poniedziałek, 21 maja 2018

Antonio Carlos Jobim - Wave (1967)

  1. Wave
  2. The Red Blouse
  3. Look To The Sky
  4. Batidinha
  5. Triste
  6. Mojave
  7. Dialogo
  8. Lamento
  9. Antigua
  10. Captain Bacardi
W piątek wieczorem nawiedzili nas znajomi. Było dość późno więc ewentualne mocniejsze trunki zarezerwowaliśmy sobie na kolejny wieczór. W sobotę, chwilę przed śniadaniem, odpaliłem sprzęt i zastanawiałem się jaką płytę włączyć. Pomyślałem, jest prawie lato, słoneczko, lód i coś mocniejszego dochodzą w lodówce i wtedy bach. Jobim, to będzie to, choć nie powiem, miałem trochę obaw. Okazało się że niepotrzebnie, bo płyta Wave tak spodobała się znajomym, że poleciała tego dnia jeszcze kilkukrotnie…

Przyznam szczerze, że Jobima odkryłem w 1996 roku. A to za sprawą George’a Michaela i jego płyty Older. Michael zadedykował ten album między innymi Jobimowi. W książeczce można przeczytać: „This album is dedicated to Antonio Carlos Jobim, who changed the way I listened to music…”.
Czy Jobim zmienił moją perspektywę słuchania muzyki? Nie, ale lubię od czasu do czasu posłuchać sobie jego dokonań. Ta muzyka odpręża, relaksuje i pozytywnie nastraja. Dodać należy, że Jobim jest współtwórcą stylu bossa nova. Początkowo sukcesy odnosił w rodzimej Brazylii, dopiero po wielu latach, między innymi Stan Getz, rozpowszechnił jego muzykę w Stanach Zjednoczonych. Odtąd Jobim był niezwykle popularny w obu Amerykach. Jego muzyka była natchnieniem dla bardzo wielu muzyków. Prócz wspomnianego  już Michaela, byli to też Sting, Tony Bennett, Diana Krall, Frank Sinatra, Chick Corea czy Herbie Hancock.
Na Wave znalazło się dziesięć krótkich kompozycji. Całość trwa niewiele ponad trzydzieści minut. Na albumie prócz samego Jobima, który zagrał na fortepianie, gitarze akustycznej oraz klawesynie znalazło się kilku znakomitych muzyków. Wśród nich kapitalny jazzowy kontrabasista Ron Carter, flecista i saksofonista Jerome Richardson czy perkusista Dom Um Romao, późniejszy bębniarz Weather Report. No i jest jeszcze wyśmienita sekcja smyczkowa pod batutą Clausa Ogermana, dodająca niezwykłego uroku tym kompozycjom.
Wszystkie utwory utrzymane są w bardzo podobnej stylistyce, ale to w niczym nie przeszkadza bo całość przepięknie płynie. Już otwierający album utwór tytułowy (należący do klasyki bossa novy) przenosi nas natychmiast na plaże w Rio. Znakomite partie fortepianu, kołyszący klimat, spokój, nostalgia i nic nie musimy. The Red Blouse usłyszałem kiedyś będąc w Miami. Plaża, mała knajpa, słomkowy kapelusz, mojito, cygaro (wtedy jeszcze paliłem) i pary tańczące do tego utworu. Coś wspaniałego.
Te rozmarzone smyczki i kapitalny puzon w Look to the Sky. Nic tylko odpłynąć patrząc w miejsce gdzie niebo łączy się z oceanem, a w międzyczasie promienie słońca miło ogrzewają nasze ciało. Piękna współpraca fletu i fortepianu w Mojave, niezwykle leniwy klimat w Dialogo czy Lamento, w którym zaśpiewał sam Jobim. Możliwości wokalne słabe, ale Tom brzmi tu nadzwyczaj dobrze i jego głos idealnie pasuje do tej muzyki.
Wspomniane smyczki dodają tej muzyce niezwykłego klimatu, filmowego zabarwienia. Czasami odnoszę wrażenie, że idealnie pasowałyby do któregoś z filmów o przygodach Jamesa Bonda. 
No i prawie na sam koniec w kompozycji zatytułowanej Antigua możemy usłyszeć klawesyn, który wraz z puzonem i fletem cudownie prowadzą ten utwór.

Wave dotarła w Stanach do piątego miejsca na liście najlepszych albumów jazzowych roku 1967. W moim odczuciu to troszkę naciągane, bo Wave nie jest stricte jazzowym albumem, choć sporo tu naleciałości. Ale kto by zwracał uwagę na te wszystkie kategorie, przecież najważniejsza jest muzyka, a ta na tej płycie jest przednia. Ładne melodie, wspaniałe orkiestracje i brazylijski klimat. Poszukując spokoju, wytchnienia czy po prostu chcemy się dobrze nastawić na cały dzień możemy włączyć ten album. Ten zapewni nam radość, dobry humor oraz moc uśmiechów i z pewnością wyświetli  w naszych głowach gorące obrazy Brazylii. Goście byli zadowoleni.

1 komentarz: