wtorek, 8 marca 2016

Henry Fool - Men Singing (2013)

  1. Everyone In Sweden
  2. Man Singing  
  3. My Favourite Zombie Dream
  4. Chic Hippo

Wczoraj wieczorem przeglądając zestawienia moich ulubionych płyt z ostatnich lat, moim oczom ukazała się ta właśnie płyta. Była jedną z najważniejszych w roku 2013. No to pyk ją do odtwarzacza, tym bardziej, że nie słuchałem jej ze dwa lata. Po wysłuchaniu stwierdzam, że nic nie straciła. Ponownie zadziałała kojąco i przypomniała stare czasy. Po odegraniu ostatniego dźwięku byłem oczarowany i nie pozostało mi nic innego jak włączyć ją raz jeszcze…
Men Singing to druga płyta w dorobku tego zespołu. Pierwsza zatytułowana po prostu Henry Fool ujrzała światło dzienne w 2001 roku. Założycielami grupy byli Tim Bowness oraz Stephen Bennett. Obaj znani są z występów w grupie No-Man. Panowie dobrali sobie wspaniałych muzyków do których należą Michael Bearpark (gitara), Andrew Booker (perkusja), Peter Chilvers (bas), Myke Clifford (saksofon, flet) oraz Jarrod Gosling (klawisze).
Na płycie pojawili się też znamienici goście. Jednym z nich jest Phil Manzanera, który zagrał na gitarze w dwóch utworach, a także Steve Bingham, który  w ostatnim  utworze na płycie zagrał na skrzypcach.
Album zawiera tylko cztery kompozycje z czego dwie trwają niecałe czternaście minut, a dwie ponad sześć. Nagrania trwały podobno kilka lat, podczas których panowie szlifowali z jubilerską dokładnością wszystkie dźwięki. Tytuł płyty jest dość przewrotny ponieważ przez cały czas trwania muzyki nie usłyszymy choćby jednego słowa.

Pierwsza kompozycja nosi tytuł Everyone In Sweden. To pierwszy długas. Zdecydowany, rytmiczny początek gdzie w głównej roli występuje perkusja i bas. Do tego znakomite klawisze. Podczas tego impulsywnego grania dołączają kolejne instrumenty z gitarą na czele, przez co kompozycja nabiera jazzrockowego posmaku. Robi się arcyciekawie gdy w okolicach trzeciej minuty pojawia się saksofon i jego przeróżne wariacje. Po wspomnianym rytmicznym wstępie utwór nieco zwalnia by za chwilę ponownie uderzyć mocniej. Miłośnicy rocka progresywnego z pewnością się rozpłyną gdy do ich uszu dotrą dźwięki melotronu, który znakomicie współbrzmi z kapitalnym saksofonem. Te niemalże czternaście minut wypełnia przepiękna paleta dźwięków, dopracowana do ostatniej nuty. Znakomite zmiany tempa, fantastyczne popisy wszystkich instrumentów, które są tu bardzo wyraźnie słyszalne, a także niezwykłe pomysły spowodują przyspieszone bicie serca. No i proszę zwrócić uwagę na baśniową partię fletu.
Po tak ciekawym wstępie usłyszymy dwie krótsze kompozycje. Pierwszą z nich jest utwór tytułowy. Tu od samego początku wita nas flet, gitara Manzanery oraz spokojna sekcja rytmiczna. No i te melotronowe tła. Wszystko razem przepięknie płynie. Gdy w okolicach piątej minuty ponownie wraca flet, robi się naprawdę ciekawie. Współpraca tegoż i gitary pozostawia fantastyczne wrażenie.


My Favourite Zombie Dream. Od pierwszych sekund utwór intryguje. Zniekształcone basowe dźwięki i kosmiczne klawiszowe tła wprowadzają słuchacza w nieco psychodeliczne klimaty.  Gdzieniegdzie pojawia się uderzenie perkusji. Kapitalny moment płyty kojarzący mi się z najlepszymi dokonaniami spacerockowymi oraz ambientowym graniem. No i ponownie ten melotron, ależ on tu robi fantastyczny klimat.
Całą płytę zamyka drugi i ostatni długas kryjący się pod tytułem Chic Hippo. Znakomity melotron na dzień dobry któremu pięknie wtórują skrzypce. Perkusja wybija jednostajny rytm, bas pulsuje wyraźnie z przodu. Dalej to już uczta dla ucha, wspaniały saksofon, fragment z elektrycznym pianinem i pojawiająca się to tu, to tam gitara. W tej kompozycji wszyscy z podstawowego składu dają o sobie znać, każdy może się pochwalić ciekawymi partiami i pomysłami. Brzmi to trochę jak improwizacja, która jest jednak doskonale poukładana i przemyślana. Dobre zamknięcie albumu.

Uwielbiam takie płyty, które już przy pierwszym przesłuchaniu robią na mnie spore wrażenie. Tak właśnie było w przypadku tego albumu. Zaczarował mnie od pierwszych dźwięków. Słuchałem go w 2013 roku przez kilka tygodni. Nie było praktycznie dnia podczas którego nie wysłuchałbym choć jednej kompozycji z tej płyty. Ta jako całość nie jest może łatwa w odbiorze, ale gwarantuję, że po kilkukrotnym odsłuchu zaskoczy i każde kolejne odtworzenie spowoduje odkrycie nowych smaczków. Jak fantastycznie było wrócić do tego albumu po tych dwóch latach. Miłośnicy dobrego jazz rocka z elementami rocka progresywnego powinni być ukontentowani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz