- Köyhän pojan kerjäys
- Luoja Kutsuu
- Yksi Maa - Yksi Kansa
- Jälleen on meidän
- Manala
Dziś będziemy w pięknej Finlandii. Odkąd sięgnę pamięcią, to bardzo lubiłem skandynawskie języki. Od zawsze brzmiały dla mnie jakoś tak kosmicznie, niesamowicie. Nawet miałem kiedyś zapał aby nauczyć się szwedzkiego. Szło to dość opornie i w końcu odpuściłem. Ale do dziś zostało trochę słów w głowie. Haikara to jako się rzekło zespół fiński, który postanowił tworzyć przy języku ojczystym. To dość ryzykowne posunięcie. Wszak by zaistnieć w Europie trzeba było śpiewać w języku angielskim i wiele zespołów tak zrobiło. Chociażby ich rodacy z Wigwam czy Tsavallan Presidentti. Może przez to Haikara jest mniej znaną grupą, a szkoda…Przynajmniej ich pierwsza, prezentowana tu płyta, warta jest tego aby się przy niej zatrzymać i pokontemplować.
Podstawowy skład nagrywający debiutancki album składał się z pięciu chłopa. Vesa Lehtinen (śpiew, tamburyn), Vesa Lattunen (śpiew, gitary akustyczna i elektryczna, fortepian, organy), Harri Pystynen (flet, saksofon tenorowy), Timo Vuorinen (bas) oraz Markus Heikkerӧ (perkusja). Jak nie trudno się domyśleć, nazwisko perkusisty posłużyło do wymyślenia nazwy zespołu. Dodam jeszcze tylko, że wspomniany perkusista był również malarzem i to właśnie jedno z jego dzieł posłużyło jako okładka tego albumu. Dodatkowo ciekawostką może być fakt, że panowie Lattunen i Pystynen grali wcześniej w orkiestrze symfonicznej w Lahti.
Do wspomnianych pięciu panów dołączyło kolejnych pięciu, którzy stanowią na płycie mocny obóz dęciakowy. Autorami wszystkich utworów jest duet Lattunen-Lehtinen.
Na albumie znalazło się pięć utworów. Pierwszy z nich nosi tytuł Kӧyhän Pojan Kerjäys i od zawsze wspaniale mnie nastawiał. Dużo humoru, przaśność, fiński pop lat 60-ych czy też folk i radość grania. To cechy reprezentujące ten utwór. Pod koniec wpleciono nawet fragmenty wojskowego marszu. No i ten fiński język, coś wspaniałego. Dobry początek z mocnym przymrużeniem oka.
Już całkiem inny obraz mamy w kolejnym utworze Luoja Kutsuu. Zaczyna się powolnie, nieco mrocznie (te dzwony w tle) wręcz odnosimy wrażenie nastroju pogrzebowego. Świetne dęciaki i flet. W okolicach drugiej minuty utwór przyspiesza, jednak nadal pozostawia słuchacza w mroczniejszych klimatach. Trzecia minuta trzydziesta sekunda. Po raz kolejny mamy powrót do tonów z początku tego utworu. Piąta minuta to solo gitary, chwilę później flet no i ciągle te dęciaki i dzwony w tle.
Yksi maa – yksi kansa. Podobnie jak poprzedniczka rozpoczyna się spokojnie, tyle że tu mamy bardziej sielankowy ton. Piękna wiolonczela, która kołysze i uspokaja. Taki stan rzeczy nie może jednak w muzyce zaliczanej do proga trwać wiecznie. I oto mamy zmianę tempa i nastroju, utwór przyspiesza, a swoje „pięć minut” ma solo gitary. Ostre zagrania gitary i dęciaków ustępują w końcu miejsca marzycielskiemu fletowi by chwilę później porwać słuchacza w zawrotne galopady. Kapitalne zmiany nastrojów, słuchając tego utworu człowiek się nie nudzi, coś ciągle się dzieje. Zespół szuka, buduje, burzy co by użyć rodzinnej nomenklatury.
W Jälleen on meidän wprowadza nas świetny bas, saksofon i gitara. Zresztą saksofon dobrze sobie tu poczyna. W dalszej części utworu pałeczkę przejmuje znakomita gitara, której równie świetnie towarzyszy wspomniany już saksofon. Ależ to gra! Robi się jazzowy klimat, który trzyma i nie chce puścić.
Płytę zamyka Manala. Początek to smutna gitara, gdy dołącza do niej flet mamy istny bukoliczny klimat. Ale łagodne krainy nie mogą trwać wiecznie i tak jest i tu. W okolicach 3:30 zmieniają się okoliczności. Za sprawą fortepianu, bębnów, saksofonu i gitary robi się niezwykle mrocznie, złowieszczo, posępnie, ciemno. Mniejsza czy większa, ta posępność zostaje z nami do końca utworu i całej płyty. Dla mnie jeden z lepszych utworów na tym albumie.
Szkoda, że tak mało znany jest ten zespół i ta płyta. Moim zdaniem to jedna z lepszych propozycji jakie wyszły z kraju nieprzebranych lasów i śniegów. Okładka idealnie oddaje to co na płycie się znalazło. Sielanka, przyroda i spokój kontrastują ze zbliżającą się burzą oraz złowrogim smokiem przynoszącym spustoszenie. Kawał dobrego grania i niech Państwa nie zniechęci ten pierwszy utwór, który choć uroczy odstaje od reszty materiału, który znalazł się na tym albumie. Warto.
Mam na CD, ale drugi raz bym nie kupił, ode mnie maksymalnie 7/10. Niezła płyta, ale tyłka nie urywa.
OdpowiedzUsuńAle 7 na 10 to też świetna ocena. Myślę, że gdybym używał takiej gradacji u siebie na blogu także dałbym tej płycie w okolicach siódemki. A to chyba dobrze o niej świadczy.
OdpowiedzUsuńOcena 7/10 świetna? Bez przesady, dla mnie ocena 7/10 to płyta, którą można, ale na pewno nie trzeba przesłuchać.
UsuńZe Szwecji wolę debiut Ragnaroka, solidne 8 ode mnie, i jeden z moich ulubionych NKRów.
To po co skala 1-10 się zastanawiam. Skoro siódemka to już słabo to mniemam, że 5 to już beznadzieja. W takim razie 3-4 to co?
UsuńAle co kto lubi. Dla mnie siedem to przyzwoita ocena.
Ze Szwecji też bym wybrał co innego, ale opisywana tu Haikara jest z Finlandii.
Nie napisałem, że siódemka to słaba ocena, niezła, ale nie słaba, ani nie bardzo dobra, powiedzmy, że dobra ;)
OdpowiedzUsuńRacja, to fiński zespół, mój błąd.