piątek, 22 stycznia 2021

Harmonia - Deluxe (1975)


  1. Deluxe (Immer Wieder)
  2. Walky-Talky
  3. Monza (Rauf und Runter)
  4. Notre Dame
  5. Gollum
  6. Kekse

Czy ta nazwa nie brzmi wspaniale? Harmonia… Oczywiście pod warunkiem, że nie kojarzy nam się z instrumentem, którego brzmienie jest dla niektórych nie do zniesienia. Dla mnie harmonia to ład, porządek, układ elementów nie gryzących się ze sobą. I taka też jest muzyka zaprezentowana nam przez supergrupę, a ściślej rzecz ujmując, niemieckie trio…Do tego projektu został zaproszony inny znany muzyk z krautrockowego podwórka. To Mani Neumeier, perkusista, z jakże zacnego zespołu (do którego wrócę kiedyś na blogu) Guru Guru. No dobrze, zaprezentujmy wspomniane trio, wszak to oni są tu najważniejsi. W jego skład wchodzą Hans-Joachim Roedelius oraz Dieter Moebius, obaj to członkowie zespołu Cluster (też do niego wrócę w przyszłości) oraz wspomniany już na moim blogu Michael Rother, były członek Kraftwerk i Neu!
Deluxe to drugi i ostatni album w dorobku tej grupy (nie licząc Track & Traces wydanego dopiero po dwudziestu latach od nagrania). Jakie zmiany nastąpiły w stosunku do ich debiutu? Pojawia się wspomniana perkusja oraz śpiew. Do tego w stosunku do bardziej ambientowych początków zaostrzyli swój muzyczny przekaz.

A co na samym Deluxe się znalazło? Otóż jest to sześć kompozycji. Wszystko otwiera utwór tytułowy, który jako żywo osadzony jest w klimatach Kraftwerk. Świetne, łagodne granie, z ciepłym brzmieniem syntezatora na czele. To właśnie w tym utworze pojawia się śpiew, a raczej bliżej temu do jakiejś recytacji. No i te uderzenia gitarowe Rothera i wspomniany już klimat Kraftwerk. Znakomite otwarcie, które trwa niemal dziesięć minut.
Następnie mamy najdłuższą pozycję na tym albumie zatytułowaną Walky-Talky. Tu od początku pojawia się Neumeier i jego rytmiczne uderzenia perkusyjne. Znakomita gitara Rothera, która gdzieś tam w tle „śpiewa” w tęsknym tonie. Jednocześnie w pierwszych planach tworzy słoneczne, radosne, beztroskie dźwięki. No i instrumenty klawiszowe. Ależ kapitalny klimat tu tworzą. Kapitalne melodie.

Druga strona to kolejne cztery utwory. Monza (Rauf und Runter). Znakomita kompozycja. Od pierwszych nut porywa słuchacza gitara Michaela plus te wszystkie kosmiczne wstawki i żywa perkusja. Dość leniwy, ale arcyciekawy początek jest tylko wprowadzeniem do dynamicznego utworu, który zrywa się i biegnie szaleńczo.
W Notre Dame proszę posłuchać tej elektroniki. Coś fantastycznego. Znakomicie rozpędza całość by po około dwóch minutach wpaść w marzycielsko-kosmiczne tony.
Spokojny Gollum, który jako żywo mógłby posłużyć jako muzyczne tło do którejś z opowieści w programie Sonda. Całość zamyka Kekse z odgłosami żab w roli głównej. A te jak wiadomo zwiastują wieczór, czas więc udać się do domu. 


Muzyka na Deluxe przenosi nas w miejsce z tylnej okładki albumu. Ciepły, słoneczny dzień, leżymy na kocyku, nad jakimś akwenem i oddajemy się błogiemu lenistwu. Ale nie brakuje tu również pazura, który zadowoli wyznawców bardziej rockowego grania. Niestety wkrótce po nagraniu tego albumu zespół się rozpadł. Co prawda podjęli jeszcze próbę nagrania kolejnej płyty, wchodząc w kolaborację z Brianem Eno. Nagrali kilka utworów, które finalnie ukazały się w latach dziewięćdziesiątych. Ale wracając do Deluxe. Jest to świetny album, przynajmniej dla mnie. Polecam. Warto się chociaż zapoznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz