wtorek, 24 listopada 2020

Indochine - Le Péril Jaune (1983)


  1. Le Peril Jaune
  2. La Secheresse Du Mekong
  3. Razzia
  4. Pavillon Rouge
  5. Okinawa
  6. Tankin
  7. Miss Paramount
  8. Shanghai
  9. Kao-Bang
  10. A L'est De Java
  11. Le Peril Jaune
Z cyklu "Atrakcyjna osiemdziesiątka"
Pozostańmy jeszcze przez chwilę tak w latach osiemdziesiątych jak i we Francji. Dziś na tapecie płyta, która powinna zadowolić miłośników synth-popu czy nurtu zaliczanego do new wave. Choć jak Państwo wiedzą nie lubię tych wszystkich szufladek, do których wrzuca się poszczególne zespoły. To chyba nie o to chodzi. Niemniej zespół porusza się w kręgach post-punkowych. I znowu to zrobiłem. Moja pierwsza styczność z tym albumem? Chyba sam początek lat 90-ych. Kolega przyniósł na winylu. Przy La Sécheresse Du Mekong dosłownie żeśmy szaleli…
Grupa powstała w 1981 roku w Paryżu. Założycielami byli wokalista i gitarzysta Nicola Sirkis (w rzeczywistości Nicolas Henri Didier Sirchis) oraz gitarzysta Dominique Nicolas. Chwilę później dołącza do nich Dimitri Bodianski. Le Péril Jaune jest ich drugim albumem, który sprzedał się w ilości kilkuset tysięcy egzemplarzy przyczyniając się do coraz większej popularności zespołu tak w samej Francji jak i w Europie.

Muzycznie płyta jest bardzo spójna. Chwilami można by rzec, że te utwory są do siebie zbyt podobne. I tak jest w rzeczywistości, ale to nie zarzut. Utwory utrzymane są w szybkim tempie, noga chodzi, głowa potakuje.
Jednak początek jest nieco mylący bo miniatura, która otwiera całość, będąca jednocześnie utworem tytułowym, to łagodne klawisze. Ta łagodność sugeruje słuchaczowi, że to raczej klimaty marzycielskie, spokojne, skłaniające do wspomnień. A może podróży, wszak wpleciono tu dalekowschodnie odniesienia. Album tak samo się zaczyna i kończy, a w środku mamy, jak już wspomniałem, raczej czad i energię.
No weźmy wspominany już La Sécheresse Du Mekong. No nie usiedzą Państwo na miejscu. Zresztą dla mnie to najlepszy numer na tej płycie. Bunt, punkowa zadziorność i ta kapitalna gitara, która skomplikowana nie jest, ale znakomicie nadaje ton całości. Fantastyczny numer. Wiele lat później już jako stary dziad uwielbiałem zapodać sobie ten utwór w samochodzie. Ależ się przy tym jedzie.
Kolejny Razzia to także skoczny kawałek. Chciałoby się rzec, że delikatnie wpadający w ska. I choć nie trawię tego gatunku, to tu mi to nie przeszkadza.
Pavillon Rouge. Pierwsze skojarzenie? Duran Duran, coś te klimaty. Klawisze oraz wtrącający swoje pięć groszy saksofonik. Kolejny bardzo fajny utwór.
Delikatne uspokojenie przynosi nam utwór zatytułowany Okinawa. Niespieszny, z wieloma wtrętami przenoszącymi nas do Kraju Kwitnącej Wiśni. Choć brzdęknięcia gitary od zawsze bardziej kojarzyły mi się raczej z westernami niźli daleką Japonią.
Co dalej? Instrumentalny Tankin, a po nim kolejny żywiołowy Miss Paramount. Ta żywiołowość pozostaje z nami przez kolejne utwory ( no może Kao-Bang nieco zwalnia) aż do wspomnianego już finału w postaci utworu tytułowego, który pięknie zamyka całość. 


Zespół istnieje do dziś, a z jego oryginalnego składu (przez lata było tam wiele roszad) pozostał tylko założyciel, główny kompozytor i tekściarz Nicola Sirkis. Szczerze mówiąc nigdy jakoś specjalnie nie śledziłem ich kariery. Jednak ten konkretny album pozostanie w mym sercu na zawsze. To masa wspomnień, te zaśpiewy łamanym francuskim, wygłupy, randki, bunt. Tak, Le Péril Jaune to kolejne zdjęcie z albumu, którego nie da się usunąć. Dla miłośników takiego grania. A inni? Proszę spróbować. Kilka numerów jest naprawdę świetnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz