środa, 11 stycznia 2017

John Martyn - Grace And Danger (1980)

  1. Some People Are Crazy
  2. Grace And Danger  
  3. Lookin' On
  4. Johnny Too Bad
  5. Sweet Little Mystery
  6. Hurt In Your Heart
  7. Baby Please Come Home
  8. Save Some (For Me)
  9. Our Love  
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Wreszcie skończyły się święta, nareszcie skończył się rok 2016. Wiele razy powtarzałem to na blogu, że od wielu już lat nie przepadam za okresem świąteczno-noworocznym. Oczywiście staram się trzymać fason, przecież nie można zepsuć innym humorów. No właśnie, ten okres, śmierć George’a a na samym początku tego roku dowiaduję się, że moi dobrzy znajomi się rozwodzą, po niemal szesnastu latach bycia razem. Od razu sięgnąłem na półkę po płytę Johna Martyna…

Znawcą twórczości Martyna jestem, przyznam się, żadnym. Album Grace And Danger kupiłem ze dwadzieścia lat temu z tego względu, że na tejże udziela się Phil Collins. Gra tu oczywiście na perkusji i delikatnie wspiera Martyna wokalnie. Po wysłuchaniu tego albumu bardzo mi się on spodobał a gdy jakiś czas później poznałem historię jego powstania dosłownie zakochałem się w nim. To płyta rozwodowa. Martyn rozstawał się wtedy ze swoją żoną Beverly i słychać to jak cholera na tym krążku. Jest on tak smutny i przejmujący, że bardzo łatwo wczuć się w ówczesne nastroje Johna i w maleńkim stopniu poczuć to co on wtedy. To na skutek tego rozwodu Martyn zaczął intensywnie pić i co gorsze brać narkotyki. To pokazuje jak bardzo przeżył to rozstanie.
Na marginesie przypomnę, że mniej więcej w tym samym czasie Phil Collins rozwodził się ze swoją żoną. Ta płyta zbliżyła do siebie bardzo obu muzyków, zacieśniła i scementowała ich przyjaźń.
No dobrze, oprócz Martyna i Collinsa na albumie zagrali też inni muzycy. Na klawiszach Tommy Eyre natomiast na basie znakomity John Giblin. W trzech utworach na klawiszach udzielał się też Dave Lawson.   

Na płycie znalazło się dziewięć piosenek z czego większość jest moim zdaniem kapitalna. Zacznijmy od początku. Album otwiera utwór Some People Are Crazy. Znakomita, oparta na basowym brzmieniu (tu wielkie brawa dla Giblina). Piosenka niespiesznie płynie wprowadzając słuchacza w pewien trans. Jak ja lubię ten otwieracz ze szczególnym uwzględnieniem basu bezprogowego. Piękna melodia, piękna piosenka.
Następna w kolejności jest piosenka tytułowa. Tu muzyka przyspiesza zdecydowanie, pojawia się gitara elektryczna no i to charakterystyczne bębnienie Phila. Szczerze? Lubię ten utwór, ale żebym jakoś za nim przepadał? Chyba nie. Kolejny Lookin’ On utrzymany jest w jazzowej tonacji z wyśmienitym basem, świetną partią zagraną na Fenderze i kapitalnym bębnieniem Phila.
Z kolei w Johnny To Bad mamy nawiązania do reggae. Dla mnie chyba najsłabszy utwór na tej płycie. Ale zaraz po nim usłyszymy serię trzech niezwykle smutnych i przejmujących piosenek, w których głos Martyna jest tak przejmujący, że aż ciężko oddać to słowami. Poczynając od Sweet Little Mystery gdzie w chórkach udziela się Phil. Robi to niezwykle subtelnie i delikatnie, niemal niezauważalnie. Piękne partie klawiszy, przejmujący tekst oraz ładne melodie dopełniają całości. Marzę i tęsknię.
Kolejne czyli Hurt In Your Heart oraz Baby Please Come Home są w moim odczuciu największymi wyciskaczami łez na tej płycie. Zarówno w muzyce, tekstach jak i sposobie śpiewania Johna wyraźnie słychać jego wielki żal i smutek po rozstaniu z żoną. Taka Hurt In Your Heart jest tak przejmująca, że Martyn po wielu, wielu latach od jej nagrania nie mógł jej do końca zaśpiewać na koncertach. Zdarzało się bowiem, że po prostu w trakcie jej śpiewania zaczynał płakać. Piękne i zarazem niezwykle smutne. Ja osobiście często wysiadam przy Baby Please Come Home (w moim odczuciu ten utwór powinien kończyć płytę). Kto choć raz w życiu naprawdę kochał ten powinien zrozumieć niezwykłą moc tych dwóch piosenek.
Do końca mamy jeszcze dwie piosenki. Save Some (For Me), które w warstwie muzycznej (elektroniczne odgłosy) przypomina mi nieco twórczość Thomasa Dolby. Mamy tu kapitalną solówkę na klawiszach, ciekawe bębnienie plus wokale Phila.
Całość zamyka piosenka napisana jeszcze wspólnie przez państwa Martynów. To Our Love i podobnie jak otwieracz płynie dość spokojnie, jednak w moich uszach ma się nijak do wyśmienitej Some People Are Crazy choć nie jest zła.
Jak wspomniałem na początku, to album o rozstaniach i słychać to bardzo wyraźnie. Przeważa smutek i nostalgia. Według ówczesnego szefa Island Records Chrisa Blackwella materiał na tym albumie był na tyle dołujący i przygnębiający, że opóźnił wydanie tego krążka o niemal rok. Nikomu nie życzę aby słuchał tej płyty po rozstaniu z ukochana osobą. Osobiście traktuje tę płytę jako wielką przestrogę i tak zwany otrzeźwiacz. Bo nie warto niszczyć wielkiej miłości, nie warto tracić czasu na kłótnie i swary o krzykach, obrażaniu czy awanturach nawet nie wspominam. Niestety najczęściej doceniamy inne osoby gdy je tracimy. Nie pozwólmy na to, pamiętajmy, że miłość jest najważniejsza  i niech ta płyta zawsze nam o tym przypomina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz