poniedziałek, 13 czerwca 2016

Glass Tiger - The Thin Red Line (1986)

Side 1:
  1. Thin Red Line
  2. Don't Forget Me (When I'm Gone)
  3. Closer To You
  4. Vanishing Tribe
  5. Looking At A Picture
Side 2:
  1. The Secret
  2. Ancient Evenings
  3. Ecstacy
  4. Someday
  5. I Will Be There
  6. You're What I Look For
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Ostatnio cierpię na chroniczny brak czasu. I jak to już wiele razy się zdarzało i dziś miałem przedstawić inną płytę. Jednak spojrzałem w mój magiczny kalendarzyk, a tam jak byk, że 11 czerwca 1986 roku ukazała się debiutancka płyta zespołu Glass Tiger. Jako że nie słuchałem jej od wielu lat postanowiłem wczoraj po przebudzeniu i wypiciu kawy dać temu albumowi szansę. Dodatkowo miałem ochotę na coś lekkiego i niewymagającego, na coś z półki pop-rockowej (z naciskiem na pop). Okazało się, że nadal mi się podoba i może warto ją zaprezentować na blogu…
Grupę poznałem całkiem przypadkowo. Jak to w latach osiemdziesiątych usłyszałem ich piosenkę Someday na Liście Trójki. To był początek 1987 roku. Utwór na ów liście szału nie zrobił, a ja zapomniałem o tym zespole na kilka lat.  Dopiero będąc na jakimś zagranicznym wyjeździe odnalazłem malutki sklepik z płytami, a w nim na kompakcie album The Thin Red Line. Wziąłem. Niedługo później dokupiłem za grosze wersję dwunastocalową.
Łyk historii. Zespół powstał w 1983 roku w Ontario w Kanadzie. Początkowo nazywali się Tokyo. Dopiero na chwilę przed wydaniem debiutanckiego albumu zmienili nazwę na Glass Tiger. Był to dość popularny zespół w Kanadzie jak i Stanach. Dwa utwory z tej płyty zajmowały wysokie miejsca na listach przebojów w tych krajach o czym jeszcze wspomnę w dalszej części. The Thin Red Line nagrano w składzie Alan Frew (śpiew), Al Connelly (gitara), Sam Reid (klawisze), Wayne Parker (bas) oraz Michael Hanson (perkusja, chórki).

Album rozpoczyna utwór tytułowy. To świetna, żywiołowa i dająca kopa piosenka. Gdy wczoraj rano odpaliłem płytę, ta piosenka obudziła mnie natychmiast. Fajna gitara na początek. Później utwór dominują klawisze. Mocne bębnienie i uderzenia gitarowe. Fajny popowy numer z leciutkimi rockowymi zapędami. Po prostu typowe lata osiemdziesiąte.
Następny w kolejce jest ich wielki hit. Mowa o piosence Don’t Forget Me (When I’m Gone). Utwór dotarł do pierwszego miejsca w Kanadzie i drugiego w Stanach. W tej piosence gościnnie wystąpił Bryan Adams. Don’t Forget Me (When I’m Gone) bazuje trochę na utworze Everybody Wants To Rule The World grupy Tears For Fears. Poprawny utwór, no i ten głos Adamsa.
Dalej mamy nieco sztampowy (klawisze), ale równie żywiołowy Closer To You. Mogła by to być fajna piosenka, niestety te klawisze zrujnowały ten utwór. Szkoda bo gitara i bas świetnie sobie tu radzą.
Na samym początku Vanishing Tribe użyto podobnych odgłosów ptactwa jak wcześniej zrobili to panowie z Frankie Goes To Hollywood w utworze Welcome To The Pleasuredome. Z kolei w Looking At A Picture bardzo podoba mi się początek. Z resztą cała ta piosenka w moich oczach zasługuje na uwagę. Tu  żałuję jedynie, że po świetnych, bardzo klimatycznych zwrotkach zespół niepotrzebnie przyspiesza w refrenach co burzy nieco klimat tego utworu. Na plus dobre perkusja i gitara.

W miniaturce The Secret, która otwiera drugą stronę winylowego wydania usłyszymy klimaty dalekowschodnie. Pierwsze skojarzenia to filmy w których główną rolę grał Jean-Claude Van Damme. Co jeszcze znalazło się na płycie? Między innymi wspomniana już na początku ballada Someday. To był ich drugi wielki hit. Ładnie chodzi tu bas. Bardzo sympatyczna piosenka. Zdecydowanie dla miłośników brzmienia lat osiemdziesiątych. Jak już wspomniałem Słuchacze Trójki nie docenili tego utworu w 1987 roku. Czy słusznie? To już nie mnie oceniać.
Do końca mamy jeszcze bardziej ostrzejszą (choć to określenie nieco na wyrost) I Will Be There i zamykającą ten album You’re What I Look For.

Powiem tak. Miłośnicy pop-rockowego grania lat osiemdziesiątych na pewno znajdą na tym albumie coś dla siebie. Jak wspomniałem we wstępie to muzyka łatwa, lekka i przyjemna. W sam raz dla tych którzy chcą powspominać swoje lata młodości, ale i zakochani w tej dekadzie powinni zapoznać się z tym albumem. Dobra perkusja Hansona i fajny, melodyjny głos Frewa. Po wielu latach zagrało mi to naprawdę nieźle (pewnie zadziałał sentyment). Czyż nie o to chodzi aby na przeróżne sposoby czerpać przyjemność ze słuchania muzyki? W sam raz na letnie przedpołudnie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz