poniedziałek, 16 października 2017

Le Orme - Felona E Sorona (1973)

  1. Sospesi Nell'Incredibile
  2. Felona
  3. La Solitudine Di Chi Protegge Il Mondo
  4. L'Equilibrio
  5. Sorona
  6. Attesa Inerte
  7. Ritratto Di Un Mattino
  8. All'Infuori Del Tempo
  9. Ritorno Al Nulla

Myślę, że każdy ze stałych Czytelników mojego bloga, zdążył się już zorientować, że muzyka progresywna pochodząca z Półwyspu Apenińskiego jest dla mnie arcyważna. Od samego początku byłem i nadal jestem zauroczony zespołami włoskimi, które uprawiały (szczególnie w latach siedemdziesiątych) poletko pod nazwą rock progresywny. A że ostatnio pisałem o włoskim zespole kilka miesięcy temu, chyba czas najwyższy przypomnieć o tej jakże ważnej dla mnie scenie. Dziś na warsztat idzie jeden z gigantów czyli zespół Le Orme ze swoją opowieścią o dwóch niezwykłych planetach…

Tak, Felona i Sorona to dwie planety znajdujące się gdzieś w otchłaniach galaktyki. Na jednej z nich (Felona) panuje ogólne szczęście i radość, na drugiej (Sorona) przygnębienie i beznadzieja. Mieszkańcy ów planet nie mają pojęcia o swoim istnieniu. Jak nie trudno się domyśleć, jest to album koncepcyjny, którego opowieść wychodzi poza ramy wspomnianych planet. Bo czy nie natykamy się w życiu codziennym tak na dobro jak i zło? Czy światem nie żądzą te dwie siły?
Historii zespołu nie będę może przytaczał, można ją w dzisiejszych czasach  bez problemu odnaleźć. Wspomnę jednak, że to czwarta płyta w dorobku zespołu. Dlaczego przedstawiam ten album? Bardzo prosta jest na to odpowiedź. To właśnie tę płytę grupy jako pierwszą poznałem w całości i ta płyta (kompakt widoczny na fotografii) jako pierwsza dołączyła w latach dziewięćdziesiątych do mojej kolekcji. Od pierwszego przesłuchania byłem oczarowany i pomimo upływu ponad dwudziestu lat nadal słucham jej z wielką przyjemnością.
Zanim przejdę do muzyki, dwa słowa o składzie zespołu. W nagraniu wzięli udział Aldo Tagliapietra (śpiew, gitary), Tony Pagliuca (instrumenty klawiszowe) oraz Michi Dei Rossi (perkusja, instrumenty perkusyjne). Trzech panów stworzyło niesamowite dzieło, które w ogromnej mierze oparte jest o instrumenty klawiszowe.
Album zawiera dziewięć utworów, a całość trwa niewiele ponad pół godziny. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie udało się opowiedzieć całą historię na dość rozległy i ważny temat. Ano, udało się i to jak pięknie. Tutaj każda nuta i każdy dźwięk jest ważny i potrzebny. Całość otwiera jedyny długas na płycie, trwający niecałe dziewięć minut utwór zatytułowany Sospesi Nell'Incredibile. To znakomity otwieracz, który wprowadza słuchacza w całą tę historię. No i tu od początku słychać klawisze na pierwszym planie, które kapitalnie są wspomagane przez perkusję. I mamy tu świetny przykład symfonicznego grania. Zmiany tempa, nastrojów, wielość melodii, które wyśmienicie się wzajemnie przeplatają. Słuchając tej muzyki naprawdę można sobie wyobrazić ten odległy układ planetarny, w którym istnieją dwa odmienne światy, jeden wesoły i beztroski, drugi zaś smutny i przygnębiony. Perkusja, wyraźny bas i popis gry na Moogu, to tylko jeden z wielu kapitalnych fragmentów tego utworu, na który warto zwrócić uwagę.
Chwilkę po tym niesamowitym wstępie, mamy muzyczny, trwający niespełna dwie minuty,  opis pierwszej planety Felony. Dzwony rurowe, a później ładna gitara akustyczna i przez chwilę flet, czyli beztroska, radość i lekkość. Chciałoby się rzec, kraina mlekiem i miodem płynąca. 
La Solitudine Di Chi Protegge Il Mondo to kolejna króciutka opowieść, tym razem o stwórcy obu planet. Przepiękny fortepian i niezwykle smutny i melancholijny głos Aldo. W kolejnym L'Equilibrio wspomniany Stwórca rozmyśla nad efektem swojej pracy. Z jednej strony Felona, przepełniona miłością planeta, a z drugiej jego smutek, że istnieje też inny świat, ponury i zły. Cudowne partie wielu instrumentów klawiszowych z fortepianem i Moogiem na czele. L'Equilibrio stanowi przepiękne wprowadzenie do kolejnej pozycji na tym krążku, którym jest Sorona. No i tu mamy wyraźny kontrast do to tego co mogliśmy usłyszeć przy okazji muzycznego obrazu Felony. W Soronie muzyka jest niezwykle smutna i przygnębiająca. Do tego tekst jest również mało radosny. Sorona to rezygnacja i zwątpienie jakże dobitnie pokazane przez panów z Le Orme. 
Attesa Inerte w dalszym ciągu opisuje złą sytuację mieszkańców Sorony. Ci patrzą z nadzieją w szare niebo, wyczekując na cud. Modlitwy zostały wysłuchane i w Ritratto di un Mattino jest nadzieja na to, że los planety się odmieni. Na horyzoncie widać promyk nadziei i muzyka w pełni oddaje ten stan. Słuchając tego utworu bez problemu można zobaczyć wschód słońca i budzące się do życia otoczenie. Naprawdę niesamowicie się tego słucha.
Dwa ostatnie utwory, to dalsza część opowieści o dwóch planetach. Zacznijmy od All'Infuori Del Tempo, które jest przestrogą. Przestrogą przed tym, że to co dobre i wspaniałe nie trwa wiecznie. Że gdy się coś zbuduje należy o to dbać. Niestety mieszkańcy Felony stali się na tyle próżni, że ich dotąd szczęśliwa planeta zaczyna podupadać. Muzycznie? Gitara akustyczna wspomagana organami i syntezatorowymi zagraniami. I ten klawiszowy niepokój na sam koniec, coś wspaniałego. 
Obraz upadku Solony przedstawiony został w utworze zamykającym cały album. Panowie znakomicie zilustrowali tu upadek dotąd szczęśliwej planety. Z każdego dźwięku czuć mrok, który zakrywa Felonę, panikę i ucieczkę jej mieszkańców. Mocna perkusja i niesamowity klawiszowy popis Pegliucy.


To niesamowite jak wspaniale Le Orme przedstawili ów opowieść. No właśnie, gdy zna się cały koncept i zamysł twórców, odbiór muzyki jest całkiem inny. Żeby nie było, ta broni się sama, bez literackiej otoczki, ale wspólnie tworzą niesamowitą i spójną całość. To jak najlepsza książka. Gdy pochłaniamy kolejne stronice, w naszej wyobraźni budują się konkretne lokacje, twarze postaci wyraźnie się zarysowują, widzimy konkretne zdarzenia i wypadki, najdrobniejsze kamyki czy kępy trawy. Tu jest dokładnie to samo. Znakomita, pouczająca opowieść o dwóch światach, niesamowicie zilustrowana fantastyczną muzyką. Dla mnie bajka, do której wracam z ogromną przyjemnością niczym do ulubionej książki. Zdecydowanie polecam. Jedna z najlepszych płyt włoskiego proga. 
Na koniec dodam jeszcze tylko, że  płytą zachwycony był Peter Hammill. Zachwycony był do tego stopnia, że zaproponował panom z Le Orme, że napisze teksty w języku angielskim. Tak się tez stało i album ukazał się w anglojęzycznym wydaniu. Który język do tej opowieści lepiej pasuje? Niech Czytelnik sam to rozstrzygnie. Ja osobiście wolę oryginał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz