poniedziałek, 26 października 2015

Simply Red - Warszawa 24.10.2015 Torwar



Koncert Simply Red. Spełnienie marzeń? Chyba nie, niemniej bardzo lubię tę grupę i cenię sobie ich piosenki. Ale jak wspominałem przy okazji recenzji płyty Picture Book, tym magnesem jest tu charyzmatyczny Mick Hucknall. Znakomity głos, który naprawdę warto usłyszeć na żywo. Do tego złożyło się tak, że koncert odbył się dzień po moich urodzinach. Był to więc fantastyczny prezent. Jak zawsze, na miejscu byłem co najmniej godzinę przed koncertem. Małe piwko i poszliśmy z Żoną zająć swoje miejsca. Bilety kupiliśmy niemal natychmiast po tym jak dowiedzieliśmy się o tej trasie. Po cichu spodziewałem się, że frekwencja będzie spora. Jak się okazało nie pomyliłem się. Torwar był wypełniony po brzegi. Zdecydowaliśmy, że weźmiemy bilety siedzące, na wprost sceny. Myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Za nic nie ustałbym w tym tłumie na płycie, dosłownie nie było gdzie szpilki wsadzić. Najśmieszniejsze było to, że gdy dotarliśmy do swoich miejsc okazało się …


…że są one zajęte. Państwo siedzący na tychże byli ogromnie wzburzeni tym, że powiedziałem im, że to nie ich miejsca. Kłócili się kilka minut. Dopiero gdy ich zapytałem w jakim sektorze wykupili bilety okazało się, że oczywiście w innym. Zmieszali się niemiłosiernie i poszli szukać tych właściwych. Ale żeby jakieś przepraszam usłyszeć za te wszystkie wcześniejsze dąsy i mądrości? Eeeeeee.
O 19:30 zgasły światła i na scenie pojawił się niejaki Michał Sobierajski, który zagrał kilka swoich piosenek. Chłopina był strasznie zdenerwowany, a jednocześnie podniecony tym, że pierwszy raz gra przed tak liczną publicznością. Chyba nie trafił z repertuarem, smutne, nastrojowe piosenki wyraźnie nudziły zgromadzoną publiczność. Gdy w końcu powiedział, że teraz zagra ostatni kawałek część publiki nagrodziła tę wiadomość oklaskami. Czy to ładnie? Nie sądzę, ale nie mnie to oceniać.
Zapalono światła, na scenie pojawili się techniczni aby przygotować wszystko do występu gwiazdy wieczoru. W międzyczasie grupka kilku osób na trybunach zainicjowała meksykańską falę. Jakoś nie mogli porwać całej reszty. Jednak po kilku próbach zaskoczyło, fala poszła. A gdy po kilku obrotach dołączyła się cała płyta zrobiło się fantastycznie. Tak powinni bawić się ludzie. Ale wracamy do technicznych. Ci poprzestawiali, poczarowali i w okolicach 20:30 ponownie zgasły światła. Przy niemal ogłuszającym aplauzie zaczął się właściwy koncert. Rozsunęły się kurtyny i na  telebimie mogliśmy obejrzeć sekwencję zdjęć i filmików z życia lidera Simply Red, Micka Hucknalla. Zaczęło się od fotografii przedstawiających go jako brzdąca, przez wiek nastoletni (tu salwy śmiechu na widowni) przez początki kariery w zespole Frantic Elevator i oczywiście Simply Red, dalej największe sukcesy aż do dnia dzisiejszego. Kurtyny się zsunęły i usłyszeliśmy dźwięk gitary akustycznej. Na scenę wszedł Hucknall i zaczął śpiewać Holding Back The Years, ich największy przebój z początków kariery i jeden z największych do dziś. Przy pierwszym wyśpiewanym przez niego słowie wróciłem te 30 lat wstecz. Coś niesamowitego. Pod koniec utworu dołączył do niego cały zespół.

Kilka minut przed rozpoczęciem
Koncert był podzielony jakby na dwie części. W pierwszej kilkanaście piosenek to ballady, utwory wolniejsze, bardziej nastrojowe. Druga część koncertu to te żywsze, taneczne propozycje, ale zacznijmy od początku.
Po wspomnianym już Holding Back The Years przyszedł czas na kolejny utwór z płyty Picture Book. Jak się okazało był to Sad Old Red. Dalej poszło Home. Lubię ten utwór, zawsze podobał mi się wideoklip do tej piosenki (panowie wiedzą o czym mówię ;-)). Następnie zaśpiewali bardzo piękną i nastrojową piosenkę z albumu Blue, która nosi tytuł Say You Love Me. Później przyszła kolej na piosenkę z płyty Stars. Była to For Your Babes. Ładny utwór o dzieciach i o tym jak wielkim są one skarbem i szczęściem. Może nie będę dalej wymieniał piosenka po piosence. Skupię się na moich wrażeniach. O mocy głosu Micka przekonałem się przy okazji utworu It’s Only Love (to cover, pierwotnie utwór ten śpiewał Barry White pod trochę innym tytułem). To właśnie w tym utworze część tekstu Mick zaśpiewał trzymając mikrofon na wysokości swojego pasa. Coś niesamowitego. Zgoda, dzisiejsze mikrofony świetnie zbierają, ale ilu już widziałem „śpiewaków” którzy niemal połykali mikrofon, a nic to nie dało. A ten tu sobie mikrofon przy pasie i słychać go jak ta lala. Dalej. Publika ożywiła się wyraźnie przy piosence Your Mirror, by kompletnie oszaleć przy kolejnej. Był to ich wielki przebój Stars. Znakomita piosenka i jeszcze lepsze wykonanie. Jezu ile to człowiek ma wspomnień z czasów tej piosenki. Niektóre sceny z przeszłości widziałem jakby to było wczoraj, a nie w 1992 czy 1993 roku. 
Chwilę po Stars wybrzmiał kolejny utwór z tej płyty (nawet na albumie jest kolejną piosenką po Stars). Chodzi oczywiście o Thrill Me. W tym miejscu chciałbym zauważyć i docenić Iana Kirkhama, który prezentował nam tego wieczora znakomite solówki na saksofonach i innych dęciakach (wielkie brawa). Przy prezentacji członków zespołu Mick wskazując na Kevina Robinsona (trąbki, chórki) wspomniał o jego bardo mocnych polskich powiązaniach. Dodam od siebie, że chodziło mu oczywiście o to, że Kevin jest życiowym partnerem naszej Basi Trzetrzelewskiej. Ale wracamy do piosenek. Poszło jeszcze między innymi The Right Thing z ich drugiego albumu Men And Women. Lubię tę piosenkę choć za samym albumem nie przepadam. Chwilę później świetny Come To My Aid z debiutu. Następnie zagrali piosenkę zatytułowaną Fake. Bardzo sobie ją cenię, jednak ta koncertowa wersja jakoś mnie nie przekonała. Z resztą jest kilka wersji tejże. Ja lubię najbardziej tę najbardziej żywiołową z wideoklipu. Poszło jeszcze świetne Sunrise (piosenka nie jest coverem, ale zawiera w sobie wiele elementów utworu I Can't Go for That (No Can Do) duetu Hall & Oates). Podstawowy set zakończyła znakomita piosenka, która pierwotnie znalazła się na ich debiucie, Money’s Too Tight (To Mention). Znakomicie to wykonali, do tego kapitalnie włączyła się cała publiczność zgromadzona na Torwarze klaszcząc i krzycząc „Money’s too tight to mention” oraz „We’re talkin’ about money money”. Znakomita atmosfera. Po tym utworze zespół zszedł ze sceny. 


No ale przecież nie mogło obyć się bez bisów. Przy niemal ogłuszającej owacji zespół wrócił na scenę i zagrał kolejne dwa kawałki. Pierwszym z nich był utwór z najnowszej płyty zatytułowany Shine On. Powiem szczerze, że bardzo fajnie to zabrzmiało. Zaraz później usłyszeliśmy Fairground (kto pamięta teledysk z tą niesamowitą kolejką i kolorami?). Po tym utworze zespół ponownie pożegnał się z rozgrzaną niemal do czerwoności publicznością. Część zaczęła nawet wychodzić, ja się drę na całe gardło „Gdzie idziecie? To jeszcze nie koniec, przecież musi być żelazna pozycja ich koncertów od lat czyli utwór If You Don’t Know Me By Now.”, a Żona jeszcze dorzuciła „Przecież nie było jeszcze Something Got Me Started”. I oczywiście nie pomyliliśmy się. Po tym razem dłuższej chwili przy ogromnej wrzawie, krzykach, gwizdach, oklaskach i skandowaniu Simply Red zespól ponownie pojawił się na scenie. Na pierwszy ogień poszedł wspomniany Something Got Me Started. Niemal cały Torwar ruszył do tańca. Po tym fantastycznym utworze Mick robił publiczności zdjęcia aby wrzucić je na Facebook i Twitter co rzeczywiście miało miejsce. Chwilę po koncercie można było obejrzeć ów zdjęcie z wielkimi podziękowaniami dla polskiej publiczności od zespołu. Po tym Hucknall zapytał czy chcemy usłyszeć jeszcze jedną piosenkę. Oczywiście, że tak. I poszła przepiękna ballada If You Don’t Know Me By Now (utwór pierwotnie wykonywany był na początku lat siedemdziesiątych przez grupę Harold Melvin & The Blue Notes). Znakomicie to zabrzmiało. Rozejrzałem się dookoła, jedne panie śpiewały inne panie płakały. Ach ta siła muzyki. Tak zakończył się ten fantastyczny koncert.
Nadmienię tylko, że ich ostatnią płytą zatytułowaną Big Love jestem rozczarowany i do dziś zdania nie zmieniłem. Do tego głos Micka na tej płycie wydawał mi się słabszy, gorszy. Przed koncertem byłem pełen obaw o ten głos. Na szczęście rozczarowałem się fantastycznie. Głos ma taki jaki miał, silny, mocny, znakomity. Co prawda Hucknall był trochę przeziębiony (sam o tym wspomniał) co było wyraźnie słychać na początku koncertu przy balladach, jednak później jakby za pstryknięciem palców to zniknęło i wszedł na najwyższe obroty.
 
Powiem tak. Znakomity koncert. Simply Red zagrali swoje największe przeboje zaczynając od utworów z płyty Picture Book na Shine On z tegorocznego albumu kończąc. Fantastyczna podróż przez te trzydzieści lat. Uwielbiam takie Greatest Hits’owe koncerty. Trzydzieści lat życia przeleciało mi przed oczami w dwie godziny, bo tyle trwał ten koncert. Była radość, szaleństwo, wspomnienia i łzy. Moja Żona zachwycona. Przecież to jeden z Jej ukochanych zespołów. Śpiewała ile sił w płucach, tańczyła jeszcze mocniej. Dobrze wydane pieniądze.
Po dłuższym zastanowieniu właściwie do niczego nie mogę się przychrzanić. Nagłośnienie było bardzo dobre, światła też nieźle chodziły. Do tego wspaniała publiczność tak licznie zgromadzona, która po początkowym osłupieniu z piosenki na piosenkę coraz bardziej się rozkręcała. Ale właśnie, a propos publiczności. Jednak mam łyżkę dziegciu do tej beki miodu. Wspominałem już o tym przy okazji koncertu grupy TOTO. Chodzi o chlających hektolitry piwska (o nagrywających nie wspominam bo po co). No kompletnie tego nie jestem w stanie zrozumieć. Przyjdą tacy i chlają te piwa przez cały koncert, pod koniec którego przysypiają na krzesełkach. Ani to się nie pobawi ani nawet oklaskami nie nagrodzi. Siedzi i chleje. Oczywiście to nie moja sprawa, szkoda mi tylko ich dziewczyn/żon, żenujący widok. Nieważne.
Simply Red dziękuję Wam bardzo za ten kapitalny wieczór, ale przede wszystkim dziękuję Mickowi Hucknallowi za te trzydzieści wspaniałych lat. Jeśli zdarzy się, że w przyszłości jeszcze nas odwiedzą, to z wielką chęcią wybiorę się na ten koncert.
 

3 komentarze:

  1. czytam Twoje refleksje pokoncertowe i mam mokre oczy. Nie byłam nigdy na koncercie SR, ale jestem fanką, może warto by zaszaleć i zacząć sie organizować w celu następnego koncertu u nas, tutaj w Warszawie? Pomyśleć miło, a pójść na koncert jeszcze milej było by. Dzięki za ten tekst i emocje, reszta na YT.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam dokładnie, ale w przyszłym roku będą chyba w Łodzi. Nic tylko odkładać na bilet i jechać. Zdecydowanie warto choćby dla tego głosu. Pozdrawiam

      Usuń
  2. dziękuję za ten tekst, czytając miałam mokre oczy, nie byłam na koncercie, a jestem fanką SR. Warto było by zacząć starania o ponowny ich koncert w Warszawie, co o tym myślisz?

    OdpowiedzUsuń