środa, 30 czerwca 2021

Wojciech Karolak - Easy! (1975)


  1. A Day In The City
  2. (DACP 796) Endless Transit
  3. Instant Groove
  4. Strzeż się szczeżui
  5. Easy
  6. Why Not Samba
  7. Seven Shades Of Blue
  8. Goodbye

Jak to jest, że po niektóre płyty sięgamy gdy ktoś odejdzie z tego świata. Tak właśnie było w przypadku Wojciecha Karolaka, który zmarł kilka dni temu. Mam ten album na winylu, ale jest w kiepskim stanie. Reedycję kompaktową zakupiłem natychmiast po wydaniu. I mówię tu o reedycji z 2005 roku. Ta jednak gdzieś mi zaginęła. Pewnie znowu ktoś „pożyczył” na weekend. Na kolejne wznowienie trzeba było czekać kolejnych czternaście lat. Oczywiście zakupiłem, mam i za skarby nie oddam, nie pożyczę ani nawet nie dam powąchać. Easy! to jedyna płyta, w dość bogatym dorobku Karolaka, sygnowana tylko jego nazwiskiem. W założeniu miała to być muzyka łatwa i przyjemna…
Karolak zaczynał swoją przygodę muzyczną od gry na saksofonie altowym, ale z biegiem lat coraz bardziej ciągnęło go w kierunku instrumentów klawiszowych. Podczas jednej z sesji nagraniowych w radiowej Trójce odkrywa organy Hammonda. Zakochuje się w nich. Jednak radiowy instrument był zdezelowany, a na własny nie było Wojciecha stać. Porzuca zatem polską scenę jazzową i w 1966 roku wyjeżdża do Skandynawii. Tam gra jak najwięcej, nie zawsze jest to muzyka wielkich lotów, ale skrupulatnie odkłada każdy grosz na swój wymarzony instrument. Udaje się go zakupić w 1973 roku. Karolak rusza do ataku, Hammond wciąga go bez reszty. Proszę posłuchać co robi z tym instrumentem na płycie Podróż na południe nagranej kolaboracji z Michałem Urbaniakiem i Czesławem Bartkowskim (może kiedyś na blogu wrócę do tego albumu). W międzyczasie pisał także utwory na swój solowy album. Chwilę po zabawie sylwestrowej, a dokładnie 3 stycznia 1974 roku rozpoczęła się sesja nagraniowa do płyty Easy!
Karolak zebrał tu śmietankę jazzowych muzyków. No weźmy chociażby takie nazwiska jak, wspomniany przed chwilą Czesław Bartkowski, ale i Zbigniew Namysłowski, Janusz Muniak czy Tomasz Stańko. W chórkach Novi Singers, a jakby tego było mało orkiestrą dyryguje Jan Ptaszyn Wróblewski. Sam autor prócz organów Hammonda bardzo chętnie sięga tu po Fendera oraz organy Farfisa.

Wszystko rozpoczyna A Day In The City z kapitalną perkusją, organami i wokalizami Novi Singers. Muzyka buja jak jasna cholera. Oczami wyobraźni widzę jakiś klub warszawski z połowy lat 70-ych, w którym przy tych dźwiękach szaleją dziewczyny. Znakomite popisy, tak Karolaka jak i saksofonów plus genialne solo Stańki na trąbce. Utwór jak ta lala pasuje do aury za oknem. Ciepło, radośnie, przez chwilę zapominamy o troskach, których w dzisiejszych czasach nam przecież nie brakuje. Rozrywka na najwyższym poziomie, a to przecież utwór jazzowy.
(DACP 796) Endless Transit to mocna sekcja dęta na dzień dobry. Pojawia się tu także flet, szkoda tylko, że w tak szczątkowej postaci. A przecież Karolak lubił ten instrument. Zawsze śmiałem się z kolegami, że ta kompozycja jak ulał pasowała by jako tło muzyczne do któregoś z wydań Polskiej Kroniki Filmowej, która wychwala ciągłe sukcesy na odcinku hodowli trzody chlewnej.
Instatnt Groove jest nieco bardziej narkotyczne. Strzeż się szczeżui to jedyna kompozycja na tym albumie, która nie jest autorstwa Karolaka. Autorem jest Ptaszyn Wróblewski, a ta jest fajnie rozbujana, oczywiście z klawiszami w roli głównej, ale i dęciaki nieźle sobie tu poczynają.
Utwór tytułowy to wspaniałe wprowadzenie Karolaka, które popełnił przy pomocy Fendera głównego bohatera tej kompozycji. No i ten saksofon Namysłowskiego. Przyjemnie, bezpretensjonalnie, użytkowo. W Why Not Samba robi się egzotycznie, a to między innymi za sprawą świetnych Novi Singers.
Dwa ostatnie utwory (Seven Shades of Blue i Goodbye) to już melancholia, która jest miodem na moje skołatane serce. Wyciszenie uzyskane przez plumkające delikatnie klawisze Karolaka, rytmiczna, nienachlana perkusja Bartkowskiego i cudowne orkiestracje. Zamykam oczy i odlatuję daleko stąd. Zamykający całość Goodbye to piękne pożegnanie tak płyty jak i samego kompozytora.


Easy! powinien być jednym z albumów wprowadzających w gatunek zwany jazzem. Zapewniam Państwa, że jazz to nic strasznego, szczególnie w takim wydaniu. Proszę nie uciekać, nie prychać tylko zasiąść przy głośnikach i przekonać się, że jazz może też być łagodny, piękny, dostarczający czystej rozrywki. Wszak o to autorowi tej płyty chodziło i moim zdaniem zostało to zrealizowane w stu procentach. Żegnaj drogi Wojtku i do zobaczenia po drugiej stronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz