- Feels Like The First Time
- Cold As Ice
- Starrider
- Headknocker
- The Damage Is Done
- Long, Long Way From Home
- Woman Oh Woman
- At War With The World
- Fool For You Anyway
- I Need You
W sobotę naszło mnie na
jakąś muzykę zza oceanu. I musiało to być coś melodyjnego, ocierającego się o
popowe melodie, ale jednocześnie posiadające jakiś pazurek. Wtedy przypomniałem
sobie, że kilka miesięcy temu miałem na blogu rozpocząć cykl związany z płytami
debiutanckimi. Miał on nosić tytuł „Nieprawdopodobny start” czy coś w tym
rodzaju. Zaniechałem go jednak, ale tak myśląc o tych debiutach, przypomniałem
sobie o pierwszej płycie brytyjsko-amerykańskiej grupy Foreigner. Nie słuchałem
tego albumu od wielu lat, a ten okazał się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi
o moją sobotnią zachciankę…
Grupa powstała w 1976
roku z inicjatywy angielskiego muzyka, którym był Mick Jones (znany między
innymi z występów w zespole Spooky Tooth). Współtwórcą był dobry kolega Jonesa
Ian McDonald. Tak, to ten McDonald z King Crimson. Panowie natychmiast wzięli
się za poszukiwania wokalisty. Mimo dziesiątek przesłuchań nie wyłoniono
żadnego zwycięzcy. Wtedy Jones przypomniał sobie o swoim znajomym Lou Grammie, który podobno wtedy pracował na budowie. Skład uzupełnili,
klawiszowiec Al Greenwood, basista Ed Gagliardi oraz perkusista Dennis Elliot. Zespół
wziął się ostro do roboty, nagrali sporo demówek, ale żadna z wytwórni nie była
nimi zainteresowana. Panowie nie poddawali się i w końcu udało im się podpisać
kontrakt z Atlantic. Co więc pozostało? Weszli do studia by zarejestrować
materiał na pierwszy album, który zatytułowali po prostu Foreigner.
Na płycie znalazło się
dziesięć utworów. Już otwierający całość Feels Like The First Time daje do
zrozumienia słuchaczowi, że jest to amerykańskie granie. Noga sama chodzi, a
oczami wyobraźni widzimy highway po którym mkną ciężarówki. Świetny głos
Gramma, ciekawe gitary no i te klawisze
w połowie. Tak jak głosi tytuł tej piosenki poczułem się tak samo jak za
pierwszym razem gdy słuchałem tej piosenki. Banan na twarzy i tupie nóżka.
Następnie mamy ich
wielki hicior. Mowa o utworze Cold As Ice, który promował tę płytę. Przez lata
nieco ograna, ale nadal smakuje wyśmienicie, te harmonie wokalne i kapitalny
fortepian. I znowu noga chodzi. Ale dochodzimy do jednego z moich wielkich
faworytów tego albumu. Chodzi o utwór Starrider w którym głównym głosem jest
Jones. Znakomite gitary akustyczne i przez chwilę flet przywodzący na myśl
najlepsze artrockowe dokonania z przeszłości. A dalej klawesynowe motywy w tle,
nieco kosmicznie brzmiące syntezatory i świetna gitarowa solówka (zdecydowanie
zbyt krótka). Potencjometr poleciał w prawo, oj poleciał.
Ten klimat burzy
kolejna pozycja zatytułowana Headknocker. Taki to jednokopytny utwór. Prosty, jakby
żywcem wyjęty z przydrożnego amerykańskiego baru tamtych (ale nie tylko
tamtych) czasów.
Ciekawe gitary, zarówno
akustyczne jak i elektryczną usłyszymy w The Damage Is Done. Co jeszcze?
Kolejna, Long Long Way From Home to znowu piosenka drogi, ze świetnymi
saksofonowymi motywami (czyżby McDonald zatęsknił za czasami King Crimson?).
Znakomita, balladowa Woman Oh Woman czy At War With The World z dobrze pomyślanym riffem gitarowym, który napędza ten numer. Całość zamykają, balladowa (w stylu Eagles) Fool For You Anyway oraz gitarowy, kroczący I Need You.
Płyta odniosła ogromny
sukces. Sprzedała się w ponad czteromilionowym nakładzie w samych Stanach. To o
czymś musiało świadczyć. Ale nie dziwię się, bo mamy tu sporo ciekawych riffów
gitarowych, które nie rzadko łagodzone są przez wpadające w ucho ładne melodie.
Dodajmy do tego wszystkiego świetny głos Gramma oraz bogate harmonie wokalne.
Wszystko brzmi kapitalnie i znakomicie umiliło mi sobotnie popołudnie. Dobre
rockowe granie podane w przystępny, łagodny sposób. Jak ja lubię takie powroty
po latach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz