wtorek, 7 października 2014

Steve Hackett – Voyage Of The Acolyte (1975)



  1.  Ace of Wands
  2.  Hands of the Priestess I 
  3.  A Tower Struck Down
  4.  Hands of the Priestess II 
  5.  The Hermit
  6.  Star of Sirius
  7.  The Lovers
  8.  Shadow of the Hierophant
Po obejrzeniu najnowszego dokumentu BBC, Genesis Together and Apart przyszła mi na myśl ta właśnie płyta, która w ów dokumencie została potraktowana po macoszemu.

Do 1975 Steve Hackett był prawdopodobnie najmniej znanym członkiem Genesis. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że to wirtuoz gitary, ale w oczach większości był to facet, który prawie zawsze chowa się  za swoim instrumentem i tak naprawdę odgrywa tylko kompozycje stworzone przez innych członków zespołu.
Wydanie albumu Voyage Of The Acolyte zmieniło tę perspektywę. To niesamowity album (pierwszy solowy projekt wydany przez członka Genesis). Oto Steve Hackett przedstawił się wszystkim jako utalentowany muzyk i kompozytor.
To dziecko Hacketta, z jego charakterystycznym brzmieniem i stylem.  Album na którym Steve kontynuuje swoją miłość do rocka progresywnego.


Po ukazaniu się tego debiutu swoje niezadowolenie zaprezentowali pozostali członkowie Genesis. W szczególności Tony Banks ale i Mike Rutherford, którzy  uważali, że Steve powinien w stu procentach angażować się w Genesis zamiast koncentrować się na karierze solowej. Ten dotrzymał słowa. Swoją kolejną płytę Please Don't Touch wydał już po odejściu z Genesis.
Co ciekawe, panowie nie mieli pretensji do Phila, że ten udziela się aktywnie w swoim pobocznym projekcie Brand X. Spowodowane to było tym, że Phil grał tam na perkusji i nie wydawał płyt pod własnym nazwiskiem.
Tak naprawdę Steve tworzył już od bardzo dawna. Weźmy chociażby melodię wykorzystaną później w utworze The Hermit. Steve grał ją na przesłuchaniach do zespołu Genesis zanim jeszcze został do niego przyjęty. Z kolei fragmenty utworu Shadow of the Hierophant, nad którym Hackett pracował wraz z Rutherfordem, są pomysłem pochodzącym z okresu pracy zespołu nad płytą Foxtrot.
Byłem wtedy rozczarowany, że nie wykorzystaliśmy tego kawałka.
Naprawdę go lubiłem. Później dopisałem długi fragment muzyki i
zapytałem Mike’a, czy będzie miał coś przeciwko, jakbym to połączył. Mike się zgodził, a później bardzo dobrze zagrał w tym utworze. 
Niestety pomysły Steve’a nie były doceniane przez pozostałych członków Genesis. „Demokracja” panująca w zespole bardzo go irytowała. Otóż podczas prac nad płytą każdy prezentował swoje pomysły a te z kolei były poddawane pod głosowanie. Jeśli większość była na tak, zespół dalej pracował nad tym pomysłem aż do otrzymania pożądanego efektu. Niestety większość pomysłów Steve’a przepadała w głosowaniu.
Hackett w wolnych chwilach ciągle coś tworzył. Miał w swoim domu Mellotron na którym komponował. Cały czas myślał o tym aby wykorzystać te wszystkie pomysły i niezależnie od zespołu wydać solowy album. 
Coraz częściej myślałem o sobie bez zespołowych ograniczeń. Pojawiło się kilka pomysłów, które wiedziałem, że nie przypadną do gustu grupie. To był bodziec ku temu, żeby skierować się w kierunku niepożądanym przez zespół.



Zaraz po zakończeniu The Lamb Lies Down On Brodway Tour, Hackett wziął się do nagrywania solowej płyty. Oprócz samego Steve’a w nagraniu albumu brali też udział jego brat John Hackett i John Acock. Zajeli się oni zarejestrowaniem partii gitar, fletów i instrumentów klawiszowych. Patrie perkusji nagrał Phil Collins, który także zaśpiewał w utworze Star Of Sirius. Liniami basu zajęli się Mike Rutherford,  Percy Jones i Johnny Gustafson. Na albumie pojawili się również Sally Oldfield (piękny śpiew w Shadow Of The Hierophant), wiolonczelista Nigel Warren Green oraz Robin Miller grający na oboju. 
Aby nadać albumowi bardziej tajemniczego klimatu Steve zdecydował, że tytuły poszczególnych kompozycji będą nawiązywały do tarota.

Album zaczyna się od Ace Of Wands, który zapiera dech w piersiach. Utwór z mocnym wejściem. Bardzo złożone partie gitary. Do tego ogromne wsparcie Phila Collinsa z niesamowitą grą na bębnach oraz wyśmienite parte fletu grane przez Johna. Dopełnieniem całości są mocny bas oraz dzwonki. Fantastyczny początek płyty. Piękny progresywny utwór ze znakomitą melodią, świetną grą gitar zarówno elektrycznej jak i akustycznej.
Hands of the Priestess I to przede wszystkim piękny flet (trochę w  stylu Gabriela). Do tego wspaniały akompaniament Steve’a na gitarze i mamy kapitalny, tajemniczy utwór.
A Tower Struck Down
to kolejny agresywny, mocny i demoniczny w swojej wymowie utwór.  Świetna praca Rutherforda, który wspierany był przez dodatkowy bas Percy Jonesa. 
Zaraz po nim mamy drugą część utworu Hands of the Priestess. Ponownie piękny, bajkowy pejzaż malowany grą Johna Hacketta. 
The Hermit - debiut wokalny Steve’a, to kolejna miękka i melancholijna melodia, z przepięknymi gitarami, w której ponownie fletem czaruje John. 
Star Of Sirius. Świetny śpiew Collinsa. Utwór rozpoczyna się miękko i delikatnie, ale nagle klawiatury Johna Acocka informują, że za chwilę nastąpi i następuje zmiana na szybszy ale zarazem i mroczniejszy klimat, by zaraz potem powrócić do delikatnej fazy utworu. Świetne są te zmiany klimatów w tej kompozycji. Gitary Steve’a dopełniają całości. Kapitalny utwór. Aż by się chciało aby znalazł się na jednej z płyt Genesis. 
The Lovers. Krótka kompozycja akustyczna, która daje ulgę po tym wszystkim co słyszeliśmy przed momentem. Utwór przygotowuje nas do tego co usłyszymy za chwilę w kompozycji zamykającej tę płytę. 
Shadow of the Hierophant to prawie 12-minutowe opus magnum tej płyty. W tym utworze gościnnie zaśpiewała Sally Oldfield o delikatnym folkowym głosie. Mamy tu wyciszone, akustyczne fragmenty przeplatane z dramatycznym niemalże orkiestrowym uderzeniem. W połowie utworu Steve prezentuje swój kunszt gry na gitarze. Popis gry na gryfie daje niesamowite wrażenie. Od tego momentu do samego finału mamy sekwencję zmian w różnych przestrzeniach muzycznych, które uzupełniają się wzajemnie. Utwór pięknie zamyka album.

Jeszcze dwa słowa o okładce tego wspaniałego albumu. Autorką tych pięknych obrazów jest Kim Poor, ówczesna partnerka Steve’a (później jego żona), którą poznał podczas trasy do „Baranka”. Okładka genialnie oddaje zawartość muzyczną albumu. Obraz ten został uznany za najlepszą okładkę roku 1976.


W 2005 roku wyszło na kompakcie wznowienie tej płyty, które zawierało dodatkowo dwa bonusy. Wersję live utworu Ace Of Wands oraz rozszerzony do 17 minut Shadow Of The Hierophant.
Steve udowodnił tym albumem, że jest wspaniałym kompozytorem i genialnym muzykiem. Dla kolegów z zespołu album był dowodem, że Steve to nie tylko doskonały muzyk ale także muzyk, który potrafi sobie radzić sam.
Osobiście bardzo żałuję, że wiele pomysłów Steve’a nie zostało wykorzystanych na albumach Genesis. Z drugiej jednak strony mamy dodatkową, wyśmienitą płytę, która powinna zdobić półki każdego miłośnika progresywnych brzmień.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz