środa, 6 stycznia 2021

Manfred Mann’s Earth Band - Watch (1978)


  1. Circles
  2. Drowning On Dry Land/Fish Soup
  3. Chicago Institute
  4. California
  5. Davy's On The Road Again
  6. Martha's Madman
  7. Mighty Quinn

Nowy rok i trzeba w niego wejść muzycznie. Postanowiłem, że w 2021 na mym blogu pojawi się sporo płyt, których nie słuchałem całymi latami. Ostatnio odkrywam je na nowo i wiele z nich przywołuje masę wspomnień i co najważniejsze, nadal fajnie mi się ich słucha. Jedną z takich płyt jest właśnie Watch. To jeden z winyli, które pamiętam w moim domu od zawsze. Jako dzieciak brałem tę okładkę na kolana i marzyłem aby polecieć w przestworza…
Jak ten pan, rozpędzić się i przy dźwiękach muzyki polecieć gdzieś daleko. Ach te dziecięce marzenia. Ale przecież coś w tym jest prawda? Włączając jakąś płytę często odlatujemy w miejsca tylko sobie dobrze znane. Nic to.
Manfred Mann, a właściwie Manfred Lubowitz urodził się w Republice Południowej Afryki w roku 1940. Na skutek niepewnej sytuacji w kraju przenosi się na początku lat sześćdziesiątych do Anglii gdzie chwilę później rozpoczyna swoją karierę muzyczną. Nie będę tu opowiadał o wszystkich jego zespołach, ale warto prześledzić jego historię i posłuchać chociażby takiego tworu jak Manfred Mann Chapter Three. A później oczywiście omawianą tu grupę Manfred Mann’s Earth Band. Dlaczego album Watch, a nie na przykład najbardziej ich znany The Roaring Silence (który też bardzo lubię) czy inne, wcześniejsze płyty? Wyjaśniłem to na początku. Był to pierwszy mój kontakt z tym zespołem, pierwszy ich winyl i wspomniana okładka. Wróciłem ostatnio do tego albumu i nadal bardzo mi się podoba choć patrząc na to okiem typowego krytyka muzycznego trzeba przyznać, że jest tu sporo łatwego i prostego grania w stylu pop czy pop-rock choć grupa uważna była za przedstawicieli rocka progresywnego. Ten też tu jest, a wszystko razem brzmi naprawdę przyjemnie. Daj Boże żeby dziś w mainstreamie tworzono taki pop-rock. Nieważne.

Zacznijmy oczywiście od początku. Album otwiera utwór Circles. Gdy słyszę te klawisze na początku jestem natychmiast co najmniej trzy dekady młodszy. Gdy wchodzi Chris Thompson ze swoim wokalem robi się fantastycznie. Jeżdżąc na rowerze dookoła bloku śpiewałem pod nosem po polsku „Robiąc ciągle kółka” wzorując się oczywiście na tekście tej piosenki, którą przetłumaczył jeden z sąsiadów. Słońce, lato, ciepły wiaterek, rower i beztroska. Circles jest typową piosenką pop-rockową (świetne solo gitary), ale jak to gra.
Kolejny, zatytułowany Drowning On Dry Land/Fish Soup jest już poważniejszym utworem, który wkracza w progresywne rejony. Gitara akustyczna i głos Chrisa ładnie otwiera całość po czym kapitalne wejście sekcji i instrumentów klawiszowych. Wszystko wspaniale buja gdy w okolicach drugiej minuty mamy kompletną zmianę klimatu i do głosu dochodzi fenomenalny riff gitarowy plus solówka. I proszę posłuchać tego basu jak tam pulsuje. Portki spadają jak słucham tego utworu. Później wraca część śpiewana i wszystko ponownie łagodnieje prowadząc nas do końca. Znakomity.
Chicago Institute to fajna, rozbujana piosenka. W szczególności świetnie prezentuje się tu motyw gitarowy w samym środku utworu.
Dalej singlowa California, która zamyka stronę pierwszą winylowego wydania. I to jest takie amerykańskie brzmienie. Spokojna piosenka z ładnymi klawiszowymi tłami i spokojnym wokalem. Do marzeń i podziwiania krajobrazów. I ponownie fajne solo gitary oraz moogowe samego Manfreda.

Druga strona to trzy kolejne propozycje zaserwowane nam przez Manna i spółkę. A tu na początek mamy Davy’s On The Road Again, które na brytyjskiej liście dotarło bodaj do szóstego miejsca. To cover. Kompozytorami tegoż są panowie John Simon i Robbie Robertson z zespołu The Band. Rockowy utwór, z kapitalną klawiszową solówką Manna.
Martha’s Madman to świetny bas i ponownie popis klawiszowy Manfreda, poprawiony solówką gitarową. Szybki, do przodu, do samochodu.
Całość zamyka kolejny cover w postaci piosenki Dylana Mighty Quinn. Mann już w latach sześćdziesiątych sięgnął po ten utwór. Dla mnie poprawny, ale niczego nie wnoszący utwór. Szkoda, że na miejsce tego nie wybrano czy nie nagrano innej piosenki.
I jeszcze jedno. Autorem tej pięknej okładki jest Michael Sanz wielki fan MMEB, który po jednym z koncertów zespołu dostał się za kulisy. Teoretycznie chciał wziąć autografy, a tak naprawdę to miał przy sobie własne prace, które pokazał Mannowi. Ten był zachwycony i zaproponował Sanzowi aby ten stworzył okładkę do kolejnego albumu, oczywiście kierując się konkretnymi wskazówkami samego Manfreda. Jak widać wszystko się udało. 


Jak wspomniałem, dla mnie ten album to moc wspomnień. A wracając do tego krytykanckiego ucha muszę przyznać, że Watch to już skręt grupy w stronę bardziej piosenkowego grania. I to chyba ostatni naprawdę ambitny album w ich dyskografii. Później brzmienie zespołu coraz bardziej się rozmiękczało, łagodniało i rozjeżdżało. Powiem tak. Warto posłuchać, ale bez zadęcia, bez nosa w chmurach, bo odrzucając na bok dziecięce sentymenty, to naprawdę solidne i bardzo fajne granie. Jak też wspomniałem, życzyłbym sobie aby dziś w głównym nurcie można było posłuchać takiej muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz