- September
- The Boy With The Gun
- Maria
- Orpheus
- The Devil's Own
- When Poets Dreamed Of Angels
- Mother And Child
- Let The Happiness In
- Waterfront
- Promice (The Cult Of Eurydice)
Z cyklu „Atrakcyjna osiemdziesiątka”
Wybaczcie Drodzy Czytelnicy, że tak długo musieliście czekać na kolejny wpis. Jak zwykle życie pokrzyżowało plany stąd tak długa cisza. Ten album miał się pojawić pod koniec września gdy odwiedzi nas pani jesień. Ale w tym roku jesień przyszła do mojego domu latem. W czerwcu odeszła bliska nam osoba i w związku z tym niemoc na mej stronie. Mam jednak nadzieję, że powolutku będę wracał choć póki co ochota niewielka. Do tego zaczynamy generalny remont chałupy więc czasu będzie bardzo mało. Bądźmy jednak dobrej myśli…
Secrets Of The Beehive ujrzał światło dzienne już w rok po znakomitym albumie Gone To Earth, który to album jest jedną z moich ukochanych płyt lat osiemdziesiątych. Tak, Secrets Of The Beehive to kolejna cudowna płyta Davida, która jako pierwsza wylądowała w mym odtwarzaczu po złych wieściach jakie do nas dotarły.
Już utwór otwierający ustawia nam słuchanie i odbiór całości. Jednak utwór to chyba zbyt duże słowo. To raczej miniatura, która skrywa się pod jakże wymownym tytułem September. Cudowna melancholia, dźwięki fortepianu i ten głęboki głos Sylviana. Tęsknota za utraconym latem, ale i tęsknota za kimś kto odszedł. Przepiękny wstęp.
Kolejny The Boy With The Gun, delikatnie żywszy, ale nadal z ogromnymi pokładami smutku oraz zadumy i jakże wyśmienicie zaaranżowanymi smykami. Tej fantastycznej roboty podjął się Ryuichi Sakamoto i wywiązał się z niej wyśmienicie. Chwilę później, mroczna i niezwykle przejmująca Maria.
Zaraz po niej singlowy i ogólnie znany utwór zatytułowany Orpheus. Muzycznie bardziej optymistyczny, w warstwie tekstowej już trochę mniej. Piękna popowa piosenka ze wspaniałym solo zagranym na trąbce (skrzydłówce) przez Marka Ishama.
Dalsza część płyty nadal utrzymuje słuchacza w objęciach melancholijno-refleksyjnych. Znakomity The Devil’s Own, dalej When Poets Dreamed Of Angels z pięknymi gitarami akustycznymi w roli głównej. Po drodze mamy jeszcze napędzany kontrabasem Mother And Child z atonalnymi partiami fortepianu oraz niezwykle smutny, chwilami wręcz dołujący, ale jednocześnie przepiękny Let The Happieness. Oryginalnie album zamykał utwór Waterfront ze smykami, które wraz z głosem Davida rozrywają serce na strzępy. Wydanie kompaktowe poszerzono o utwór zatytułowany Promise (The Cult Of Eurydice) idealnie wpisujący się w klimat całości. Genialny album na długie, deszczowe wieczory przy którym nie raz łza popłynie po policzku.
Już utwór otwierający ustawia nam słuchanie i odbiór całości. Jednak utwór to chyba zbyt duże słowo. To raczej miniatura, która skrywa się pod jakże wymownym tytułem September. Cudowna melancholia, dźwięki fortepianu i ten głęboki głos Sylviana. Tęsknota za utraconym latem, ale i tęsknota za kimś kto odszedł. Przepiękny wstęp.
Kolejny The Boy With The Gun, delikatnie żywszy, ale nadal z ogromnymi pokładami smutku oraz zadumy i jakże wyśmienicie zaaranżowanymi smykami. Tej fantastycznej roboty podjął się Ryuichi Sakamoto i wywiązał się z niej wyśmienicie. Chwilę później, mroczna i niezwykle przejmująca Maria.
Zaraz po niej singlowy i ogólnie znany utwór zatytułowany Orpheus. Muzycznie bardziej optymistyczny, w warstwie tekstowej już trochę mniej. Piękna popowa piosenka ze wspaniałym solo zagranym na trąbce (skrzydłówce) przez Marka Ishama.
Dalsza część płyty nadal utrzymuje słuchacza w objęciach melancholijno-refleksyjnych. Znakomity The Devil’s Own, dalej When Poets Dreamed Of Angels z pięknymi gitarami akustycznymi w roli głównej. Po drodze mamy jeszcze napędzany kontrabasem Mother And Child z atonalnymi partiami fortepianu oraz niezwykle smutny, chwilami wręcz dołujący, ale jednocześnie przepiękny Let The Happieness. Oryginalnie album zamykał utwór Waterfront ze smykami, które wraz z głosem Davida rozrywają serce na strzępy. Wydanie kompaktowe poszerzono o utwór zatytułowany Promise (The Cult Of Eurydice) idealnie wpisujący się w klimat całości. Genialny album na długie, deszczowe wieczory przy którym nie raz łza popłynie po policzku.
Tak, przy takiej płycie
człowiek zatraca się w całości, gdzieś odpływa, odrywa się od codziennego
zgiełku. Ja siadam i wspominam, wspominam tych co odeszli. Wspominam wszystkie
chwile z nimi spędzone, tak te dobre jak i te mniej przyjemne. Wszak życie nie
jest wymalowane jedynie tęczowymi kolorami, ale i wieloma odcieniami szarości.
Kilka dni temu wróciłem z Sanoka. W tamtejszym muzeum oglądając prace Zdzisława
Beksińskiego, szczególnie długo stałem przed jednym z jego dzieł, które
przedstawia postać odchodzącą w mgłę. Patrzyłem, a w głowie grały mi utwory z
tej płyty Sylviana. Efekt niesamowity. Wszak wszyscy kiedyś wejdziemy w taką
mgłę…
Dla T.D.
Piękne, wrażliwe słowa.
OdpowiedzUsuńNa pierwszej wersji kompaktowej albumu dodatkiem (tak jak na kasecie) jest nowa (wtedy) wersja Forbidden Colours.
Ukłony, Panie SzyMonie.