sobota, 10 marca 2018

TOTO - Fahrenheit (1986)


  1. Till The End
  2. We Can Make It Tonight
  3. Without Your Love
  4. Can't Stand It Any Longer
  5. I'll Be Over You
  6. Fahrenheit
  7. Somewhere Tonight
  8. Could This Be Love
  9. Lea
  10. Don't Stop Me Now
Z cyklu "Atrakcyjna Osiemdziesiątka"
Wracam do tej „kupki” płyt, którą odłożyłem w jedną z ostatnich niedziel. Na ów stosiku znalazły się płyty których nie słuchałem od wielu lat. Po przesłuchaniu części z nich, zastanowiłem się dlaczego tak długo ich nie włączałem, przecież są świetne. Tę odpowiedź znam, za dużo płyt, zbyt mało czasu. Toto jest zespołem, który lubię od początków mojej fascynacji muzyką. Widziałem i słuchałem ich na kilku koncertach. Na żywo są znakomici, to świetni muzycy, których swego czasu każdy chciał mieć na swoich płytach. Panowie z Toto zagrali w sumie ponoć na kilku tysiącach płyt. Nie dziwota, przecież początkowo mieli to być przede wszystkim muzycy sesyjni. Fahrenheita poznałem przez piękną balladę, którą uwielbiam do dziś…
Tą balladą jest I’ll Be Over You. Była jesień 1986 roku gdy na Liście Trójki pojawiła się ta właśnie piosenka. Ale większe wrażenie zrobiła na mnie niemal rok później gdy będąc na wczasach w Kołobrzegu, włączył ją na plaży jeden z wczasowiczów. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale wiaterek był jeszcze ciepły, wszystko tonęło w odcieniach czerwieni i purpury. Tuż obok siedzi para z magnetofonem i gra ta piosenka. Połączenie widoków, kolorów, zapachów, wiatru i tych dźwięków spowodowało niesamowite wrażenia. Właściwie do dziś nie traktuję tej piosenki w kategoriach miłosnych czy niezmierzonej tęsknoty za ukochaną. Ten utwór jest dla mnie latem, wolnością, radością, ale przede wszystkim sentymentem, wyznacznikiem upływu czasu, wspomnieniem beztroskiego życia. Dlatego moją dzisiejszą pisaninę zaczynam od tej piosenki. Gdy kilka dni temu odpaliłem ten album, dokładnie w połowie, czyli w chwili gdy zaczął się ten utwór, coś jakby we mnie pękło. To był moment, przysięgam. Przy pierwszych słowach „Some People Live Their Dreams…” wyłączyło mnie, z salonu przeniosło mnie na jakąś łąkę, lato, wiaterek, a pośrodku stoję ja, smarkacz trzydzieści lat młodszy. Nawet nie zorientowałem się gdy popłynęły mi łzy. Z tego letargu wyrwała mnie Żona pytając „Co się stało?”. Odpowiedziałem, że nie wiem gdzie i kiedy przeleciało to trzydzieści lat życia. Przepiękny utwór, znakomicie zaśpiewany przez Lukathera (plus jego gitarowe solo), cudowny tekst oraz świetny Michael McDonald w chórkach. Ta piosenka jest jedną z najważniejszych ballad w moim życiu.
No ale cały album to przecież nie tylko I’ll Be Over You. Dodajmy jeszcze tylko, że Fahrenheit to pierwszy album na którym zaśpiewał obecny wokalista Toto Joseph Williams. Ostatnio na blogu pisałem na temat ścieżki dźwiękowej do filmu Amistad, której autorem jest John Williams. Tak, John jest ojcem Josepha. Fahrenheit to także płyta po której z zespołem pożegnał się klawiszowiec Steve Porcaro. Oficjalnie powrócił do grupy dopiero przy okazji nagrywania płyty Toto XIV.
Przyznam, że wolę pierwszą stronę płyty. Już otwierający całość Till The End jest jednym z lepszych numerów na tej płycie. Fajny riff gitary, dęciaki, sekcja i noga sama chodzi. Do tego naprawdę ciekawy głos Williamsa i świetne zwolnienia w refrenach. Kto pamięta teledysk do tej piosenki? A tam w jednej z głównych ról Paula Abdul.
We Can Make It Tonight ma fajny bas, ciekawe wstawki gitarowe i sporo „ejtisowych” klawiszy, które mi osobiście wcale nie przeszkadzają. Taki urok tej dekady, który albo się lubi albo…
Without Your Love autorstwa Davida Paicha, to dla mnie jedna z tych bardziej neutralnych na płycie, ani mnie razi, ani raduje. Poprawna. Następny Can't Stand It Any Longer z cudnym gitarowym, marzycielskim wstępem (i takim samym zakończeniem), który niespodziewanie ginie, a utwór przeradza się w takiego człap, człap bujaka w zwrotkach, z nieco mocniejszym, rockowym refrenem. Stronę pierwszą zamyka wspomniane już cudo w postaci I’ll Be Over You. W teledysku do tego utworu przez chwilę mamy scenę, która zdobi okładkę płyty. Choć wolę brunetki, to ta dziewczyna jest zjawiskowa.
Drugą stronę otwiera utwór tytułowy. Jak nic nadawałby się do jakiegoś filmu z tamtych lat, opowiadającego o przygodach dzieciaków walczących z jakimiś duchami. Wszystko oczywiście utrzymane w klimacie śmiechu niźli strachu. Dalej fajny bujaczek w postaci Somewhere Tonight. No i na drugiej stronie również znalazła się cudna ballada. Tą jest Lea autorstwa Steve’a Porcaro. Naprawdę łapie za serce ta piosenka i ewidentnie należy do najładniejszych ballad w ich całym repertuarze.
Całą płytę zamyka instrumentalny Don't Stop Me Now. Muzycznie troszkę nie pasuje do reszty albumu, ale to wyjątkowa i świetna kompozycja. Swoje partie na trąbce gra tu sam Miles Davis i oczywiście gra je znakomicie.
Całościowo Fahrenheit nie należy do mojej ścisłej czołówki albumów Toto. Wolę ich wcześniejsze płyty, a nawet troszkę bardziej kolejną The Seventh One. Jednak to wciąż naprawdę ładna muzyka, do której warto wracać. Dla miłośników spokojniejszego grania w stylu lat osiemdziesiątych ten album może okazać się perełką. Sporo klawiszy, ale i fajne rockowo brzmiące partie gitary, cudowne ballady i dobre dęciaki. Proszę kupić (dziś tę płytę można nabyć za psie pieniądze, ja musiałem czekać kilka lat aby cieszyć się własnym egzemplarzem), posłuchać i zakochać się. Moc wspomnień…

4 komentarze:

  1. Czy pracowałeś może kiedyś w jakimś radiu?
    Pytam, bo Twoja kolekcja wygląda mi trochę na kolekcję radiowca. Żeby nie było, bardzo mi się podoba ta kolekcja. Czytając Twoje wpisy i patrząc na te płyty chciałbym byś tym radiowcem był.
    Pozdrawiam
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Piotrze za te miłe słowa. Muszę Cię rozczarować, nie pracuję w radiu i nigdy nie pracowałem. Jednak czułem się czasami radiowcem gdy znajomi prosili mnie o skompilowanie jakiejś składanki lub bardzo często prosili o muzyczne rady. Dawniej, jak wszyscy mieli więcej czasu, przychodziło do mnie wielu znajomych aby posłuchać płyt. Wtedy bawiłem się i czułem jak rasowy radiowiec ;-)

      Usuń
  2. Twoja recenzja TOTO przypomniała mi o jednej cudownej płycie z mojej kolekcji.
    Nie jestem miłośnikiem twórczości TOTO, znam ich raczej tylko z radia, mam 2 płyty - jedną jest "Hydra". Nie o niej chcę jednak napisać.
    Pod koniec lat 80 w trójce usłyszałem niesamowitą muzykę i zdziwiłem się gdy prezenter oznajmił, że autorem jest TOTO. Muzyka była niepodobna do ich radiowych przebojów, aż ciarki przechodziły podczas słuchania. Może tak ją odbierałem, bo niewiele wcześniej czytałem wspaniałą książkę, jedną z najważniejszych w moich młodych latach. Chyba już wiesz o którą płytę chodzi. Soundtrack z filmu Lyncha "Dune". Dzisiaj ją znowu posłuchałem i uwielbiam jeszcze bardziej niż kiedyś. Czyli nie jest źle, jeśli prawie 50-latek wzrusza się przy płytach ze swojej młodości.
    Film poznałem znacznie później niż muzykę z niego i podczas słuchania wyobraźnia podsuwa mi obrazy z książki Franka Herberta a nie z dzieła Lyncha.
    PS. Jeden z utworów jest autorstwa Briana Eno - niesamowity kosmiczny ambient.
    Pozdrawiam, słucham "Dune" i czytam Twój blog.
    Lizardix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście wiem o czym mówisz. Z ręką na sercu powiem Ci, że zdjęcie tej płyty ("Dune") zrobiłem już wiele miesięcy temu w celu opisania jej na blogu. I tak jakoś z dnia na dzień, z dnia na dzień i do tej pory o tym wspaniałym krążku nie wspomniałem. Nie wiem, może wzięło się to z tego, że muzyka filmowa ma na moim blogu mniejsze wzięcie.
      Ale tak, znakomita to płyta, orkiestracje powalają. Za filmem nie przepadam, ale książka, a właściwie cała seria jest znakomita (no może prócz tych dwóch ją zamykających, a napisanych mn. przez syna Herberta).
      Przy dobrych wiatrach na pewno wrócę na blogu do tej płyty bo warto.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń