piątek, 9 października 2015

Moving Gelatine Plates - The World Of Genius Hans (1972)

Face 1:
  1. The World of Genius Hans
  2. Funny Doll
Face 2:
  1. Astromonster
  2. Moving Theme  
  3. Cauchemar
  4. We Were Loving Her
  5. Un Jour...  

Ale przepięknie się nam jesień zaczęła. Co prawda rano jest zimno jak diabli, ale później cudowne słoneczko i żółte liście. Chce się żyć. A do tego dobra muzyka i jestem w raju. Przyznam szczerze, że dziś zaraz po przebudzeniu i małym ogarnięciu się (dzień wolny) włączyłem radio, a tam Dereck And The Dominos i ich sławna Layla. Ależ to znakomicie zagrało przy tej pogodzie. Ale my tu przecież nie o tej płycie. Zaraz po Layli naszło mnie na dobre dźwięki. I pomyślałem o kanterberyjskich klimatach. No lubię, po prostu. A że ta krowa z okładki tak ładnie łypie okiem, pomyślałem, czemu by nie. Żona zaparzyła mi dobrej kawy, którą posłodziłem miodem, odpaliłem sprzęt i zasiadłem w fotelu. Francuski z rana jak…
Trzeba to powiedzieć bardzo wyraźnie i dobitnie, że to nie jest muzyka łatwa w odbiorze. Wymaga od słuchacza skupienia i koncentracji. Przy tym albumie nie zmywa się garów ani nie obcina pazurów. Trzeba zasiąść jak przy dobrym filmie lub książce. 
The World Of Genius Hans to drugi album w dorobku tej francuskiej formacji. Dodajmy, świetny album. Rok 1972 to znakomity rok dla rocka progresywnego. Powstają wyśmienite dzieła, dopracowane, kreatywne, ale i przez to skomplikowane i niełatwe w odbiorze. Panowie z Moving Gelatine Plates zdecydowanie zaliczają się do grypy tych ambitnych. Podobno nagrywając ten album byli biedni jak mysz kościelna. Do tego stopnia, że pożyczali instrumenty, a nawet część swoich musieli sprzedać. Nie zraziło ich to jednak aby nagrywać takie dzieło i nie chcieli iść na łatwiznę, tworząc jakieś pitu, pitu, oby jakaś kasa wpadła.
W nagraniu tej płyty wzięli udział następujący muzycy: Maurice Helmlinger (trąbka, saksofony, flet, organy Hammonda, wokale), Gérard Bertram (gitara, gitara dwunastostunowa, wokale), Didier Thibault (gitara basowa, syntezatory, gitara, wokale) oraz Gérard Pons (perkusja). Na tym albumie pojawili się także goście. Byli to: Claude Delcloo (wokale), Jean-Pierre Laroque (fagot), Michel Camicas (puzon), Guy Boyer (wibrafon) oraz Mico Nissim ( Minimoog).
To tyle jeśli chodzi o muzyków. Teraz przejdźmy do tego co najważniejsze czyli muzyki.
Już  otwieracz, notabene najdłuższy na płycie, kładzie na kolana. To trwający nieco ponad czternaście minut utwór tytułowy, chyba najlepszy na tym albumie. Sam początek to ciężki, przytłumiony bas do którego dołącza gitara wah-wah (tzw. kaczka jak kto woli) i talerze perkusyjne. Chwilę później usłyszymy znakomity połamany fragment, który uspokaja się. Wchodzą organy i wokalizy (coś a la chóry). Brzmi to naprawdę fantastycznie. Usłyszymy śpiew w języku angielskim, któremu nieustanie towarzyszy znakomita perkusja, gitara oraz saksofon. Jak już wspominałem utwór trwa czternaście minut więc jest czas na przeróżne pomysły. I aż kipi tu od nich. Zmiany tempa, klimatów. Całe mnóstwo popisów poszczególnych instrumentów, poczynając na nieco psychodelicznym flecie, przez fenomenalny saksofon, na kapitalnej współpracy organów i basu kończąc.
Dalej nie jest wcale gorzej. Funny Doll to bardziej jazzowy utwór. Kapitalna perkusja i sekcja dęta. Do tego przesterowana gitara. Po półtorej minuty pojawia się głos, któremu delikatnie towarzyszy flet. Znakomite są tu saksofony.

 
Astromonster. Świetny bas na dzień dobry. Dalej perkusja i flet. Robi się typowo kanterberyjsko. Pojawia się puzon i hammondy. W tle swoją partię wygrywa gitara, która w pewnym momencie wysuwa się na pierwszy plan. Towarzyszą jej organy i znakomite bębny. Tu też mamy ciekawe zmiany klimatów (ponownie brawa dla saksofonu). 
Moving Theme od początku brzmi jakby ktoś palcami wstrzymywał grającą taśmę. Bardzo powolne zamulone granie, które w następnej chwili mocno przyspiesza. Utwór gna do przodu by po jakimś czasie nieco zwolnić. Prym wiodą tu saksofony, perkusja i bas. 
Cauchemar. Utwór jest bardzo melodyjny. Początek to współpraca gitary, klawesynu i basu. Dalej usłyszymy znakomity saksofon, który wraz z gitarą prowadzą cały ten utwór. Kompozycja oferuje nam również chóralne wokalizy. Świetnie to wszystko brzmi. 
Nieco kosmiczny charakter możemy usłyszeć w kolejnym utworze zatytułowanym We Were Loving Her. Ponownie usłyszymy tu śpiew. Świetne dęciaki. 
Album kończy krótka kompozycja instrumentalna, zatytułowana Un Jour… Spokojny numer z saksofonem, basem i gitarą w rolach głównych.  Ładny epilog.

Jak wspomniałem na początku, nie jest to łatwy album. Chyba największy wpływ na grupę maił album Third zespołu Soft Machine. Wyraźnie słychać tu prog, kapitalne improwizacje, jazz, awangardę, szczyptę psychodeli i trochę humoru rodem z Zappy. To wyśmienity album, który powinien zdobić kolekcję każdego fana rocka progresywnego. 
W 1994 roku płyta ukazała się na kompakcie, który zawiera pięć dodatkowych utworów. Wydaje się że brzmią one nieco bardziej przystępnie niż materiał podstawowy. Ciekawostka z którą warto się zapoznać.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz