 2005 roku) zawiera pięć dodatkowych utworów. B-side’a w postaci piosenki Hercules Unchained. Czadowy numer, niemal punkowy plus kilka utworów koncertowych.

Uwielbiam Defectora. Steve rzeczywiście kontynuował tu styl ze Spectral Mornings, ale w moim odczuciu to nie może być zarzut. Kolejny zestaw wspaniałych numerów z tym Hackettowskim klimatem, który tak uwielbiam. Jego początkowe płyty są wyjątkowe, dosłownie każda piosenka jest osobną opowieścią, usytuowaną jakby w innym świecie. To świat baśni oraz niezbadanych krain, do których ciągle chcę uciekać od świata który znam na co dzień.
Płyta dotarła do dziewiątego miejsca na angielskiej liście przebojów i jest największym sukcesem Steve’a. Nie dziwota, że to jedna z jego ulubionych płyt. Moja zresztą też.

2 komentarze:

  1. Witam, obok Darktown również moja ulubiona. Kilkanaście lat temu pojawił się w domu Internet. Nazwisko Hackett kojarzylem głównie z listy trójki dzięki In memoriam. Odpalam internetowe radio z muzyką rock. Radio z USA, ale wyświetlają tytuły utworów, płyt, datę wydania no i wykonawców. Pamiętam jak puścili dwa utwory Jacuzzi i The toast. Od razu kartka, długopis no i zaczęło się kompletowanie dyskografii. W międzyczasie polaczylem fakty i odkryłem stare Genesis no i już byłem w domu. Defektor zawsze wydawał się być trochę bardziej mroczny i poważny niż Spectral mornings.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "no i zaczęło się kompletowanie dyskografii". Takie komentarze to miód na moje serce. Czyż nie wspaniale jest zdobywać kolejne pozycje (często kosztem wyrzeczeń) do kolekcji? Tak, "Defector" jest mroczniejszy o i dotyczy mroczniejszej części naszej egzystencji. Ale czy nie jest wspaniały? Dla mnie zdecydowanie tak. Pozdrawiam.

      Usuń