Side A*
- Stab the Sea
- Guardians of Time
- Moments
- Give and Take
Side B
- The Fleeting World
- We Are One
- Suite: Atheos Spiritualis (Overture – Bolero – All We Can Be - Doldrums)
W 2013 roku
ukazała się solowa płyta amerykańskiego muzyka związanego wcześniej z
progresywną grupą Moth Vellum. Ów muzyk to Johannes Luley. Niestety album
kompletnie przepadł i praktycznie poza ludźmi stricte osadzonymi w progresji
(fascynaci czy nieliczni radiowcy) nikt o nim nie usłyszał. A szkoda…
Gdy po raz
pierwszy gdzieś w Internecie zobaczyłem okładkę tej płyty dosłownie oniemiałem
z wrażenia. Oto mamy przepięknie malowany obraz, którego centrum stanowi
skała na której rośnie drzewo. Pod samym drzewem stoją dwie postacie, kobieta i
dziecko zaś w powietrzu krąży kruk. Autorem tej niesamowitej
okładki jest Harout Demirchyan.
Pierwsza myśl „Okładki płyt zespołu Yes”. A za chwilkę kolejna „To musi być piękny
album, koniecznie muszę go kupić i wysłuchać.”
Po kilku
tygodniach oczekiwań (a podobno dziś można wszystko, wszędzie, szybko kupić)
płyta w końcu dotarła. Po rozpakowaniu ukazał się świetnie zrobiony rozkładany
digipack z twardej, konkretnej tektury. W środku, oprócz samej płyty jest także
książeczka, która zawiera słowo wstępne samego autora albumu oraz teksty
piosenek.
Luley jest
autorem wszystkich piosenek. Także zaśpiewał oraz zagrał na tej płycie na
wszystkich instrumentach. Zaprosił również kilku gości. Są to Stephanie Bennett,
która gra w kilku utworach na harfie oraz Sianna Lyons, Robin Hathaway i
Kristina Sattler jako dodatkowe głosy.
Już przy
pierwszym utworze Stab the Sea wiedziałem
że będzie to piękna płyta. Nie pomyliłem się wcale. Piosenka przenosi nas w
odległe krainy. Przenosi nas w lata 70-te.
Dalej nie
jest wcale inaczej. Piękne melodie, wspaniały nastrój i bajkowe pejzaże
malowane muzyką.
Jest to płyta raczej spokojna na której przeważają gitary akustyczne ale usłyszymy też mandolinę czy ukulele. Tło stanowią piękne, klimatyczne klawisze (syntezator Mooga). Co ciekawe Luley nie wykorzystał na tym albumie perkusji czy nawet automatu perkusyjnego. Johannes wolał użyć instrumentów perkusyjnych obsługiwanych dłońmi takich jak bongosy, bodhran czy monkey drum. Daje to piękny, niespotykany efekt, który dodaje dodatkowego smaczku temu albumowi.
Kolejnym, wielkim atutem tego wydawnictwa jest winylowy czas trwania, nieco ponad
43 minuty. Dzięki temu wszystko jest na swoim miejscu, a płyta nie ciągnie się
i nie nudzi.
Słuchając tego albumu można zauważyć muzyczne wpływy znakomitości z progresywnego światka.
Partie gitar przypominają te grane przez takich gigantów jak Steve Hackett, Anthony
Phillips czy Steve Howe. Chórki na płycie jednoznacznie kojarzą się z Jonem
Andersonem. Klawiszowe pejzaże prowadzą natomiast
do Vangelisa. Odnajdziemy tu także Oldfielda. Ostatecznie sam Luley mówi, że kierował się inspiracjami ze
swoich lat młodości czyli lat 70-ych.
Moje
faworytki? Na pewno Give and Take
oraz suita kończąca ten piękny album.
Płyta jest
bardzo dopracowana, dobrze zmiksowana i wyprodukowana. Po każdym przesłuchaniu
odnajduję tu nowe smaczki. Dla niektórych może się ona wydawać zbyt spokojna,
wygładzona ale chyba taka właśnie miała być…
To jedna z
moich płyt roku 2013. Bardzo mnie cieszy, że w dzisiejszym świecie bylejakości
(także w muzyce) powstała tak fantastyczna płyta.
Z czystym sumieniem daję maksymalną ocenę. Pozycja obowiązkowa.
*Pomimo że to CD, to takiego właśnie
winylowego oznaczenia użył sam Artysta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz