- I'm Fine. How Are You?
- Meni Devol
- La Tumbadora
- The Happy People
- The Road Is Hard (But We're Going To Make It)
- La Cumbia De Anders
- Celebration Suite
- Nativity
Środa, wracam do domu i
podchodząc do drzwi, słyszę muzykę. Otwieram, wchodzę, a tam domownicy tańczą
przy piosence Copacabana (At the Copa), której autorem jest Barry Manilow. Przyznam,
zapomniałem że mam w kolekcji Manilowa i zapomniałem jak lubię brazylijskie
rytmy. W pamięci zacząłem szukać płyt, które do tych rytmów się odnoszą. I
wtedy jak byk, stanął mi przed oczami Airto i ta świetna, niebieska okładka…
Moreira to znakomity
perkusista oraz mistrz instrumentów perkusyjnych. Jak się Państwo domyślają
Moreira jest Brazylijczykiem, ale pod koniec lat sześćdziesiątych wyemigrował
do Stanów. Chwilę wcześniej poznał inną znakomitość muzycznego świata Brazylii,
którą jest Flora Purim, jego późniejsza żona. Moreira współpracował z bardzo
wieloma muzykami, dość wymienić takich Artystów jak Miles Davis, Gato Barbieri,
Antonio Carlos Jobim, George Benson czy Al Di Meola, a także takimi zespołami
jak Return To Forever czy Weather Report. Ci wszyscy wykonawcy to jedynie
szczyt ogromnej góry artystów z którymi współpracował. Prócz tego było też
oczywiście miejsce na twórczość solową. I dziś przedstawiam album, który
poznałem przypadkowo. Kopiąc w płytach winylowych, w jednym z nowojorskich
komisów, natknąłem się na ten właśnie album. Pojęcia nie miałem co to, dopiero
sprzedawca mnie uświadomił i jednocześnie podziękował. Mówi – Stary, nie
słuchałem tego wieki, zaraz zapodamy. Wrzucił płytę na gramofon i sklep zalała
kapitalna muzyka, nawet trochę potańczyliśmy z innymi miłośnikami muzyki.
Na całym krążku
wyraźnie czuć rytmy brazylijskie przez co muzyka jest ciepła w odbiorze, noga
chodzi i ogólnie wywołuje wyśmienity humor.
Zacznijmy od utworu
tytułowego. Złowieszczy początek z demonicznym śmiechem na czele, ale chwilę
później wskakujemy na właściwe rytmy i jesteśmy w Brazylii. Świetne wokalizy
Moreiry plus znakomite solo saksofonu Toma Scotta, no i te wszystkie
perkusjonalia. Kapitalny utwór.
Meni Devol, która od
pierwszych dźwięków przenosi nas do równikowej dżungli. Dopiero po chwili
muzyka wyraźnie łagodnieje i robi się piosenkowo przez co można odnieść
wrażenie, że to jedna ze słabszych pozycji na tym albumie. Przyznam, że mi osobiście absolutnie
nie przeszkadza ta kraina łagodności.
W La Tumbadora
przyspieszamy i na początek usłyszymy znakomity basowy popis Byrona Millera.
Dalej? Taniec i gorące rytmy samby. Taneczne rytmy samby porwą nas również w
Happy People. Oczami wyobraźni widzimy karnawał w Rio i te masy szczęśliwych
ludzi, którzy w większej części na co dzień stykają się z biedą, przestępczością
i narkotykami. Ale muzyka potrafi sprawić, że zapominają o tym i choć przez moment bawią się
będąc szczęśliwymi ludźmi. No posłuchają Państwo kompozycji
Celebration Suite. Toż to czysty karnawał i zabawa. Znakomity utwór.
Po drodze mamy jeszcze spokojny,
oparty na delikatnych syntezatorowych dźwiękach La Cumbia De Anders (chyba
najsłabszy utwór na płycie), a zaraz po nim cudowny The Road Is Hard (But We’re
Going To Make It), której autorką jest Flora Purim. Kapitalne wokalizy
małżonków z Florą na czele, genialny saksofon i w ogóle niesamowity klimat tego utworu. Choćby
tylko dla tej kompozycji warto mieć tę płytę.
Całość zamyka Nativity,
w którym na basie zagrał Jaco Pastorius i jego umiejętności możemy podziwiać od
samego początku utworu. Gdzieś w tle padający deszcz, odgłosy tropikalnego
ptactwa, plemienne fujarki, bębenki, porywy wiatru, w końcu burza. Czujemy się
jakbyśmy byli w środku dżungli. Z jednej
strony fascynacja z drugiej ogromny niepokój. Pastorius w roli głównej, brzmi
naprawdę świetnie.
To naprawdę dobra płyta, do tańca, do poprawy humoru, do marzeń o wyprawie na drugą półkulę, w dzikie ostępy Amazonii, a zaraz później na ulice Rio w sam środek karnawału. Słuchacz otwarty na muzykę świata powinien być ukontentowany, a i cała reszta znajdzie na tym krążku coś dla siebie. Zabawa gwarantowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz