- Life Can Be Like Music
- Six Against One
- When We Were Young
- Fase
- I Heard A Butterfly
- Live Together Or Die
Powrót po małym urlopiku
zimowym. Moje ukochane morze, niekończące się spacery, świeże powietrze,
posiłki podane pod nos oraz błogie lenistwo. To wszystko kocham, ale brak
płytowej kolekcji, po kilku dniach daje się we znaki. W ostatnim podsumowaniu
roku wspominałem o płytach dinozaurów, które mnie zawiodły, żeby tylko
wspomnieć o PFM czy Eloy. Ale zaznaczyłem, że w 2017 światło dzienne ujrzał
jeszcze jeden album zacnej grupy, o którym miałem wspomnieć za jakiś czas. Jak
widać po tytule, jest to włoska grupa Maxophone. To był pierwszy krążek który
poleciał do odtwarzacza chwilę po powrocie do domu. I tak, w 2017, po ponad
czterdziestu latach milczenia wydali swój drugi album…
O fakcie jego ukazania dowiedziałem
się całkiem przypadkowo. Niestety materiał mnie rozczarował. może kiedyś wrócę do tematu, może muszę jeszcze posłuchać tej płyty, jednak wątpię bym zmienił zdanie. Ale przecież nie o
tej płycie mamy tu rozmawiać, a o ich debiutanckim albumie zatytułowanym po
prostu Maxophone. Do zeszłego roku była to ich jedyna płyta, dodam płyta
znakomita, która oczarowała mnie od pierwszej z nią styczności. Ów album ukazał
się w dwóch wersjach językowych. Jak nie trudno się domyśleć oryginał
zaśpiewany został po włosku, ale jak wiele zespołów z Półwyspu Apenińskiego,
tak i panowie z Maxophone postanowili ujawnić światu drugą wersję,
anglojęzyczną.
Powiem z ręką na sercu
(zresztą nie raz już wspominałem o tym na blogu) jeśli chodzi o tak zwaną włoszczyznę
zdecydowanie wolę wersje oryginalne, śpiewane po włosku. Płyta Maxophone jest
chyba jedyną, która w wersji angielskiej smakuje mi tak samo dobrze jak w
wersji włoskiej. Choć posiadam oryginał na placku, to dziś będzie nietypowo i przedstawię
Państwu ten album właśnie w wersji anglojęzycznej. Oczywiście muzyka (co
najważniejsze) pozostaje ta sama, a angielski Alberto Ravasini (bas, gitara
akustyczna) jest na dobrym poziomie, nie razi i dobrze się go słucha. Prócz
wspomnianego Alberto na płycie zagrali: Sergio Lattuada (instrumenty klawiszowe,
śpiew), Roberto Giuliani (gitary elektryczne, fortepian, śpiew), Leonardo
Schiavone (klarnet, flet, saksofony), Maurizio Bianchini (róg, wibrafon,
trąbka, śpiew) oraz Sandro Lorenzetti (perkusja). Na płycie znalazła się też
sekcja smyczkowa oraz harfa, na której gra Tiziana Botticini. Znakomite
instrumentarium, prawda?
I taka jest właśnie
muzyka na tym albumie, znakomita.
Otwierający całość
utwór, o jakże pięknym tytule, Life Can Be Like Music dosłownie powala. Ten
fortepian, który tak wspaniale rozpoczyna ten utwór jest nieziemski. Po
niecałej minucie dołącza reszta instrumentów, całość przyspiesza i robi się
arcywłosko. Dalej zwolnienie, wchodzą organy i róg, które wspólnie brzmią
kapitalnie. Głos Ravasiniego brzmi delikatnie i chwilami przypomina mi ten Petera Gabriela. Znakomite
melodie, przenikające się pomysły, zmiany tempa i poszczególne instrumenty,
które co chwila wysuwają się na czoło by po chwili ustąpić innym. Siła muzyki
jest niesamowita, człowiekowi chce się żyć.
Six Against One. Śpiew
i organy na dzień dobry. Taka sytuacja trwa ponad minutę gdy pojawia się reszta
instrumentów. Świetne saksofony, zwolnienie, róg, wracają saksofony, kapitalna sekcja.
Dalej gitara, organy i wielogłos panów z Maxophone. Mniej więcej w połowie
utworu wyśmienity popis gitary. Ponownie zmiany nastrojów, zwolnienia,
przyspieszenia, przepiękny róg i klarnet. Co tu dużo gadać, coś wspaniałego.
W When We Were Young
usłyszymy współpracę harfy i gitary akustycznej, co daje nam bajkowy wręcz obraz.
Cofamy się do lat młodości i wspominamy. Wspomnienia są cudowne, a w tym
pomagają nam w dalszej części wibrafon i flet, który brzmi troszeczkę jak ten
Iana Andersona z Jethro Tull. Tak, niech szanowny Czytelnik korzysta z życia, bo
to mija naprawdę szybko. Rozmarzyłem się…
Fase to utwór
instrumentalny i rozpoczyna go dość ostra (jak na ten album) gitara. Fajny bas,
klawisze, róg, saksofon, wibrafon i flet. Dobra robota.
Gitara akustyczna, w
nieco hiszpańskim odcieniu, otwiera kolejną pozycję na płycie zatytułowaną I
Heard a Butterfly. Do tej gitary dołącza równie piękny flet, a dalej fortepian
oraz róg i ponownie mamy sielankowe klimaty. Tę sielankę w pewnym momencie
przełamuje wejście organów, które wraz z sekcją, trąbką i gitarą rozpędzają ten
utwór.
Całość zamyka Live Together Or Die. Ten
rozpoczyna się w iście biegnącym stylu. Fajne dęciaki, muzyka to przyspiesza,
to znowu zwalnia. Poszczególne instrumenty przejmują inicjatywę dzięki czemu
słuchacz się nie nudzi. Raz są to klawisze, a za chwilę świetny jazzujący
saksofon. Wspaniałe zamknięcie.
Na kompakcie znalazły
się jeszcze dwie propozycje, sielankowo-optymistyczny (zrywający się do biegu w
końcowej fazie) Il fischio del vapore oraz balladowy, w odcieniach dancingu
Cono di gelato. To single wydane w 1977 roku tuż przed rozpadem grupy. Fajne
dodatki.
Maxophone to naprawdę kapitalny album i nie ukrywam jeden z moich włoskich ulubieńców. Często do niego wracam i za każdym razem słucham z wielką przyjemnością. Oczywiście polecam posłuchać zarówno wersji włoskiej jak i angielskiej. Obie zachwycają. Warto mieć na półce ten album, bo to jedna z perełek włoskiego rocka progresywnego. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz