piątek, 11 grudnia 2015

John Barry - Thunderball (1965)


1. Thunderball (Main Title); 2.Chateau Flight; 3. The Spa; 4. Switching the Body; 5. The Bomb; 6. Cafe Martinique; 7. Thunderball; 8. Death of Fiona; 9. Bond Below Disco Volante; 10. Search for Vulcan, 11. 007; 12. Mr. Kiss Kiss Bang Bang
Bonus tracks:
13. Gunbarrel/Traction Table/Gassing the Plane/Car Chase; 14. Bond Meets Domino /Shark Tank/Lights out for Paula/For King and Country; 15. Street Chase; 16. Finding the Plane/Underwater Ballet/Bond with SPECTRE Frogmen/Leiter to the Rescue/Bond Joins Underwater Battle; 17. Underwater Mayhem/Death of Largo/End Titles; 18. Mr. Kiss Kiss Bang Bang (Mono)
 

Nie będę oryginalny jeśli powiem, że seria o agencie Jej Królewskiej Mości jest moją ukochaną serią. A Thunderball, przetłumaczony u nas jako Operacja Piorun, jest jedną z moich ulubionych części tej jakże zacnej serii. Trudno w to uwierzyć, ale właśnie mija pięćdziesiąt lat od premiery filmu. Niesamowite jest też to, że nadal oglądam tę część z wypiekami na twarzy pomimo tego, że widziałem ją już kilkadziesiąt razy. Ogromną i do tego wspaniałą rolę odgrywa tu muzyka, która idealnie ilustruje sceny na ekranie. Autorem tejże jest znakomity kompozytor John Barry. Przed Państwem Thunderball

Thunderball miał być pierwszym filmem z serii o agencie 007, jednak tak się nie stało. Dlaczego? Nie ma tu miejsca ani czasu na to aby to wszystko tłumaczyć. W największym skrócie chodziło o to, że panowie Kevin McClory i Jack Whittingham oskarżyli Flaminga o to, że ten w swojej książce pod tytułem Thunderball zawarł fragmenty będące ich pomysłem (panowie współpracowali ze sobą przy tej noweli). Oczywiście chodziło o pieniądze. Sądy, sądy. Stanęło na tym, że film będzie czwarty w serii, a część dochodów dostanie jeden z ów scenarzystów, mianowicie Kevin McClory.
Dlaczego osobiście tak lubię tę część? W ogromnym stopniu za plany zdjęciowe. Te rajskie plaże ze szczególnym uwzględnieniem oceanu. Znakomite sceny podwodne, którymi zachwycony byłem przy pierwszym zetknięciu się z tym obrazem, a był to ho, ho, albo jeszcze wcześniej. Co jeszcze? Na pewno damskie role. I chodzi mi tu głównie o urodę pań. Do tego wszystkiego dochodzi główny przeciwnik Bonda, którym jest Emilio Largo (w tej roli znakomity Adolfo Celi), łotr spod ciemnej gwiazdy, inteligentny i przebiegły. Do tego ten szelmowski wyraz twarzy. Czego chcieć więcej?

Przejdźmy może jednak do samej muzyki. Zacznijmy od piosenki tytułowej, którą na początku nie miała być wcale ta śpiewana przez Toma Jonesa. Pierwsza nosiła tytuł Mr. Kiss Kiss Bang Bang z tekstem autorstwa Leslie Bricusse. Nagrano nawet dwie wersje tej piosenki. Pierwszą zaśpiewała znakomita Shirley Bassey, drugą Dionne Warwick. Jednak pozostawieniu tej piosenki jako tytułowej sprzeciwili się producenci filmu, panowie Saltzman i Broccoli. Stwierdzili, że utwór jest nieodpowiedni gdyż słowa piosenki nie zawierają w sobie tytułu filmu. Barry (twórca muzyki do wcześniejszych jak i wielu następnych Bondów) w pośpiechu skomponował tę właściwą piosenkę do której słowa napisał Don Black. Zaśpiewanie jej powierzono młodej wschodzącej gwieździe, którą był wtedy Tom Jones. Legenda głosi, że podczas finałowej partii w której Jones wchodzi na swoje wyżyny wokalne, ciągnąc słowo Thunderball, miało miejsce pewne wydarzenie. Podczas tej partii Jones tak się zaangażował, że  omal nie stracił przytomności.
Nie tylko piosenka tytułowa ale i cała muzyka do filmu była tworzona w ogromnym pośpiechu. John Barry dostał bardzo krótkie terminy, przez co nie wyrobił się z pracą. Na pierwotnym, winylowym wydaniu znalazło się jedynie dwanaście utworów. Po prostu terminy strasznie goniły, soundtrack trzeba było już wydać, a gotowa była tylko połowa materiału. Musieliśmy czekać (śmiesznie to zabrzmi) dziesiątki lat aby usłyszeć całość. No prawie całość, ale o tym wspomnę na sam koniec.


Nie będę tu może opisywał wszystkiego, kompozycja po kompozycji, skoncentruję się bardziej na tych fragmentach, które robią na mnie największe wrażenie choć całość zasługuje na uwagę. Zacznę jednak od piosenki tytułowej. Nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony utwór, biorąc pod uwagę piosenki tytułowe całej serii. Jakoś ten głos Jonesa mi tu kompletnie nie pasuje. Z ręka na sercu, to jeden z niewielu utworów tytułowych Bonda, który przewijam oglądając film. Ale dalej jest już tylko lepiej. Już podczas sceny otwierającej film, która przedstawia walkę Bonda z pułkownikiem, który nazywa się Jacques Bouvar jest arcyciekawie. Muzyka trzyma w napięciu, królują znakomite dęciaki, które znakomicie ilustrują tę scenę walki. Bond zabija pułkownika i chwilę później odlatuje przy pomocy odrzutowego plecaka. Tak na marginesie można wspomnieć, że te plecaki były wtedy wynalazkiem dla wojska. Miały być pomocne w przenoszeniu ciężarów na  znaczne odległości. Inne fragmenty muzyczne które lubię? Chociażby scena gdy Bond wybiera się wieczorem do kasyna, na zewnątrz tańczą pary, którym przygrywa motyw z utworu tytułowego (notabene zatytułowany Thunderball) w pięknej jazzującej wersji granej na fortepianie choć i saksofon marzycielsko sobie poczyna. Nic tylko się rozpłynąć. Oczywiście w filmie kompozycja występuje tylko we fragmencie, a szkoda.

Aaaaa, bo zapomnę. Przypomniała mi się jedna z moich ulubionych scen w filmie. Spotkanie Bonda z Q (w tej roli nieodżałowany Dasmond Llewelyn). Q przekazuje Bondowi przeróżne gadżety w tym zegarek z wbudowanym licznikiem Geigera i dodaje: 
- It's waterproof, of course.
- But of course. Odpowiada Bond 
Miny obydwu  panów bezcenne.
Zresztą w całej tej scenie jest mnóstwo słownych smaczków.

Ale ponownie wróćmy do muzyki. Z tych bardziej nastrojowych momentów wyróżnić jeszcze można kompozycję zatytułowaną Cafe Martinique. Znakomite, spokojne, nastrojowe granie, które fantastycznie oddaje nocne sceny w Nassau.
Przyszła pora na jedną z moich ulubionych kompozycji. To utwór  Death Of Fiona. Z początku niezwykle spokojny, który z pomocą bongosów rozkręca się i rozkręca dochodząc do wręcz niebywale energicznego punktu kulminacyjnego, by w finale powrócić do znanego z początku nastrojowego fragmentu z trąbką w roli głównej. Swojego czasu przez kilka miesięcy ten właśnie utwór miałem ustawiony jako dzwonek w telefonie.
Bardzo wiele scen w filmie odbywa się pod wodą, co Barry również potrafił wspaniale zilustrować muzyką, wykorzystując do tego celu znakomite flety czy harfę. Wystarczy posłuchać takich fragmentów tej ścieżki dźwiękowej jak Bond Below Disco Volante czy kapitalny medley Finding The Plane/Underwater Ballet/Bond With Spectre Frogmen/Leiter To The Rescue/ Bond Joins Underwater Battle. Dla mnie mistrzostwo świata.
Trzeba też zwrócić uwagę na sceny finałowe w filmie i oczywiście muzykę. Sekwencja Underwater Mayhem/Death Of Largo/ End Titles robi naprawdę duże wrażenie.
Na płycie nie zapomniano również o instrumentalnej wersji piosenki Mr. Kiss Kiss Bang Bang. Tu znakomitą partię wykonał saksofon.
Sporo muzyki zawartej na albumie to mocne uderzenia orkiestry, które kapitalnie uzupełniają sceny filmowe. Czasami słuchane niezależnie od obrazu mogą drażnić delikatnego słuchacza. Lecz taki to urok ścieżek dźwiękowych z tamtych lat. Orkiestra to podstawa. Do tego film akcji, musi być głośno i dobitnie.
Gdy na początku lat dwutysięcznych ukazała się ta ścieżka na kompakcie (w rozszerzonej wersji) moja radość była ogromna. Jednak wydawca nie do końca się postarał ponieważ brakuje tu kilku ważnych utworów. O brakującej muzyce z poszczególnych scen raczej nie będę się rozwodził (przykładem może być scena gdy Fiona szaleńczo prowadzi samochód), ale brak wokalnych wersji Mr. Kiss Kiss Bang Bang uważam za ogromne niedociągnięcie jeśli nie wpadkę. Przez to nie możemy usłyszeć jak brzmiała wersja zaśpiewana przez obie panie wspomniane przeze mnie na samym początku. Trzeba więc utworów szukać gdzie indziej. Wiem że płyta kompaktowa też ma swoje ograniczenia czasowe. Na tej znajduje się niemal osiemdziesiąt minut muzyki, ale co stało na przeszkodzie aby wydać to na dwóch płytach. Wielka szkoda.


Reasumując. John Barry stworzył ponownie znakomitą ścieżkę dźwiękową (wcześniej  był autorem muzyki do filmów From Russia With Love oraz Goldfinger). Oprócz zdecydowanych, dynamicznych momentów obrazujących sceny akcji możemy też posłuchać bardzo przyjemnych fragmentów z jazzującymi naleciałościami. Mamy tu także znakomite kompozycje ilustrujące sceny podwodne, w taki sposób, że czujemy się niemal uczestnikami tychże wydarzeń.
Dla mnie to jeden z najlepszych soundtracków jeżeli chodzi o serię przygód agenta 007. Wracam do niego co jakiś czas z wielką przyjemnością. Nawet już wiem jaki film obejrzę dziś wieczorem. Dziękuję panie Barry.


11 komentarzy:

  1. To także jedna z moich ulubionych cześć Bonda ;) Być może byłaby ulubioną, gdyby nie finałowa bitwa podwodna - ta scena zawsze mnie nuży, przeważnie oglądam ją w przyśpieszonym tempie.

    Utwór tytułowy, podobnie jak większość pozostałych, jest mi obojętny - ani nie drażni, ani nie zachwyca. Do posłuchania, ale tylko jako część filmu ;) Najbardziej lubię "Live and Let Die" Paula McCartneya i Wings, oraz "A View to a Kill" Duran Duran. Są też dwa, których nie mogę słuchać - "Die Another Day" Madonny (gdybym miał sporządzić listę najgorszych piosenek wszech czasów, jakie znam - nie tylko soundtrackowych - ta miałaby największą szansę znaleźć się na szczycie; zresztą sam film uważam za najgorszy z serii i jeden z najgorszych w ogóle, jakie widziałem), oraz utwór z czołówki najnowszej części, "Spectre" (który muzycznie nie jest tak tragiczny, jak tamten, ale od tych falsetów uszy więdną).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeee, ta finałowa bitwa jest znakomita. Z resztą między innymi za nią film otrzymał Oscara.
      A wracając do ulubionych piosenek przewodnich to w moim subiektywnym rankingu wygrywają te śpiewane przez Shirley Bassey z "Diamonds Are Forever" na czele. Ale uwielbiam także drugi temat do "On Her Majesty's Secret Service" w wykonaniu Armstronga. Podzielam także Twój entuzjazm co do piosenki " Live And Let Die". Miło wspominam też piosenkę "For Your Eyes Only" ze względu na olśniewająco piękną Sheenę Easton ;-)Z lat osiemdziesiątych lubię "The Living Daylights" zespołu a-ha.
      Co do Madonny to pełna zgoda - koszmar. Z resztą poza kapitalnym wykonaniem "Goldeneye" Tiny Turner, reszta piosenek z filmów z Brosnanem jest słaba. Notabene nie lubię tych części z Brosnanem jako Bondem. Mam, ale bardzo rzadko do nich wracam.
      Piosenkę do "Spectre" pominę dyplomatycznym milczeniem ;-)

      Usuń
    2. W zupełności zgadzam się na temat części z Brosnanem - te cztery filmy to według mnie cztery najsłabsze w całym cyklu. Przesadzone, sprowadzające się do autoparodii, itd.

      "The Living Daylights" też lubię ;) Chociaż wolę wersję z takiej koncertówki a-ha o długim tytule i foką na okładce.

      Usuń
    3. Z foką...Wiem o czym mówisz. Rzeczywiście ta wersja może Ci się bardziej podobać. Wyraźnie jest bardziej rockowa, fajna gitara Paula i kapitalny bas przez niemal cały utwór. Ale też jest fragment reggae, ze śpiewającą publicznością. Tak też lubię to wykonanie :-)

      Usuń
  2. Interesująca recenzja, wiele ciekawostek. To się ceni.

    Jeden z lepszych soundtracków Barry'ego, różnorodny i miły w odsłuchu (te bębny w "Death of Fiona"...). Choć w moim odczuciu nie tak znakomity jak "The Living Daylights" czy "On Her Majesty's Secret Service", który uwielbiam. Będą tu jeszcze kiedyś recenzje innych dzieł tego kompozytora?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może coś w przyszłości skrobnę, ale z tego co zauważyłem, to muzyka filmowa na moim blogu, raczej nie cieszy się wielkim zainteresowaniem. Niestety...

      Usuń
    2. A szkoda, jest wiele ścieżek dźwiękowych do filmów, które warte są odsłuchania bądź opisania. Tak czy inaczej, będę tu zaglądał :)

      Usuń
    3. Pełna zgoda. Mam na swojej półce kilkadziesiąt, może dobrze ponad sto płyt z muzyką filmową. Co jakiś czas wracam na blogu do tej muzyki, ale jak wspomniałem, wielkiego odzewu nie ma. Tak czy inaczej zapraszam, na pewno pojawi się na blogu coś z tej kategorii. Pozdrawiam

      Usuń
    4. A znasz ścieżkę dźwiękową do "On Her Majesty's Secret Service", o której wcześniej wspomniałem? Coś rewelacyjnego. O ile bardzo lubię tematy akcji w tym soundtracku (szczególnie do scen pościgów na nartach), tak całość najbardziej urzeka mnie swoim romantycznym charakterem, pasującym do fabuły filmu. Barry stworzył tam wiele genialnych tematów muzycznych. Do dziś dziwię się, że Akademia pominęła robotę Barry'ego w nominacjach za rok 1969.

      Usuń
    5. Nie tylko znam, ale i mam. W swoich zbiorach posiadam większość ścieżek do filmów o Bondzie. I tak, pełna zgoda, także bardzo lubię muzykę do "On Her Majesty's Secret Service". Nieśmiało wspomniałem o tym wyżej, w konwersacji z Pawłem.
      Co do Oscarów. Podobny problem mam ze ścieżką do "Dawno temu w Ameryce", o której pisałem na blogu. Genialna muzyka niezauważona przez Akademię.

      Usuń
    6. Z tą muzyką Morricone to gdzieś czytałem, że ponoć nie dostarczono na czas dokumentów do Akademii, by ta ścieżka mogła ubiegać się o nagrodę.

      Podobnych "niedopatrzeń" Akademii w dziale "najlepsza muzyka" jest dość sporo: m.in. "First Blood" lub "Rambo 2" Goldsmitha, "Scarface" Giorgio Morodera, "The Rock" Zimmera (nie żartuję) czy "Terminator" 1 albo 2 Brada Fiedela.

      Usuń