- Wisdom
- Sparkling Jaw
- Moments
- In The Reign Of Queen Pollution
- The Jester
- Mr. Street Fair
- Rock, Sea And Tree
Nawet nie pamiętam jak
ten album znalazł się w moich zbiorach. Kupiłem go? Może dostałem, a może w
latach dziewięćdziesiątych ktoś oddał mi go bez żalu twierdząc, że teraz to on
przerzucił się na kompakty i winyle są już nic nie warte. Nie wiem. Wiem
natomiast, że posłuchałem tej płyty dość późno. Jakoś ta okładka nie
przemawiała do mnie. Wydawało mi się, że to jacyś przedstawiciele metalowego
grania. Ta postać, na poły uczony, na poły rycerz, do tego grający na
harfo-gitarze. Po otwarciu, bo to wydanie gatefold, moim oczom ukazała się
orgia (trzeba trzymać ów album z dala od dzieci). To musi być metal,
pomyślałem. Ale któregoś dnia skusiłem się i pożałowałem, że tak długo to
trwało zanim go posłuchałem…
Machiavel to zespół
belgijski, a album Jester jest drugi w ich dorobku. I w moim mniemaniu to
najlepsze ich dokonanie, choć przyznam szczerze, że nie mam ich wszystkich płyt
(tylko dwie), ale przez lata zapoznawałem się z ich innymi albumami, które były
po prostu słabe.
Początki zespołu to
1976 rok. Założycielami byli Roland De Greef (bas, gitary akustyczne 6-cio i
dwunastostrunowa, dzwony, gwizdek, śpiew) oraz Marc Ysaye (perkusja, śpiew,
instrumenty perkusyjne). Skład uzupełnili Jack Roskam (gitara) oraz Albert
Letecheur (instrumenty klawiszowe). Jeszcze tego samego roku wydali swoją
debiutancką płytę. Chwilę po jej ukazaniu Roskama zastąpił Jean-Paul Devaux, a dodatkowo, do zespołu dołączył wokalista Mario Guccio, grający również na flecie,
saksofonie i klarnecie. Dodam jeszcze, że głos Guccio jest jakby połączeniem
głosów Petera Gabriela i Phila Collinsa. Naprawdę nieźle mu to śpiewanie wyszło,
tym bardziej, że teksty są w języku angielskim.
Muzycznie? Zespół
wyraźnie nawiązuje do twórczości takich grup jak Genesis oraz… Supertramp.
Osobiście uwielbiam oba te zespoły i może dlatego, te dwadzieścia lat temu,
płyta belgijskiego Machiavel tak mi przypasowała.
Całość otwiera utwór
Wisdom. Początek to elektronika. Czy ktoś pamięta telewizję edukacyjną i
przygody dwóch matematycznych znaków Pi i Sigmy? Jak tego słucham natychmiast skojarzenia
są niezaprzeczalne. Później? Pulsujące klawiatury, miarowa sekcja,
syntezatorowe tła, niezła gitara i przejmująco-dramatyczny śpiew Mario. Dobry
początek. Słuchając tego kawałka odnoszę chwilami wrażenie, że przynajmniej we
fragmentach, w przyszłości wzorował się na nim Marillion.
Siedmiominutowy
Sparkling Jaw rozpoczyna się powoli z ładnymi, kosmicznie brzmiącymi
klawiaturami, łkającą gitarą i ponownie emocjonalnymi partiami śpiewanymi. Dalej
popis Letecheura i jego klawiszy. Mniej więcej w czwartej minucie utwór przyspiesza
i tu wyraźnie usłyszymy wpływy Supertramp. Tak czy inaczej to kolejna, dobra
pozycja na tej płycie.
Moments to z kolei
krótka ballada. Piękne gitary akustyczne, flet i melotron. Zrobiło się
genesisowo.
Pierwszą stronę zamyka In
The Reign Of Queen Pollution. Od początku budują go instrumenty klawiszowe. Z
każdą chwilą muzyka rośnie. Bardzo ładne syntezatorowe tła, tak samo ładne gitary
akustyczne i ponownie flet. W końcu bas i perkusja. Posępny klimat po pewnym
czasie ustaje, muzyka promienieje i rozjaśnia się, ponownie zanurzając się w Supertrampowych toniach. Na koniec fajny klarnet.
Stronę drugą otwiera
utwór tytułowy, który łagodnie płynie za sprawą klawiszy i gitar. Po pewnym
czasie przyspiesza i podobnie jak w Sparkling Jaw wchodzimy na poletko grupy
Supertramp (te klawisze nie pozostawiają złudzeń). Fajny, skoczny, do przodu.
Mister Street Fair z
początku, za sprawą perkusji, posiada marszowy rytm. Później robi się raczej
kosmicznie, oczywiście dzięki klawiszom.
Całość zamyka
najdłuższa propozycja na tej płycie, a mianowicie utwór zatytułowany Rock, Sea
And Tree. To najbardziej progresywny utwór na płycie. Zmiany nastrojów, tempa. Łagodny
początek przełamują przyspieszenia, a optymistyczne fragmenty burzą klawiaturowe
galopady. To taki troszeczkę album w pigułce.
Bardzo dobre zamknięcie.
Jester to naprawdę
ciekawy album. Proszę nie zrażać się tymi wpływami, one rzeczywiście są tu
wyraźnie słyszalne (w szczególności Supertramp), ale nie rażą, nie
przeszkadzają. Słuchając tej płyty mam wrażenie, że jest ona (pewnie
nieświadomie) początkiem neo-proga, który rozwinął swoje skrzydła w kolejnej
dekadzie. Jester może nie należy do sekcji „must have”, ale ktoś kto interesuje się kontynentalnym rockiem
progresywnym spokojnie może ten album do swoich zbiorów dorzucić. Wstydu nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz