poniedziałek, 25 czerwca 2018

George Michael and Queen - Somebody To Love (1993)



Gdyby żył, dziś obchodziłby 55 urodziny. Niestety nie ma go już z nami. Wspominałem już na blogu, że to dla mnie arcyważny Artysta. Dlatego co jakiś czas będę tu o nim wspominał. Gdy zmarł Freddie Mercury świat był w szoku. Ja również ciężko to przeżyłem, tym bardziej, że właśnie wtedy mój Tato był już bardzo chory. Pamiętam jak ubolewał nad odejściem Mercury’ego. Jednocześnie Tata zdawał sobie przecież sprawę z tego, że sam powoli odchodzi. Ze śmiercią Freddiego nie mógł się także pogodzić George Michael…
Bardzo lubił muzykę grupy Queen, znaczyła ona dla niego bardzo, bardzo wiele. W jednym z wywiadów powiedział, że gdy odszedł Freddie, to tak jak by ktoś wymazał jego dzieciństwo.
Tak, koledzy Mercury’ego z zespołu postanowili pożegnać swojego przyjaciela w spektakularny sposób. Zorganizowali koncert, z którego dochód miał być przeznaczony na walkę z AIDS. Zaprosili największych ze świata muzycznego tamtego czasu. Kogo tam nie było. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich, dziś można to bez problemu znaleźć.
Pamiętam jak wtedy, w tym 1992 ślęczałem przy radioodbiorniku i słuchałem tego koncertu. Dlaczego nie śledziłem go w telewizorze? Nie mogę sobie przypomnieć, ale najprawdopodobniej miałem wtedy okres zamknięcia się w sobie, nie wychodziłem ze swojego pokoju. Słuchałem bardzo dużo muzyki, ale też radia. Jejku, to było coś. Kolejni zapowiadani Artyści i przysłowiowa szczena opadała coraz niżej i niżej.
Po kilku miesiącach trafiła do mnie kaseta VHS z tym koncertem i dopiero wtedy przyswoiłem obraz. Wtedy też przyszła pierwsza analiza tych występów. Słuchając transmisji bezpośredniej, człowiek siedział jak zaczarowany, wyczekiwałem kolejnych Artystów, przeżywając cały czas występ aktualnych. Jeszcze nie ochłonąłem po jednych, a na scenę wchodzili kolejni wielcy. Ale prawdziwa analiza przyszła po latach i słychać było okrutną prawdę, że wielu występujących tego dnia, po prostu nie dało rady. Nie jest mym celem wskazywanie tu konkretnych nazw zespołów, a raczej nazwisk wokalistów, to niech każdy oceni sam, ale sporo tych wielkich gwiazd przybladło tego dnia. Może niedyspozycja dnia, może niefortunny dobór piosenki, może jeszcze jakieś inne zjawisko, ale powtórzę, że kilka sław zaliczyło słabe występy tego szczególnego wieczoru.
W tym jakże ważnym wydarzeniu wziął też udział George Michael, który tego dnia wykonał trzy piosenki. Zaczął od skróconej wersji utworu ’39. Chwilę później zaprosił na scenę Lisę Stansfield, z którą wykonał These Are The Days Of Our Lives. Dalej, po krótkiej mowie, przeszedł do najważniejszego dla siebie utworu tego wieczora czyli do Somebody To Love.
George podkreślał w wywiadach, że to od zawsze była dla niego bardzo ważna piosenka i było dla niego wielkim honorem oraz spełnieniem dziecięcych marzeń zaśpiewanie jej. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że wykonanie tej piosenki przez George’a, to dla niego nie tylko hołd złożony ulubionemu wokaliście. Michael przeżywał wtedy osobisty dramat. Otóż u jego miłości życia zdiagnozowano HIV. Mowa o brazylijskim projektancie mody Anselmo Feleppie. Michael poznał go właśnie w Brazylii gdy brał udział w innym ogromnym przedsięwzięciu muzycznym, jakim był Rock In Rio. Zaśpiewał wtedy dla ponad 170 tysięcy widzów. Anselmo stał w pierwszym rzędzie, ich spojrzenia spotkały się i to było to. Jak powiedział sam George, Feleppa „pokonał moje wiktoriańskie opory, pokazał mi jak żyć, jak odpoczywać, jak się cieszyć”. Feleppa był miłością jego życia. Jak sam mówił, to Anselmo pozwolił mu cieszyć się tym, kim jest. To on tak w pełni uświadomił go, ze jest gejem i wiedział, że nie ma już odwrotu z tej ścieżki.
Zastanawiam się jakim trzeba być silnym człowiekiem aby w takich okolicznościach, zaśpiewać taką piosenkę, w taki sposób. Z jednej strony oddajesz hołd wielkiemu Artyście, który zmarł na AIDS, a z drugiej przeżywasz osobisty dramat spowodowany tą samą chorobą, na którą zapadła ukochana osoba. Michael zaśpiewał ten utwór niezwykle przejmująco, porywająco i znakomicie. Przygotowywał się do tego występu bardzo solidnie, ćwiczył jak chyba żaden z wykonawców występujących tego wieczora. Jak wszystko u George’a i ten występ musiał być perfekcyjny. I moim zdaniem był. Gwiazda pop zmiotła tego dnia wielu wielkich rockmanów. To oczywiście moje subiektywne odczucie, ale tak to słyszę (nawet odrzucając moje osobiste sympatie). Zresztą pamiętam te ciągłe spekulacje w tamtym czasie, że to właśnie George Michael powinien zastąpić w zespole wielkiego Mercury’ego. Jak wiemy nigdy do tego nie doszło i moim zdaniem bardzo dobrze. Freddie był jeden i kropka, niektórych nie da się zastąpić, po prostu.
W niecały rok po tym występie Michaela, umiera Anselmo Feleppa. I choć sam nie miałem wtedy o tym bladego pojęcia, to przeżywałem w tym samym czasie osobisty dramat, związany ze śmiercią najbliższych. Dlatego dopiero po latach, poznając historię Michaela, ten występ stał się dla mnie jeszcze ważniejszy i bardziej osobisty.
Piosenka wyszła na singlu, ale również znalazła się na EP-ce zatytułowanej Five Live. Tu prócz wspomnianej piosenki znalazły się też takie utwory jak Killer, Papa Was A Rollin’ Stone, Calling You, wspomniany już duet z Lisą Stansfield oraz studyjna wersja Dear Friends w wykonaniu Queen (także jedna z ulubionych George’a). Zyski ze sprzedaży ów Ep-ki zostały przeznaczone na walkę z AIDS.


Chciałbym życzyć dziś George’owi wszystkiego najlepszego, ale nie mogę. I nie tylko dziś, ale nigdy nie pogodzę się z jego odejściem.
Życzę więc z całego serca każdemu Czytelnikowi mego pamiętnika aby znalazł miłość swego życia. A gdy to już nastąpi (lub już takową znalazł) dbał o nią, ciągle ją pielęgnował i podlewał. Bo czy miłość (ta prawdziwa) nie jest najważniejszą sprawą na tym zepsutym świecie?

1 komentarz:

  1. Piekny tekst...
    Dla mnie George Michel był tez kims wykakowym i tak samo nie mogę sie pogodzić z jego odejsciem.
    Dziekuje

    OdpowiedzUsuń