- Calling All Stations
- Congo
- Shipwrecked
- Alien Afternoon
- Not About Us
- If That's What You Need
- The Dividing Line
- Uncertain Weather
- Small Talk
- There Must Be Some Other Way
- One Man's Fool
Wrzesień to miesiąc
rocznic ciekawych albumów. Mój magiczny kalendarzyk wspomina mi o kilkunastu
płytach, o części z nich wspomnę na blogu. Wśród nich znalazł się też album grupy
Genesis. Przez te dwadzieścia lat uczestniczyłem w dziesiątkach rozmów o tej
płycie. Jeszcze więcej przeczytałem recenzji, opisów i sądów nad nią. Jedni ją
uwielbiają, inni nienawidzą. No właśnie, skoro napisano i powiedziano już
wszystko, to po jaką cholerę ja się za to biorę? Z ciekawości, względów
kronikarskich, ale i niejako obowiązku, bo bardzo sobie cenię ten zespół.
Napisałem już o ich dwóch albumach z lat 70-ych, o jednej z 80-tych, to i o tej
z 90-tych trzeba wspomnieć…
Mój dobry znajomy zza
oceanu, który jest wielkim fanem zespołu i posiada przeogromną kolekcję ich
płyt, singli, składanek, bootlegów i czego tam jeszcze, albumu Calling All
Station nie ma. Dla niego to nie Genesis, to jedynie jakiś cover band nad
którym nie warto się pochylić. Jak pokazała historia, nie tylko on miał takie
zdanie o tej płycie jeśli idzie o Amerykę. Płyta się kompletnie nie sprzedała,
ba, odwołano trasę po Stanach bo zainteresowania nie było wcale. Początkowa
rezerwacja stadionów okazała się klapą, postanowiono więc, że zespół zagra w
teatrach i małych halach, ale i tu bilety się nie sprzedawały. Ostatecznie
trasę odwołano. W Europie było już lepiej, ale jakiegoś wielkiego szału też nie
było.
Historii Rey’a Wilsona
i jego dołączenia do grupy nie będę tu opisywał, wszak bębniono i trąbiono o tym
już miliard razy, ale… Większość pisze i mówi, że Wilson, który zastąpił w
zespole Collinsa ma od tego drugiego lepszy głos. Jednak czy głos to wszystko?
Chyba nie, patrząc na oburzenie słuchaczy i klapę komercyjną tej płyty (przez
te dwadzieścia lat statystyki trochę się poprawiły). Dla mnie osobiście to też
był wielki szok, że po odejściu Phila pozostali członkowie grupy czyli Mike i
lider Tony, postanowili dalej pchać wózek z napisem Genesis. Pamiętam jak będąc
w wakacje 1997 roku w Berlinie kupiłem sobie singla Congo, który jako pierwszy
promował ten album (nie mogę go dziś znaleźć w moich zbiorach). Niby fajna
piosenka, ale nie do końca mnie ona przekonywała. Mówiłem sobie „Poczekaj,
wyjdzie cała płyta to będziesz oceniał”. No właśnie, gdy miesiąc później
zakupiłem Calling All Stations zasiadłem na kanapie, wrzuciłem kompakt do
odtwarzacza i…
Oniemiałem z wrażenia,
ale muszę tu dodać, że ten stan dopadł mnie po wysłuchaniu pierwszej piosenki,
którą jest utwór tytułowy. Znakomita rockowa gitara, która do dziś mi smakuje,
te klimatyczne klawisze, które wprowadzają uczucie niepewności i niepokoju. No
i głos Wilsona – świetny. Wyśmienita piosenka, tak w warstwie muzycznej jak i tekstowej.
Te słowa naprawdę trafiają w samo serce, szczególnie pod koniec trwania utworu.
Bezapelacyjnie najlepsza pozycja na tym albumie. Szkoda jedynie, że tak
beznadziejnie została wyciszona.
O Congo już
wspominałem, przejdźmy zatem do następnej pozycji czyli Shipwrecked. Gdy
pierwszy raz usłyszałem ten numer byłem przekonany, że to jakiś cover utworu
Kangaroo, który to utwór otwiera pierwszą płytę This Mortal Coil. Proszę
porównać, brzmi to chwilami niemal bliźniaczo. Nic szczególnego ten Shipwrecked,
w moim odczuciu bardziej nadawałby się na płytę Mike and The Mechanics.
Alien Afternoon. Tu
ponownie znakomita praca Banksa na klawiaturach. Wprowadzają nieziemski klimat,
mroczny, człowiek ogląda się za siebie słuchając tego początku w ciemnym
pokoju, ze słuchawkami na uszach. Przyznam szczerze, że fragment gdy pojawia się
głos Wilsona nie jest moim faworytem. Dopiero później, gdy śpiew cichnie (wycofuje
się na drugi plan) robi się o wiele ciekawiej. Wielkie brawa dla klawiszy.
Not About Us to utwór w
którym swe palce maczał też Wilson. Taka typowa piosenka tamtych czasów, niczym
się nie wyróżnia, ale nie potępiam jej, ot pop-rockowa piosenka.
Przechodzimy do ballady If That's What You Need. No
nie da się tu nie usłyszeć ogromnych nawiązań do piosenki Hold On My Heart,
która pochodzi z poprzedniego ich albumu, jeszcze z Collinsem w składzie. Osobiście
bardzo lubię Hold On My Heart więc i ta pozycja przypadła mi do gustu.
W The Dividing Line z
kolei nie cierpię tych klawiszy, które brzmią wyjęte niczym z płyty Abacab, której
to płyty wręcz nie trawię. Szybko przechodzimy do kolejnej urokliwej balladay,
którą niewątpliwie jest Uncertain Weather. Podobnie jak If That's What You Need
utrzymana jest w klimatach Hold On My Heart. Świetny głos Wilsona otoczony
pięknymi klawiaturami. Jedna z faworytek.
Small Talk to jedna
wielka pomyłka. Jak to znalazło się na tej płycie nie wiem. Koszmarek.
There Must Be Some Other Way to kolejny długas na tym
albumie. Świetne, progresywne granie ze zmianami tempa. Unosi
się tu gdzieś klimat starego, dobrego Genesis (choć część klawiszowych partii
nie przekonuje mnie do końca).
Całość zamyka
najdłuższy na płycie One Man’s Fool. Lubię, choć jakąś wielką miłością do tego
utworu nie pałam.
Czy to dobrze, że panowie
Rutherford i Banks chcieli nadal razem nagrywać? Zdecydowanie tak. Czy to
dobrze, że zaprosili Wilsona? Myślę, że tak. Czy powinni to robić pod szyldem
Genesis? Tu już mocno się waham. No niby
wszystko jest w porządku, Wilson głos ma dobry, ale w moim odczuciu Genesis
powinien przestać istnieć po płycie We Can’t Dance. Wyraźnie brakuje tu porządnego
perkusisty jakim niewątpliwie jest/był Phil Collins. Na Calling poza kilkoma
momentami, perkusja brzmi słabo, sztucznie i sztampowo. Ale to tylko moje
skromne zdanie. Całość płyty należy do Banksa, który ze swojej pracy wywiązał
się wzorowo. Ale też gitarowe zagrania i solówki w wykonaniu Mike’a brzmią
świetnie. Plus dobry głos Ray’a. Odnalazłem stary zeszyt z notatkami
dotyczącymi płyt. Jest tam i o tym albumie parę słów. W tym 1997 roku napisałem
niemal to samo co tu, że płyta jest w porządku, ale to już nie jest Genesis. Pewnie
to tylko uprzedzenia starego fana, ale tak to odczuwałem i odczuwam nadal. Sama
płyta jak dla mnie jest naprawdę dobra, w zalewie rapu jak i tych wszystkich
Oasisów, Blurów czy innego Britpopu, świeciła wtedy mocnym światłem. To po
prostu porządne granie. Osobiście z płyty wyrzuciłbym kilka utworów, wtedy
byłoby idealnie, ale ja to sobie mogę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz