piątek, 30 października 2015

Dead Can Dance - Within The Realm Of A Dying Sun (1987)

  1. Anywhere Out Of The World
  2. Windfall
  3. In The Wake Of Adversity
  4. Xavier
  5. Dawn Of The Iconoclast
  6. Cantara
  7. Summoning Of The Muse
  8. Persephone (the gathering of flowers)

Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Już za kilka dni udamy się na groby naszych bliskich z rodziny oraz przyjaciół. Zapalimy znicze, postoimy nad ich grobami. Niektórzy się pomodlą, niektórzy pomilczą w zadumie. Inni uśmiechną się pod nosem wspominając wspaniałe chwile z tymi których już nie ma, inni natomiast uronią łzę zdając sobie sprawę jak bardzo brakuje im tej nieobecnej osoby. Dla mnie to czas ogromnej zadumy i wyciszenia. Osobiście nie chodzę od bardzo wielu lat 1 listopada na groby. Dlaczego? Ludzi żyjących spotykam mnóstwo na co dzień. Na grobach pojawiam się kilka dni później kiedy już nikogo nie ma. W spokoju mogę posiedzieć i rozmyślać. Co w takim razie robię 1 listopada? Słucham muzyki. Od lat mam stały zestaw płyt, który w tych dniach jest czymś najważniejszym. Jednym z tych albumów i chyba najważniejszym, jest płyta Dead Can Dance zatytułowana Within The Realm Of A Dying Sun.
 
Wciskam PLAY, robi się mroczno, otaczają mnie drzewa, jest ciemno i chłodno. Zamglona postać w oddali wykonuje powolny gest ręką jakby mówiąc „Chodź  za mną, chodź…” Pomimo tego że się strasznie boję nie mogę oprzeć się nawoływaniom ów postaci. Idę więc. Po krótkiej chwili dochodzę do ruin jakiejś prastarej świątyni z której w całości pozostał jedynie przepięknie zdobiony portal, teraz porośnięty bluszczem. Zatrzymuję się na chwilę zastanawiając się czy mam zrobić ten kolejny krok. Tajemnicza postać ciągle zachęca mnie do dalszej wędrówki. Oglądam się jeszcze przez chwilę za siebie, wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, widzę liście spadające bardzo powoli z drzew, czuję lekki powiew wiatru. Odwracam się z powrotem, robie ten jeden krok… i jestem w innym świecie.
Tak zaczyna się niezwykła podróż. To jedna z najważniejszych płyt w mojej kolekcji. Do tego to właśnie ten album był jednym z pierwszych kompaktów jaki kupiłem pod koniec lat osiemdziesiątych. Pamiętam, że od pierwszego przesłuchania byłem oczarowany tą muzyką. To wspaniały australijsko-brytyjski duet czyli Lisa Gerrard i Brendan Perry. To właśnie ten album był tym pierwszym dzięki któremu zaczęła się moja fascynacja tym zespołem. Wcześniej tylko w urywkach słyszałem dwa poprzednie albumy. Gdy wysłuchałem Within The Realm Of A Dying Sun wpadłem całkowicie. Dziś nie wyobrażam sobie mojej kolekcji bez tego genialnego zespołu. Ale wracajmy do samej płyty.

Album został podzielony na dwie części. W wydaniu winylowym pierwsza strona należy do Brendana, druga do Lisy. Naprawdę bardzo ciężko jest opisać słowami muzykę zawartą na tym krążku. Jest ona jakby nie z tej ziemi. Słuchając tego albumu od niemal trzydziestu lat, za każdym razem ten materiał robi na mnie takie samo ogromne wrażenie. Ja słucham tej płyty zawsze nocą i zawsze w samotności, najczęściej w słuchawkach. Wrażenia są nieprawdopodobne. Nie da się opisać tej płyty utwór po utworze. To jedna, wielka i tajemnicza podróż. Już sam początek w postaci piosenki Anywhere Out Of The Word i te złowrogie klawisze powodują, że przez nasze ciało przechodzą ciarki. Oglądamy się czy nie ma w domu nikogo obcego. Świetne są tu te klawisze i pulsujący bas. Do tego wszystkiego głos Brendana. Coś wspaniałego. I czujemy się właśnie tak jak wskazuje tytuł tej piosenki, jesteśmy gdzieś poza tym ziemskim światem. Widzę oczami wyobraźni jak ulatuje ze mnie dusza, unosi się przy suficie patrząc na moją cielesną postać siedzącą w fotelu z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach. Moje ciało astralne udaje się w podróż po zaświatach i niezbadanych przez człowieka krainach, wiedziona przez wspomnianą wcześniej tajemniczą postać. Jest ona przewodnikiem, który chce nam pokazać pewną historię dotyczącą nas ludzi. Drugi utwór (instrumentalny) Windfall tylko pomaga w tej podróży. Pomieszanie instrumentów dętych ze smyczkami i klawiaturami w In The Wake Of Adversity tworzy taki klimat, że nie sposób tego wyrazić. Wyobrażam sobie jak wspomniany podmiot ezoteryczny leci nad polami, domami, lasami. Patrzy na ten łez padół i raduje się, że jest wolny. Nie musi już być częścią tego całego zła, które rządzi ludźmi. Wolny jest od zazdrości, pychy, chciwości i zawiści. Jednocześnie marzy, że kiedyś ludzie opamiętają się i zaczną się szanować. Tę pozytywną wizję niszczy kolejny utwór zatytułowany Xavier. Wyobrażam sobie i wiem o tym, że ludzie się nie zmienią w swojej podłości, nienawiści i samolubstwie. Ciało astralne patrzy z góry na upadek tej podłej cywilizacji, cieszy się z tego, ale jednocześnie jest niezwykle zasmucone. Krzyczy „Ludzie, przecież życie macie tylko jedno, opamiętajcie się”. Jednak jest już za późno. Wiem, to dość czarna i mroczna wizja, ale czy nie jest prawdziwa?


 
Strona Lisy zaczyna się od utworu Dawn Of The Iconoclast. Te dęciaki na dzień dobry po prostu wgniatają w fotel. Coś nieprawdopodobnego. No i jak wchodzi głos Lisy, nieziemski fragment. Ten śpiew to jakby lament nad tym co przed chwilą ujrzał ów byt ezoteryczny – Apokalipsa. Cantara to kolejny utwór z tej płyty, który daje nadzieję. Świat powoli się odradza. Duchy zmarłych porządkują od nowa to co za życia zepsuli będąc ludźmi. Zdali sobie sprawę ze swej wcześniejszej podłości i ujrzeli swoje niegodziwości. W słuchawkach słyszymy  Lisę, która śpiewa jakby bliskowschodnim dialektem (na potrzeby tej płyty Lisa wymyśliła nowy język, który jest mieszanką wielu przeróżnych języków i dialektów). Mieszają się tu przeróżne kultury i wierzenia. Nieco bardziej optymistyczny fragment tego albumu.
Summoning Of The Muse to znowu jakby przestroga. Bijące dzwony, zimny i mroczny klimat no i ten anielski głos, który zdaje się być tu jednak złowrogi. Nowi-starzy mieszkańcy świata otrzymują przekaz, że to wasza ostatnia szansa. Jeżeli powrócicie to starych nawyków i zachowań zginiecie bezpowrotnie w niewyobrażalnych mękach. Znakomity utwór, nieprawdopodobny, ponadczasowy, wywlekający duszę, wyciskający ostatnią łzę. Po prostu przepiękny.
Album zamyka piosenka zatytułowana Persephone (the gathering of flowers). Ludzkość nie skorzystała oczywiście z danej jej okazji. Ludzie zawsze są tacy sami. Po raz kolejny niszczą swój dom, zabijają się i mordują wzajemnie. Zgromadzenie wszechwładnych bóstw pod przewodnictwem Persefony organizuje zebranie pod tajemniczo brzmiącą nazwą „Spotkanie Kwiatów”. Bóstwa wydają decyzję o unicestwieniu raz na zawsze ludzkiego świata. Zsyłają na ziemię wszelakie kataklizmy, potwory i bestie. Tworzą się potężne chmury, przez które za nic nie przebija się choć najmniejszy promyk słoneczny. Ludzie jako się rzekło umierają w niewyobrażalnych mękach i cierpieniach. Ziemię spowiły wieczne ciemności gdzie ludzkie dusze tułać się będą w nieskończoność. Patrząc na to wszystko, na Królestwo Umierającego Słońca, po policzku Persefony płynie łza, jedyna ludzka pozostałość w ciele tej bogini. Mój tajemniczy przewodnik rozpływa się w powietrzu, a ja ponownie siedzę w fotelu. Jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogę dojść do siebie.

Za każdym razem gdy słucham tej płyty myślę o czymś innym. Najczęściej o tych których już z nami nie ma. Tęsknię do nich niezmiernie. Jednocześnie liczę na to, że kiedyś jeszcze się z nimi spotkam. Chciałbym by w momencie przechodzenia na tamten świat w tle towarzyszyła mi muzyka z tego albumu.
Within The Realm Of A Dying Sun to arcydzieło. Ponadczasowy album, niezmierzony i nieopisywalny. Tworzy kapitalny duet z opisywaną już na blogu płytą It'll End In Tears tworu This Mortal Coil.
W tych nadchodzących dniach zatrzymajmy się na chwilę w tej codziennej pogoni. Pomyślmy, powspominajmy, bądźmy dla siebie mili, szanujmy się, wyciągnijmy wnioski. Drugiej szansy nie dostaniemy.  

2 komentarze: