- Aeroplane
- Crosscurrents
- Downwind
- Jin-Go-Lo-Ba
- What You Know
- Emotions
- Xtasea
Pewnie miłośnicy grupy
Gong, a może precyzyjniej, miłośnicy grupy Gong pod dowództwem Moerlena zapytają,
dlaczego piszę o tym właśnie albumie. Dlaczego nie zacząłem od płyty Gazeuse! czy Expresso II
które są lepsze, ciekawsze. Tak już mam, że płyty na bloga wybieram pod
wpływem impulsu, często przeglądając półki spodoba mi się okładka, która nawiązuje
do innej płyty ostatnio opisywanej, przypomni się jakaś historia lub
najzwyczajniej w świecie, lubię ją, ale dawno jej nie słuchałem. W przypadku
tej zdecydował Mike Oldfield…
Kilka dni temu oglądałem
Egzorcystę (chyba po raz setny), znakomity film, w którym wykorzystano muzykę
Mike’a. I tak od Tubular Bells przeskoczyłem do Downwind, na którym Oldfield
gra, ale również jest współproducentem utworu tytułowego. Prócz Oldfielda, na
płycie znalazło się wielu innych znamienitych gości. Wśród nich Steve Winwood, Mick
Taylor czy znakomity skrzypek, członek zespołu Magma, Didier Lockwood.
Dlaczego lubię ten
album? Podstawową sprawą są te wszystkie wibrafony, bongosy, kotły, marimby i perkusje.
To one robią na tej płycie kapitalny klimat. Nie, nie chodzi o to, że inne instrumenty
grają źle czy jest ich za mało. Przecież są tu fajne gitarowe solówki, jest
znakomity bas i świetne skrzypce. Jednak to wspomniane wcześniej instrumenty są
tymi, które przyciągają mnie do tej płyty. Zresztą już sama okładka jest
wymowna i sugeruje nam z czym możemy mieć do czynienia.
Siedem utworów znalazło
się na Downwind. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz odtworzyłem ten album i
usłyszałem rozpoczynający go Aeroplane, miałem mieszane odczucia i byłem
delikatnie zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Rozpoczyna się od organów, później
sekcja i śpiew, słaby śpiew. To chyba najbardziej mnie odrzuciło. I choć utwór
skoczny, dość chwytliwy, z ciekawą solówką gitary na koniec, to jednak jakiś taki. Nie
potrafię do końca tego wytłumaczyć, no i jeszcze ten rechot na koniec.
Ale już następny Crosscurrents jest tym co mi bardzo
odpowiada. Od samego początku rytm nadaje perkusja. Do niej dołączają
klawiszowe tła i oczywiście znakomite marimba, konga, wibrafon, kapitalny bas
plus eleganckie solo na skrzypcach, a następnie nie gorsze na gitarze. Wyśmienicie
się tego słucha.
Dochodzimy do kompozycji tytułowej, która jest najdłuższą propozycją na tej płycie. Tu od pierwszych sekund witają nas te znakomite instrumenty w postaci wibrafonów, marimby, timpani. Po krótkim wstępie, ze wspaniałą partią Didiera
Malherbe na
saksofonie, robi się Oldfieldowo, czuć ten klimat jak cholera. Jak ma być inaczej
gdy sam Oldfield łapie za gitarę i w charakterystyczny dla siebie sposób wycina
solówki. Ale usłyszymy tu również piękne partie fletu, na którym gra brak Mike’a,
Terry. Do tego wszystkiego ponownie saksofon Malherbe oraz Steve Winwood na
minimoogu. Świetnie się tego słucha. Dlaczego nikt nie gra takich numerów w
radio? Za długie, instrumentalne, mało popularne, nie radiowe. Choć nie, ze
dwa, może trzy lata temu słyszałem ten utwór w jednej z poznańskich rozgłośni.
Jeżeli mnie pamięć nie myli to była to audycja Andrzeja Masłowskiego, którego
podsłuchuję od czasu do czasu.
Co jeszcze tu mamy? Santanowy Jin-Go-Lo-Ba ze
świetnym solo gitarowym. Nogi rwą się do tańca. Dalej śpiewany, przeciętny, ale
z dobrą gitarą Micka Taylora What You Know. Po nim powrót do wibrafonowych,
marzycielskich klimatów. Emotions, bo tak brzmi tytuł tej kompozycji, rzeczywiście
niesie ze sobą spory bagaż emocji. To raczej utwór dla romantycznej duszy, z
ładnymi skrzypcami Lockwooda wprowadzającymi słuchacza w senno-marzycielski
nastrój. Szkoda tylko, że ten stan trwa
jedynie niespełna pięć minut.
Ale cały album zamyka
Xtasea, który po części jest kontynuacją marzeń i wzruszeń. Muzyka płynie sobie
niespiesznie. Tu podobnie jak w kompozycji poprzedzającej usłyszymy piękne
skrzypce Lockwooda, które kołyszą nas do snu. Jednak by całkiem nie zasnąć, w
pewnym momencie wkracza gitara i perkusja. Bardzo udane zamknięcie tej płyty.
Jak widać, Downwind
nigdy nie porwała mnie w całości, ale znajdziemy na tym albumie wiele
arcyciekawych dźwięków i rozwiązań, które są nienaganne i przynoszą wiele
przyjemności. Na czoło wysuwa się tu oczywiście utwór tytułowy, ale i kilka innych
jest wartych naszej uwagi (choćby te dwa zamykające całość). Fantastycznie mi
się słuchało tej płyty wczoraj, późnym wieczorem, a właściwie to już w nocy.
Może nie jest to obowiązkowa pozycja na półkę, ale jak wpadnie ona Państwu w
ręce - proszę kupić. Odwdzięczy się, naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz