środa, 23 września 2020

Herbie Mann - Stone Flute (1970)

  1. In Tangier/Paradise Beach
  2. Flying
  3. Don't You Know The Way (How I Feel About You)
  4. Miss Free Spirit
  5. Waltz For My Son
  6. Pendulum

Dziś na tapecie znakomity amerykański flecista (grał też na klarnecie i saksofonie), który w swej karierze nagrał z milion płyt. Jego dyskografia jest przepastna i wystarczyłaby na regularne prowadzenie bloga przez wiele miesięcy. Wybrałem Stone Flute bo ten od mego pierwszego kontaktu z nim po prostu mnie oczarował. I właściwie nie zmieniło się to do dziś.  Pamiętam, że od zawsze określałem tę płytę jako jazzowy ambient…

Stone Flute jest pierwszym albumem Herbiego wydanym przez Embryo, wytwórnię, której był założycielem. Na prezentowanej tu płycie znalazło się sześć kompozycji. Większość z nich jest dziełem samego Manna. Oczywiście prócz samego autora na albumie znaleźli się też inni artyści. Można tu wymienić takie nazwiska jak Miroslav Vitous, Ron Ayers czy Ron Carter. Takie nazwiska z pewnością zachęcają do zapoznania się z materiałem zawartym na tym krążku.

Początek to trwająca ponad dziesięć minut dwuczęściowa kompozycja zatytułowana In Tangier/Paradise Beach. Rozpoczyna go przepiękna wiolonczela do której dołącza Herbie na flecie.  Od samego początku to spokój, cisza, zamyślenie, medytacja, kosmos. W tle delikatne pyknięcia talerzy perkusyjnych, muśnięcie strun gitarowych plus dzwoneczki. Wraz z czasem trwania, utwór staje się coraz bardziej wyraźny, ale nadal pozostaje w klimatach onirycznych. Druga część kompozycji jest nieco bardziej żywa, a to za sprawą fortepianu. No i te smyczki. Fantastyczne odprężenie.

Flying to Mannowska wariacja utworu Beatlesów. Wersja to iście uduchowiona, wciągająca, kapitalna. Stronę pierwszą zamyka jakże podobny do poprzednika Don’t You Know The Way.

Druga strona oryginalnego wydania? Proszę posłuchać tego basu Vitousa w Miss Free Spirit, który znakomicie współpracuje z wszędobylskim fletem Manna, wprowadzając słuchacza w swego rodzaju trans narkotyczny. Do tego wyśmienity wibrafon Ayersa. Ponad dwanaście minut odlotu.

W dalszej części płyty Herbie wraca do spokoju ducha, leniwego popołudnia i odpoczynku. Ponownie kłaniam się nisko sekcji smyczkowej w Waltz For My Son. Piękny klimat.

Stone Flute to, jak wspomniałem, jazzowy ambient podlany sporą ilością błogiej psychodelii. Ze wszech miar uduchowiony to album. To zarazem odpoczynek, ale i odlot. Znakomita płyta na popołudnie pomiędzy zmianami pór roku. Lato fantastycznie przechodzi w jesień. Album daje odprężenie i zmusza do przemyśleń. Dobra robota Panie Mann.

2 komentarze: