piątek, 18 grudnia 2015

Deyss - Vision In The Dark (1987)

  1. Passage 
  2. Take Yourself Back
  3. Chained Human
  4. a) Untouchable Ghost; b) The Crazy Life Of Mister Tale
  5. Fifteenth Century Fox
  6. Last Chance Flight
  7. Vision In The Dark: a) The Overture; b) The Solo; c) The Voyage; d) The Revelation; e) The Psychasonic; f) The Return in the Real 

Z cyklu “Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Pozostał niecały tydzień do Świąt Bożego Narodzenia. To czas gdy maksymalnie staram się wyciszyć. Nie interesuje mnie ta cała gonitwa, którą ludzie uskuteczniają w tym czasie. Kompletnie tego nie rozumiem. Ale co mnie to? Niech się zabijają o tę rybę czy dwanaście kilogramów mandarynek w promocji.
Ja się wyciszam, dotyczy to również muzyki. Przoduje melancholia, powaga i zaduma. Miał być dziś całkiem inny album na tapecie. Nastąpiła zmiana planów, doszło mi kilkanaście płyt do kolekcji w tym trzy na literkę D. I miał być dziś wykonawca na D (inny), jednak podczas przesuwania albumów wpadł mi w oko zespół Deyss i album Vision In The Dark. Nie słuchałem tego z dziesięć lat. Wrzuciłem krążek do odtwarzacza i…

Pamiętam chwilę gdy kupiłem tę płytę. Połowa lat dziewięćdziesiątych, jakiś wyjazd zagraniczny  podczas którego jak zawsze oprócz zabytków szukam sklepów z płytami. Tym razem było tak samo. W oczy rzuciła mi się ta kolorowa okładka (przyznam że wcześniej nie znałem tej kapeli), myślę sobie biorę. Do tego zauważyłem, że płytę wydało, a raczej wznowiło, wydawnictwo Musea Records. O! To na pewno coś z rodziny rocka progresywnego. Jednak na tylnej okładce widniała data pierwszego wydania tej płyty i był to rok 1987 (Musea wznowiła to wydanie w 1995), wtedy zespół wydał go własnym sumptem. Jak ’87 to na bank muzyka neoprogresywna. Nie pomyliłem się. Grupa dość wyraźnie kopiuje dokonania Genesis i trochę młodszych kolegów z Marillion. Cóż, takie to były czasy.
Zespół Deyss pochodzi ze Szwajcarii. Zaczęli grać już pod koniec lat siedemdziesiątych. Jednak dopiero w 1985 roku wydali swój pierwszy album zatytułowany At-King. Mam też ten album, ale jest bardzo słabą pozycją. W 1987 roku dochodzi do wydania ich drugiej płyty, opisywanej tu płyty Vision In The Dark. Album nagrano w składzie Jester (głos), Giustino Salvati (klawisze), Giovanni De-Vita (gitara prowadząca, klawisze), Patrick Dubuis (gitara basowa, pedały basowe), Paul Reber (gitara, pedały basowe) oraz Francois Bauer (perkusja, Lynn drum machine). Gościnnie w utworze Last Chance Flight na gitarze dwunastostrunowej zagrał Patrick Heimburger. Jak im to wszystko wyszło?
Początek w postaci utworu Passage jest całkiem niezły. Odgłosy wiatru, wyraźne kroki i otwierające się drzwi. Wchodzą złowrogie klawisze, które jako żywo przypominają mi Rush. Dalej jest już bardziej Genesisowo, fajna gitara, trochę w stylu Hacketta. Dobry początek, naprawdę ciekawa jest ta instrumentalna kompozycja otwierająca ten album.
Kolejny, Take Yourself Back to ponownie klawisze, ale takie w stylu lat osiemdziesiątych. W tle pogrywa gitara. Pojawia się śpiew tajemniczego Jestera, który umówmy się szału nie robi. Nie, nie jest jakiś tragiczny, ale powiedzmy przeciętny. Utwór jako całość dość poprawny, ciekawe gitarowe solówki w stylu Rothery’ego z Marillion. Także klawisze w tym utworze są dość ambitne. Mieszają się tu lata siedemdziesiąte z osiemdziesiątymi ze zdecydowaną przewagą tych drugich. Utwór trwa prawie osiem minut i naprawdę nie nudzi.
Dalej mamy nieco ckliwą balladkę zatytułowaną Chained Human. No tu mamy już lata osiemdziesiąte pełną gębą. Prościutki, klawiszowy podkład i śpiew Jestera. To taki typowy przytulaniec, który idealnie sprawdziłby się na ówczesnej prywatce. Plus dla gitary.


Zaraz potem usłyszymy mini suitę składającą się z dwóch części. Pierwsza zatytułowana jest Untouchable Ghost. Typowe klawisze neoprogresywne jednoznacznie kojarzące się z Marillion i IQ. Dobrze się tego słucha, ale nic wielkiego to nie jest. Druga część nosząca tytuł The Crazy Life Of Mister Tale jest jak dla mnie o wiele ciekawsza. Fajne organowo brzmiące klawisze, wyraźne basowe pedały i świetna gitara. Utwór utrzymany jest w dość szybkim tempie. Po upływie dwóch i pół minuty następuje całkowita zmiana. Utwór zwalnia, pojawia się ładna gitara i głos wokalisty. Dalej na pierwszy plan wysuwa się perkusja i hammondowo brzmiące klawisze. Ta mini suita to bardzo ciekawy moment płyty, zmiany tempa, z galopady utwór przechodzi w balladę by później zabrzmieć nieco symfonicznie. 
Fifteenth Century Fox to utwór o którym można zapomnieć. Prosty do bólu, wtórny, bez pomysłu. Jeden z wielu w tamtych czasach.
Przedostatnia pozycja to Last Chance Flight z bardzo ładną gitarą, która otwiera ten utwór. Wtóruje jej Jester i tamburyn. Dalej wchodzą bongosy i klawisze. Balladka, której wielkim plusem jest gitara dwunastostrunowa.
No ale na sam koniec usłyszymy istną perełkę tej płyty. To trwająca nieco ponad siedemnaście minut suita tytułowa. Sam początek to istny Hackett z połowy lat siedemdziesiątych. Zaczyna się kapitalnie. Naprawdę warto zwrócić uwagę na ten instrumentalny początek (The Overture). Dalsza część zatytułowana The Solo, to w rzeczy samej gitarowy popis, ale bardziej na nutę hardrockową niż progową. Dalej utwór nieco przyspiesza wracają wyraźnie lata osiemdziesiąte. De-Vita nadal próbuje czarować swoją gitarą, a Salvati popisuje się przy użyciu swoich klawiatur.  Od dziewiątej minuty znowu robi się trochę Genesisowo za sprawą gitary, pojawia się na krótko głos Jestera. Dalej jest nieco mrocznie (w tle biją dzwony), ponownie pojawia się ta ciekawa gitara z początku suity, która prowadzi ją niemal do samego końca. Bardzo fajne zamknięcie tego albumu.

Ciężko jednoznacznie ocenić tę płytę.  Co prawda zaliczyłem ją do „Atrakcyjnej Osiemdziesiątki” ale… No właśnie. Powiem tak. Ci dobrze osłuchani w dokonaniach neoprogresywnych grup, uznają ten album za wtórny, mało odkrywczy i kopiujący wielkich tamtych lat. I będą mieli rację. Ale ci którzy nie są starymi wyjadaczami docenią ten album za ciekawe melodie, chwilami symfoniczne brzmienie i naprawdę wartą uwagi gitarę. I ci także będą mieli rację. Dla mnie osobiście ta płyta nie była wielkim odkryciem, niemniej bardzo dobrze słuchało mi się tego po tylu latach. Jeżeli człowiek nie nastawi się do tego albumu z rogami gotowymi do ataku, to miło spędzi te kilkadziesiąt minut. Jednak dla tych mocno osłuchanych album może być nie do przejścia. Jednak z całego serca zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję. W szczególności zachęcam fanów Marillion (choć daleko im do nich) oraz adoratorów neoprogresywnego grania z lat osiemdziesiątych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz