1. The Boy That Invented Rock & Roll; 2. Don't Believe; 3. You'll Be Mine; 4. Wrong Train; 5. This'll Never Be Like Love; 6. Ash Wednesday; 7. Come All Ye Faiyhful; 8. No-One; 9. Tiny Hands; 10. Hide The Medicine; 11. Turn Your Back On Me; 12. Stars
Na nowy album tej grupy trzeba było czekać niemal trzydzieści lat. W 1991 roku wydali płytę World Outside i chwilę później zawiesili działalność. Co ciekawe wrócili po kilku latach, ale ich aktywność ograniczyła się tylko do żywota koncertowego. Teraz prezentują nowy album. W sieci ukazało się kilka singli promujących te płytę i przyznam, że bardzo mnie zaintrygowały. Na tyle, że postanowiłem kupić cały album…
Z oryginalnego składu zostali jedynie bracia Butler, natomiast pozostało sporo z ducha i muzyki dawnego The Psychedelic Furs. Pierwsze co mnie bardzo ucieszyło to głos Richarda. Właściwie nic się nie zmienił, a jest dość charakterystyczny i dla mnie ciekawy. Trzydzieści lat luki w dyskografii albumowej i nagle pyk. Głos Richarda jakby był 1986, a nie 2020. Wielki plus na sam początek. A muzycznie? Uważam, że też jest całkiem dobrze.
Album zawiera dwanaście utworów, a rozpoczyna się piosenką zatytułowaną The Boy That Invented Rock & Roll. I muszę przyznać, że to kawał świetnego grania. W całość znakomicie wprowadza niespokojny saksofon po czym mocne uderzenie reszty instrumentów. Świetny, dynamiczny utwór niosący w sobie całe pokłady niepokoju. Lubię gdy nowy album zaczyna się w taki sposób. Bo gdy przypasuje mi pierwszy utwór odruchowo patrzę łagodniej na całą resztę.
Ale dalej wcale nie jest źle bo chwilę później mamy singlowy Don’t Believe. I ponownie dynamizm, świetne, powtarzalne saksofonowo-gitarowe zagrania, które budują cały klimat tego utworu. I oczywiście ten delikatnie zachrypnięty głos Butlera. Wszystko gra jak należy.
W kolejnym You’ll Be Mine muzycznie mamy raczej klimat wyspiarski, trochę marszowy. Ten także można zliczyć do udanych utworów z tej płyty w szczególności krótkie solo saksofonu na sam koniec robi tu robotę.
Od Wrong Train (czyli dosyć szybko) oblicze zespołu zdecydowanie łagodnieje. Robi się bardziej balladowo choć w tym konkretnym utworze są chwilę mocniejszych uniesień.
This’ll Never Be Like Love. Gdy dotarło pierwszy raz do mych uszu byłem oczarowany, ale oczarowany samym początkiem. Co za piękne kosmiczne, klawiszowe wprowadzenie. Uderzenie perkusji popsuło mi to wrażenie. To kolejna ballada, smutna ballada. Kolejne piosenki też posiadają ten spokojny, nastrojowy klimat.
Come All Ye Faithful. I znowu początek, wyjęty niczym z filmu grozy. Coś wspaniałego. Aż się podniosłem gdy pierwszy raz z głośników poszedł ten numer. Niestety dobre wrażenie trwało około dwadzieścia sekund. Po wejściu wokalu i sekcji czar prysł. Nieco „brudniej” robi się w No-One. To taki unowocześniony The Psychedelic Furs jak na moje ucho z delikatnymi ciągotami w stronę U2. Tiny Hands z kolei zapuszcza się w stronę dream popu. Łagodność towarzyszy nam do samego końca płyty choć w kończącym całość Stars zespół jeszcze przez chwilę troszkę pohałasuje.
Na co trzeba jeszcze zwrócić uwagę? Na teksty Butlera. Są smutne, rzec by można wręcz dołujące. Ale to chyba siła tego albumu. Umówmy się, Made Of Rain to nie jest drugie Forever Now czy Talk Talk Talk, ale jakaś iskra w zespole została. To wysokich lotów pop-rock dla dorosłych. I mówię tu o dojrzałych dorosłych, którzy z autopsji pamiętają początki zespołu. Myślę jednak, że i młodsi słuchacze mogą sporo tu dla siebie znaleźć. Muzycznie to taka plątanina. Bo słychać tu i stary Psychedelic Furs, jest też sporo melodii rodem z lat dziewięćdziesiątych, ale i nowoczesności temu nie brakuje. Kończąc. Moim zdaniem troszkę zbyt łagodna to płyta, która chwilami potrafi zbytnio ukołysać i ma się wrażenie, że wszystko jest zbyt podobne do siebie. Całe szczęście nie brakuje tu też ognia dzięki któremu całość robi porządne wrażenie. Tak czy inaczej naprawdę bardzo udany to album, do którego z miłą chęcią będę powracał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz