wtorek, 8 grudnia 2020

Joachim Kühn - Springfever (1976)

  1. Lady Amber
  2. Sunshine
  3. Two Whips
  4. Spring Fever
  5. Morning 
  6. Mushroom
  7. Equal Evil
  8. California Woman
Jeszcze zima się nie zaczęła, a ja już tęsknię za wiosną. I aby wpuścić jej troszkę do moich czterech ścian, postanowiłem włączyć sobie album znakomitego niemieckiego pianisty jakim niewątpliwie jest Joachim Kühn. To on właśnie uważany jest za prekursora free jazzu w naszej zażelaźnianej części Europy. I w końcu płyta Springfever uważana jest za jedną z lepszych płyt z kręgu jazz-rocka, fusion w tej samej części Europy. Czy to prawda? To każdy musi ocenić sam, ale niewątpliwie warto poświęcić tej płycie swój czas…
Ten konkretny album to nie pierwsza przygoda Joachima z muzyką fusion. Wcześniej nagrywał już takie albumy między innymi współpracując z takimi muzykami jak Naná Vasconcelos czy kapitalny bębniarz Alphonse Mouzon. Na Springfever kontynuuje swoje ówczesne zapatrywania na muzykę i robi to w naprawdę bardzo dobrym stylu.
Prócz samego Kühna na płycie zagrali też Philip Catherine (gitara), John Lee (bas) oraz na perkusji Gerald Brown. Dodać tu jednak należy, że w utworze otwierającym płytę za zestawem perkusyjnym zasiadł Curt Cress. Ale w tej wspomnianej przed sekundą kompozycji, zatytułowanej Lady Amber, zagrał ktoś jeszcze. To nasz znakomity skrzypek Zbigniew Seifert. 
Wszystko rozpoczyna się od pięknego, stonowanego fortepianu Joachima Kühna. Od zawsze, kiedy słucham tej kompozycji uważam, że ten początek Lady Amber jest taki nasz, taki swój. Oczyma wyobraźni widzę te piękne, okwiecone łąki, pola pełne zbóż, które poprzeplatane są kwiatami maków. Rozmarzonemu fortepianowi towarzyszy arcydelikatna sekcja. Wszystko płynie niespiesznie, powolutku. Zamykamy oczy i mamy niemal bukoliczny obrazek. Ale w okolicach trzeciej minuty zaczyna się ruch w interesie. Muzyka się zrywa, całość prowadzi kapitalny funkowy bas. No i dołącza ze swoim jakże płomiennym solo skrzypcowym Seifert. W dalszej części swe umiejętności wyśmienicie prezentuje Kühn. W niemal samym finale dobra współpraca na linii Catherine - Seifert. Kapitalny początek.
Sunshine to raczej spokojna, instrumentalna opowieść, w której rolę główną (no nie może być wszak inaczej) odgrywa fortepian. Jak ja lubię ten kawałek i ten bas gdzieś tam pulsujący w tle. Łagodne początek i koniec, z delikatnie rozbudzonym środkiem.
Gitara Catherine’a ma więcej do powiedzenia w trzecim utworze zatytułowanym Two Whips. Świetnie prowadzi tę kompozycję i ma fajne solo. A klawisze? Proszę posłuchać. Czy chwilami nie przypominają Państwu tych znanych nam z SBB?
Pierwszą stronę zamyka utwór tytułowy jednak tu pisany oddzielnie czyli Spring Fever. Tu całość zaskarbiona jest przez piękny fortepian Kühna. 

Strona druga to kolejne cztery kompozycje. Na pierwszy ogień idzie utwór Morning. Klangujący bas, któremu znakomicie towarzyszą uderzenia perkusji. Do tego wszystkiego wkrada się gitara Catherine’a. Nieco połamane dźwięki w okolicach drugiej minuty ustępują sielankowej wręcz melodii. Ależ ten bas chodzi w tym utworze. Nastroje się zmieniają, a wraz z nimi bas, który w każdym momencie brzmi kapitalnie.
Dochodzimy do najkrótszego na płycie Mushroom, zdominowany przez klawisze samego kompozytora, który wyczarowuje nam wspaniałe melodie. Equal Evil to Kühn na elektrycznym fortepianie, gęsty bas i fajna, odważna gitara Philipa Catherine’a. Całość zamyka siedmiominutowy California Woman. To w początkowej fazie taki jazz-rock delikatnie zanurzony w latynoskim sosie. Dalej całość fajnie buja, a Joachim na tle znakomitej funkującej sekcji prezentuje nam swoje klawiszowe odjazdy. 


Czy to rzeczywiście jeden z najlepszych albumów tamtych czasów osadzony w jazz-rocku i fusion? Nie mnie to oceniać. Ja nie jestem od tego, ale osobiście bardzo lubię wracać do tej płyty. Zawsze sprawia mi ona frajdę bo wszyscy muzycy wykazali się tu kunsztem. Brzmi to spójnie, słychać autentyczną radość w tym graniu, która udziela się również mnie – słuchaczowi. To radość której potrzebuję aby dotrwać do wiosny. Szczerze polecam. No i ta okładka, niewątpliwie przyciąga uwagę choć moja Żona nie podziela tego entuzjazmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz