sobota, 17 lipca 2021

Yellow Magic Orchestra - Solid State Survivor (1979)

  1. Technopolis
  2. Absolute Ego Dance
  3. Rydeen
  4. Castalia
  5. Behind The Mask
  6. Day Tripper
  7. Insomnia
  8. Solid State Survaivor


Kto z Państwa, co jakiś czas, nie pragnie znowu być dzieciakiem? Przypomnieć sobie beztroskę, zabawy z kolegami i koleżankami, rowerowe wyprawy czy w końcu poznawanie muzyki? Wspomnienia są piękne, oczywiście nie powinniśmy się w nich zatracić, ale to część naszego ja. Lata osiemdziesiąte. Jak na zbawienie czekało się na przyjazd dwóch wozów Drzymały, w których ustawione były automaty do gry. Spędzało się tam całe godziny, przepuszczając kieszonkowe. Przekrój wiekowy od lat pięciu po dorosłych facetów. Gry, bardzo proste graficznie, zręcznościowe. Wydarzenia na ekranie zilustrowane były muzyką. I to właśnie utwory z tej płyty japońskiego projektu bardzo przypominają mi wspomniane automaty. Nawiasem mówiąc zespół stworzył bardzo dużo muzyki z przeznaczeniem na rynek gier wideo. Przed Państwem Yellow Magic Orchestra, którzy uważani są za prekursorów synthpopu, elektro czy techno…
Y.M.O. bo tak w skrócie zapisywana jest nazwa tego zespołu powstała w 1978 roku w Tokio z inicjatywy Haruomi Hosono (bas, klawisze, głos). Do współpracy i współtworzenia Y.M.O. Hosono zaprosił dwóch panów, z którymi już wcześniej współpracował. Ci panowie to Ryuichi Sakamoto (klawisze, głos) oraz Yukihiro Takahashi (perkusja, głos). W 1977 roku Hosono nagrywał album Paraiso. To właśnie tam wśród gości pojawili się wspomniani dwaj panowie. Prócz nich było wielu innych znakomitych muzyków, a całość tej grupy nazwana została Yellow Magic Band. Później już poszło. Hosono był na tyle zadowolony ze współpracy z Takahashim i Sakamoto, że postanowił stworzyć nowy projekt pod nazwą Yellow Magic Orchestra.
Solid State Survivor to drugi album w dorobku grupy, który uważany jest za ich największe dzieło. Trójkę naszych bohaterów wsparło kilku zaproszonych gości. Wśród nich byli między innymi Makoto Ayukawa (gitara elektryczna) oraz Sandii (głos). Słowa do trzech utworów napisał Chris Mosdell.

Płyta rozpoczyna się bardzo żywiołowo w postaci kompozycji Technopolis autorstwa Sakamoto. To typowo elektroniczna muzyka, żywcem wyjęta ze wspomnianych gier komputerowych. Ale proszę posłuchać jak tu fajnie chodzi bas. Włączamy tę muzykę i natychmiast pojawia się uśmiech na twarzy. Podobną sytuację mamy w kolejnych kompozycjach, które są autorstwa Hosono (Absolute Ego Dance) i Takahashi (Rydeen). Szczególnie ta ostatnia często służy w moim domu jako budzik. To kapitalny utwór na ranny rozruch. Proszę mi wierzyć. Odpalam i domownicy z rozleniwionych kotów przeistaczają się w rozbrykane kucyki.
Dopiero w kolejnym utworze Sakamoto zatytułowanym Castalia mamy znaczącą zmianę nastroju. To utwór stonowany, nawet smutny. Piękny fortepian plus masa efektów i syntezatorów. Znakomita pozycja.
Kolejne Behind The Mask wielokrotnie było coverowane przez takich artystów jak Eric Clapton, The Human League czy Michael Jackson. Tu mamy powrót do żywszego grania, z przetworzonymi komputerowo wokalami.
Dalej niespodzianka. Panowie z Y.M.O. postanowili zamieścić na płycie cover samych The Beatles. To skomputeryzowany Day Tripper, w którym czuć duszę wielkich Anglików. Jak im wyszło? Proszę posłuchać.
Insomnia. Tę kompozycję nazywam elektroniczną psychodelią. Kroczący, powolny, monotonny, ale w całkowitym podsumowaniu naprawdę ciekawy.
Płytę zamyka utwór tytułowy, który ponownie pokazuje nam żywe oblicze zespołu.

Sam muzykę Y.M.O. poznałem na początku lat 90-ych. Zainteresowałem się natychmiast. Początkowo były to pojedyncze utwory by w 1994 zdobyć całą opisywaną tu płytę. Ponad ćwierć wieku kapitalnej przygody. Włączam chętnie, w szczególności gdy humor siada.


Muzyka zawarta na tym albumie często uważana jest za infantylną. Nie chcę tu o nikim pisać źle, w końcu każdy ma swój gust i poczucie estetyki. Ale gdyby pozbawić się typowego dupościsku i podejść do tej muzyki jako do tej, która ma dawać kopa na dzień dobry, poprawić humor czy wreszcie wywołać wspomnienia, to jesteśmy w domu. Czysta rozrywka, kapitalnie wymyślona i zagrana. Od pierwszych nut słychać, że korzenie tej muzyki tkwią w Kraju Kwitnącej Wiśni mimo unoszącego się nad nią ducha Kraftwerk. Proszę dać szansę, a nie zawiodą się Państwo. Na świecie ten album został dość mocno doceniony. Sprzedał się w ilości kilku milionów, a w samej Japonii został albumem roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz