środa, 13 września 2017

Genesis - Calling All Stations (1997)

  1. Calling All Stations
  2. Congo
  3. Shipwrecked
  4. Alien Afternoon
  5. Not About Us
  6. If That's What You Need
  7. The Dividing Line
  8. Uncertain Weather
  9. Small Talk
  10. There Must Be Some Other Way
  11. One Man's Fool
Wrzesień to miesiąc rocznic ciekawych albumów. Mój magiczny kalendarzyk wspomina mi o kilkunastu płytach, o części z nich wspomnę na blogu. Wśród nich znalazł się też album grupy Genesis. Przez te dwadzieścia lat uczestniczyłem w dziesiątkach rozmów o tej płycie. Jeszcze więcej przeczytałem recenzji, opisów i sądów nad nią. Jedni ją uwielbiają, inni nienawidzą. No właśnie, skoro napisano i powiedziano już wszystko, to po jaką cholerę ja się za to biorę? Z ciekawości, względów kronikarskich, ale i niejako obowiązku, bo bardzo sobie cenię ten zespół. Napisałem już o ich dwóch albumach z lat 70-ych, o jednej z 80-tych, to i o tej z 90-tych trzeba wspomnieć…
Mój dobry znajomy zza oceanu, który jest wielkim fanem zespołu i posiada przeogromną kolekcję ich płyt, singli, składanek, bootlegów i czego tam jeszcze, albumu Calling All Station nie ma. Dla niego to nie Genesis, to jedynie jakiś cover band nad którym nie warto się pochylić. Jak pokazała historia, nie tylko on miał takie zdanie o tej płycie jeśli idzie o Amerykę. Płyta się kompletnie nie sprzedała, ba, odwołano trasę po Stanach bo zainteresowania nie było wcale. Początkowa rezerwacja stadionów okazała się klapą, postanowiono więc, że zespół zagra w teatrach i małych halach, ale i tu bilety się nie sprzedawały. Ostatecznie trasę odwołano. W Europie było już lepiej, ale jakiegoś wielkiego szału też nie było.
Historii Rey’a Wilsona i jego dołączenia do grupy nie będę tu opisywał, wszak bębniono i trąbiono o tym już miliard razy, ale… Większość pisze i mówi, że Wilson, który zastąpił w zespole Collinsa ma od tego drugiego lepszy głos. Jednak czy głos to wszystko? Chyba nie, patrząc na oburzenie słuchaczy i klapę komercyjną tej płyty (przez te dwadzieścia lat statystyki trochę się poprawiły). Dla mnie osobiście to też był wielki szok, że po odejściu Phila pozostali członkowie grupy czyli Mike i lider Tony, postanowili dalej pchać wózek z napisem Genesis. Pamiętam jak będąc w wakacje 1997 roku w Berlinie kupiłem sobie singla Congo, który jako pierwszy promował ten album (nie mogę go dziś znaleźć w moich zbiorach). Niby fajna piosenka, ale nie do końca mnie ona przekonywała. Mówiłem sobie „Poczekaj, wyjdzie cała płyta to będziesz oceniał”. No właśnie, gdy miesiąc później zakupiłem Calling All Stations zasiadłem na kanapie, wrzuciłem kompakt do odtwarzacza i…
Oniemiałem z wrażenia, ale muszę tu dodać, że ten stan dopadł mnie po wysłuchaniu pierwszej piosenki, którą jest utwór tytułowy. Znakomita rockowa gitara, która do dziś mi smakuje, te klimatyczne klawisze, które wprowadzają uczucie niepewności i niepokoju. No i głos Wilsona – świetny. Wyśmienita piosenka, tak w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Te słowa naprawdę trafiają w samo serce, szczególnie pod koniec trwania utworu. Bezapelacyjnie najlepsza pozycja na tym albumie. Szkoda jedynie, że tak beznadziejnie została wyciszona.
O Congo już wspominałem, przejdźmy zatem do następnej pozycji czyli Shipwrecked. Gdy pierwszy raz usłyszałem ten numer byłem przekonany, że to jakiś cover utworu Kangaroo, który to utwór otwiera pierwszą płytę This Mortal Coil. Proszę porównać, brzmi to chwilami niemal bliźniaczo. Nic szczególnego ten Shipwrecked, w moim odczuciu bardziej nadawałby się na płytę Mike and The Mechanics.
Alien Afternoon. Tu ponownie znakomita praca Banksa na klawiaturach. Wprowadzają nieziemski klimat, mroczny, człowiek ogląda się za siebie słuchając tego początku w ciemnym pokoju, ze słuchawkami na uszach. Przyznam szczerze, że fragment gdy pojawia się głos Wilsona nie jest moim faworytem. Dopiero później, gdy śpiew cichnie (wycofuje się na drugi plan) robi się o wiele ciekawiej. Wielkie brawa dla klawiszy.
Not About Us to utwór w którym swe palce maczał też Wilson. Taka typowa piosenka tamtych czasów, niczym się nie wyróżnia, ale nie potępiam jej, ot pop-rockowa piosenka.
Przechodzimy do ballady If That's What You Need. No nie da się tu nie usłyszeć ogromnych nawiązań do piosenki Hold On My Heart, która pochodzi z poprzedniego ich albumu, jeszcze z Collinsem w składzie. Osobiście bardzo lubię Hold On My Heart więc i ta pozycja przypadła mi do gustu.
W The Dividing Line z kolei nie cierpię tych klawiszy, które brzmią wyjęte niczym z płyty Abacab, której to płyty wręcz nie trawię. Szybko przechodzimy do kolejnej urokliwej balladay, którą niewątpliwie jest Uncertain Weather. Podobnie jak If That's What You Need utrzymana jest w klimatach Hold On My Heart. Świetny głos Wilsona otoczony pięknymi klawiaturami. Jedna z faworytek.
Small Talk to jedna wielka pomyłka. Jak to znalazło się na tej płycie nie wiem. Koszmarek.
There Must Be Some Other Way to kolejny długas na tym albumie. Świetne, progresywne granie ze zmianami tempa. Unosi się tu gdzieś klimat starego, dobrego Genesis (choć część klawiszowych partii nie przekonuje mnie do końca).  
Całość zamyka najdłuższy na płycie One Man’s Fool. Lubię, choć jakąś wielką miłością do tego utworu nie pałam.

Czy to dobrze, że panowie Rutherford i Banks chcieli nadal razem nagrywać? Zdecydowanie tak. Czy to dobrze, że zaprosili Wilsona? Myślę, że tak. Czy powinni to robić pod szyldem Genesis? Tu już mocno się waham.  No niby wszystko jest w porządku, Wilson głos ma dobry, ale w moim odczuciu Genesis powinien przestać istnieć po płycie We Can’t Dance. Wyraźnie brakuje tu porządnego perkusisty jakim niewątpliwie jest/był Phil Collins. Na Calling poza kilkoma momentami, perkusja brzmi słabo, sztucznie i sztampowo. Ale to tylko moje skromne zdanie. Całość płyty należy do Banksa, który ze swojej pracy wywiązał się wzorowo. Ale też gitarowe zagrania i solówki w wykonaniu Mike’a brzmią świetnie. Plus dobry głos Ray’a. Odnalazłem stary zeszyt z notatkami dotyczącymi płyt. Jest tam i o tym albumie parę słów. W tym 1997 roku napisałem niemal to samo co tu, że płyta jest w porządku, ale to już nie jest Genesis. Pewnie to tylko uprzedzenia starego fana, ale tak to odczuwałem i odczuwam nadal. Sama płyta jak dla mnie jest naprawdę dobra, w zalewie rapu jak i tych wszystkich Oasisów, Blurów czy innego Britpopu, świeciła wtedy mocnym światłem. To po prostu porządne granie. Osobiście z płyty wyrzuciłbym kilka utworów, wtedy byłoby idealnie, ale ja to sobie mogę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz