- Black Cow
- Aja
- Deacon Blues
- Peg
- Home At Last
- I Got The News
- Josie
Na temat jakiejś płyty z dyskografii tego zespołu chciałem napisać już wiele, wiele miesięcy temu. Jednak zawsze było coś innego. Steely Dan odkładałem na później. Sfotografowałem już nawet dwie ich płyty. O Aja miałem tak czy inaczej pisać w tym miesiącu ponieważ dokładnie 23 września minie czterdzieści lat od jej wydania. Jednak 3 września dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci współzałożyciela tego zespołu Waltera Beckera, co przyspieszyło tylko moją decyzję…
Drugim, obok Beckera, założycielem
grupy był Donald Fagen. Panowie poznali się pod koniec lat sześćdziesiątych
będąc na studiach. Prawdę mówiąc nie mam ochoty (ale przede wszystkim czasu) na
zgłębianie historii zespołu i moich osobistych odczuć związanych z ich
wcześniejszymi albumami. Sądzę, że będę o poszczególnych albumach wspominał na
łamach mego bloga więc jakoś się to wyklaruje. Skoncentrujmy się zatem na Aja.
To szósty album w ich
dyskografii i jeden z tych które sobie włączam na poprawę humoru. Te piosenki
działają na mnie odprężająco i relaksująco. Nie znaczy to oczywiście, że to
jakaś tam muzyczka do windy czy salonu odnowy biologicznej. Właściwie to swego
rodzaju soft-rock, pop posiadający w sobie spore pokłady jazzowych klimatów.
Duet Backer – Fagen znany był z tego, że dążyli w swojej pracy nad piosenkami do
perfekcji. Tu każdy dźwięk miał swoje miejsce i znaczenie. Doprowadzali tym
swoich towarzyszy w studiach nagraniowych niemal do szału, prosząc często o
powtórzenie tego samego fragmentu kilkanaście czy kilkadziesiąt razy. Jednak
dzięki takim zabiegom efekt końcowy był fenomenalny, wszystko było dopracowane
do najmniejszej nutki i pyknięcia w talerz.
I to doskonale słychać na Aja. Nie ma tu zbędnych udziwnień, wszystko
pięknie płynie, a każdy instrument ma woje miejsce i czas. Do nagrania tej
płyty panowie zaprosili taką plejadę muzyków, że wymienienie ich wszystkich
zajęło by mi osiem stron. Wystarczy wspomnieć, że na płycie znalazło się siedem
utworów, w których zagrało sześciu różnych perkusistów. Warto zaznaczyć tu kilka
nazwisk. Są to między innymi znakomity saksofonista Wayne Shorter, perkusista
Steve Gadd, gitarzysta Lee Ritenour czy wokaliści Michael McDonald oraz Timothy
Schmit.
Krążek otwiera piosenka
Black Cow. I tu od pierwszych dźwięków muzyka wprowadza słuchacza w dobry
nastrój pomimo tego, że w warstwie
tekstowej utwór nie jest wcale radosny. Leniwe popołudnie w miękkim fotelu i ze
szklaneczką w ręku. Ten cudowny elektryczny fortepian, żeńskie chórki i Tom
Scott, który swym saksofonem maluje przepiękne obrazki.
Chwilę później mamy
utwór tytułowy. Ten od zawsze był dla mnie znakomitym przykładem
soft-rockowego, a może i popowego utworu progresywnego z domieszką fusion.
Świetnie buduje się od początku z kapitalnym fortepianem na czele. Wspomniany Steve
Gadd przy zestawie perkusyjnym, świetne zagrania gitar (są trzy) i to
niesamowite saksofonowe solo w wykonaniu Shortera. Naprawdę udany i jeden z
najlepszych utworów w ich karierze.
Deacon Blues opowiada o
życiu muzyka i miłości do muzyki, którą ów pisze i gra. Łagodny, płynący, poruszający
się w jazzowych klimatach, powoduje, że nóżka tupie delikatnie. Fajnie
plumkająca gitarka, saksofon i ponownie żeńskie chórki.
Peg, to jedna z
piosenek tej płyty, która zawojowała listy przebojów. Bardziej taneczna, w
stylu funky. W fajny sposób Fagen śmieje się z hollywoodzkiej śmietanki.
Świetne solo Jay’a Garydona na gitarze i charakterystyczny głos McDonalda w
chórkach.
W Home At Last możemy
posłuchać, krótkiego solo Fagena na syntezatorze i nieco dłuższego solo
gitarowego Beckera. I Got The News z tym mocnym i wyraźnym głosem McDonalda,
fajnym, połamanym tempem i tymi wszystkimi niuansami w grze instrumentów (tu brzdęknie
gitara, tam zagra fortepian).
Na koniec usłyszymy
piosenkę zatytułowaną Josie, która podobnie jak Peg trafiła do słuchaczy. Charakterystyczne
zagrania gitary prowadzącej, funkowy klimacik, magiczny elektryczny fortepian
plus naprawdę zgrabne gitarowe solówki.
Przez lata usłyszałem
wiele zdań o tym albumie, począwszy od zachwytów, na narzekaniu i określeniu tej
muzyki jakoby była nudna i dla starych dziadów. Dla mnie? Aja to świetny album,
kapitalne melodie, znakomite partie poszczególnych
instrumentów, dopracowany technicznie oraz ciepły w odbiorze. Wszystko razem tu zażarło. Muzyka świetnie buja, ale przede
wszystkim wprowadza mnie w doskonały nastrój, poprawia mi humor i sprawia, że
nawet w pochmurny, jesienny dzień robi się jasno i przyjemnie. Sądzę, że wielu
słuchaczy tak myślało bo album sprzedał się w ponad pięciomilionowym nakładzie
oraz wspiął się na szczyty sprzedaży po obu stronach oceanu, ale również zdobył
nagrodę Grammy. Świetna płyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz