poniedziałek, 8 czerwca 2020

Elton John - Blue Moves (1976)


1. Your Starter For...; 2. Tonight; 3. One Horse Town; 4. Chameleon; 5. Boogie Pilgrim; 6. Cage The Songbird; 7. Crazy Water; 8. Shoulder Holster; 9. Sorry Seems To Be The Hardest Word; 10. Out Of The Blue; 11. Between Seventeen and Twenty; 12. The Wide-Eyed And Laughing; 13. Someone's Final Song; 14. Where's The Shoorah?; 15. If There's A God In Heaven (What's He Waiting For?); 16. Idol; 17. Theme From Non-existent TV Series; 18. Bite Your Lip (Get Up And Dance)

Połowa lat siedemdziesiątych, a w szczególności rok 1976 był dla Eltona ważnym czasem. Udzielił wywiadu dla pisma Rolling Stone, w którym dokonał coming outu. Poddał się, nieudanej zresztą, operacji przeszczepu włosów, poznał jednego ze swoich idoli w postaci Elvisa Presley’a (w tym czasie Elvis był już wrakiem człowieka). Kupił także klub piłkarski Watford FC. Jednocześnie był nieszczęśliwy, przepracowany, zmęczony i okropnie uzależniony od narkotyków. Postanowił przejść na koncertową emeryturę. Ale w 1976 zdarzyło się coś jeszcze. Otóż jesienią ukazał się album Blue Moves, który jest jednym z mych ulubionych w całej dyskografii Eltona…


Jestem świeżo po przeczytaniu autobiografii naszego bohatera zatytułowanej Ja Elton John. To ta lektura spowodowała, że wróciłem do jego płyt i przez ostatnie tygodnie namiętnie ich słuchałem. Bardzo fajnie bo odświeżyłem sobie większość jego albumów, a i moja półka, na której stoją jego płyty zdawała się powiedzieć – Nareszcie.
Na samym początku nadmienię, że na okładkę Elton wybrał jeden ze swych ulubionych obrazów autorstwa Patricka Procktora. Posiadał go w swoich zbiorach i to on wydawał mu się świetnym motywem, który mógłby ozdobić okładkę jego kolejnej płyty. Z tego powodu wynikła w Wielkiej Brytanii niezła heca. Dziennik The Sun anulował konkurs, w którym można było wygrać album Blue Moves. Powodem była wspomniana okładka, która zdaniem redaktorów pisma sugerowała pochwałę homoseksualizmu. Brednia prawda? A jednak taka sytuacja miała miejsce.

Blue Moves to długi album. Na podwójnym winylu znalazło się osiemnaście piosenek. Sam początek albumu to istny cud. I bardzo dobrze, że tak się stało bo to pozytywnie ustawia słuchacza na dalszą część słuchania, a tam nie zawsze jest kolorowo. Jednak do rzeczy. Oczywiście ani nie chcę ani nie mam zamiaru rozbierać całej płyty na czynniki pierwsze. Skoncentruję się li tylko na niektórych utworach, tych dla mnie ważnych i doskonałych, do których wracam, cenię i uwielbiam.
Jak już wspomniałem, początek płyty jest niesamowity. Oto wita nas krótki, instrumentalny wstęp w postaci Your Starter For.... Świetny, skoczny, wprowadza nas w dobry nastój. Zaraz po nim absolutny killer tej płyty i moim skromnym zdaniem jedna z najlepszych piosenek w całej karierze Eltona. Chodzi o utwór Tonight. Ten powala tak muzycznie jak i tekstowo. Oczywiście autorem tego tekstu jest Bernie Taupin, nadworny tekściarz Johna, który w tamtym czasie rozwodził się, co znalazło odzwierciedlenie w wielu tekstach na tym albumie. W szczególności Tonight jest tego świetnym przykładem. Pamiętam gdy pierwszy raz usłyszałem ten utwór, dosłownie ścięło mnie z nóg. Ten trzyminutowy wstęp na fortepian i orkiestrę dosłownie powala i rozrywa wrażliwe serca. Tego utworu nie sposób opisać słowami. Proszę włączyć i posłuchać. Niemal osiem minut absolutu. Coś wspaniałego.
Po zadumie i łzach przychodzi czas na One Horse Town. To już bardziej rockowy utwór z kapitalnym organowym wstępem. Jest delikatny, wyciszony, ale to tylko cisza przed burzą, która za sprawą sekcji i gitary przychodzi po kilkudziesięciu sekundach. Do tego ponownie wspaniałe orkiestracje. Kolejny świetny numer na tym albumie. Chameleon to powrót do balladowej odsłony tej płyty. Elton i jego fortepian. Fajnie byłoby usiąść w jakimś barze przy dobrym trunku i na żywo posłuchać tej piosenki.
Dalsza część płyty niestety nie prezentuje już takiego poziomu. Nie, nie jest tragicznie, ale jest wyraźnie słabiej. Nijaki Boogie Pilgrim, niby żywiołowy Crazy Water, ale też jakiś taki prosty, przewidywalny przez co przeciętny. Tylko te klawisze nieco w stylu Wondera ratują sytuację. Wyjątkiem wśród tych przeciętniaków może być przyjemny, spokojny Cage The Songbird opowiadający o Edith Piaf, z piękną gitarą akustyczną na czele. 

Drugi winyl jest zdecydowanie bardziej melancholijny. Zaczyna się od wielkiego przeboju, który jak mniemam większość z Państwa przynajmniej raz w życiu słyszała i nie trzeba go reklamować. Chodzi o wielki przebój Sorry Seems To Be The Hardest Word. Jakże prawdziwy i życiowy jest ten tytuł prawda? Chwilę później mamy kompozycję instrumentalną, która moim skromnym zdaniem jest jedną z pereł na Blue Moves. Mowa o Out Of Blue. Proszę posłuchać, to wyśmienity jazz rockowy numer, którego ni powstydziło by się późne Weather Report czy Return To Forever. Znakomita sekcja, kapitalna gitara i ten wibrafon nadający kunsztu całości. Lubię to zagrać w samochodzie w długiej trasie.
Between Seventeen And Twenty to tęsknota za młodzieńczymi latami. Spokojna, wyważona, przyjemna piosenka. W The Wide-Eyed And Laughing Elton zapędza się w hinduskie rejony. Sitar robi tu swoją robotę, a cały utwór pokazuje jak wszechstronny jest Elton i ta płyta. Fajny, klimatyczny kawałek wprowadzający nieco egzotyki. W melancholii pozostawia słuchacza kolejna piosenka zatytułowana Someone’s Final Song.
Co jeszcze znalazło się w końcowych fragmentach całego albumu? Przede wszystkim przepiękny, delikatnie jazzujący Idol. Proszę posłuchać, zwracając szczególną uwagę na tekst tej piosenki. Pasuje jak ulał do bardzo wielu artystów i do nas, słuchaczy ich twórczości. Nasz ulubieniec nie zawsze będzie w formie, nie zawsze głos i pomysły na muzykę będą doskonałe. O tym jest ta opowieść i dla mnie to kolejny klejnot na tym albumie. Cały album zamyka utwór utrzymany w żywych barwach. Elton wraca do szaleństwa, do zabawy, do radości grania i życia. Fajne zakończenie całości. 


Niestety zbyt obszerny materiał nie zawsze trzyma spójność, jest trochę rozwlekły. Jednak w ogólnym rozrachunku płyta jako całość jest naprawdę świetna i zdecydowanie się broni. Jest tu z czego wybierać, a wybrać można bardzo dużo, bo i jest tu bardzo dużo dobrego, żeby nie powiedzieć genialnego materiału. A nawet te słabsze utwory nie odstraszają czy brutalnie mówiąc nie obrzydzają tej płyty. Dla mnie osobiście jeden z ważniejszych albumów na mojej półce. Tym bardziej, że część z tych utworów jest memu sercu niezwykle bliska od wielu, wielu lat. Mam nadzieję, że niektóre z tych piosenek także skradną serca szanownych Państwa.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajna recenzja! Również bardzo cenię sobie ten album. Lubię do niego wracać. Mógłbym podpisać się pod tym, co napisałeś. Całkiem możliwe, że to mój ulubiony studyjny album Eltona. „Blue Moves” jest pięknym zwieńczeniem jego najlepszych lat, choć wydany dwa lata później „A Single Man” częściowo broni się nad wyraz dobrze (przede wszystkim wyborne „Madness” i „Song For Guy”).

    OdpowiedzUsuń