piątek, 16 września 2016

Finnforest - Finnforest (1975)

A-Puoli
  1. Mikä Yö!
  2. Sanaton Laulu
  3. Happea
  4. Koin Siipesi
B-Puoli
  1. Paikalliset Tuulet
  2. Aallon Vaihto
  3. Kunnes
  4. P.S.
No to jesteśmy w Finlandii. Z tego pięknego kraju pochodzi sporo arcyciekawej muzyki. I właśnie dziś jeden z takich zespołów. Muzyka jaką grupa zaprezentowała na tym debiutanckim albumie powinna zadowolić przede wszystkim miłośników jazz rocka. W szczególności albumem powinni zainteresować się ci, którzy lubią takie grupy jak Return To Forever, Weather Report czy Brand X. Pobrzmiewają tu także echa Mahavishnu Orchestra…
Początki zespołu sięgają wczesnych lat siedemdziesiątych. To wtedy bracia bliźniacy Pekka (gitary) oraz Jussi Tegelman (perkusja) wraz z rodziną przeprowadzają się do Kuopio. Ich ojciec, który jest architektem w młodości także muzykował. Z tych muzycznych talentów korzystała cała rodzina bo chłopaki dawali podobno niezłe domowe koncerty. Pekka i Jussi pierwsze pieniądze zarabiali grając po szkole muzykę dance. Jednocześnie szkolili swój warsztat muzyczny ponieważ od zawsze chcieli grać bardziej ambitną muzykę. Pewnego dnia bracia spotykają trzech panów z którymi zakładają zespół. Byli to, pianista Jukka Rissanen, Jarmo Hiekkala (bas) weteran wielu miejscowych popowych zespołów oraz Aaro Mustonen (śpiew). W takim składzie nagrywają fińskojęzycznego singla, który niby został zauważony, jednak w efekcie przeszedł bez echa. W 1973 roku zespół zdecydował, że weźmie udział w konkursie organizowanym dla rockowych kapel, który miał się odbyć w Helsinkach. Jednak na dwa tygodnie przed konkursem z zespołu odeszli Hiekkala i Mustonen. Pozostała trójka wcale nie wpadła w panikę. Darowali sobie śpiewanie, basistę zastąpili pedałami basowymi i wzięli udział w konkursie. Zajęli w nim drugie miejsce niewiele ustępując zwycięzcom. Zostali zauważeni.
W 1975 podpisują kontrakt z legendarną fińską wytwórnią Love Records (zawsze lubiłem ich logo). Powstaje ich debiutancka płyta zatytułowana po prostu Finnforest. To dzieło w całości instrumentalne.

Album rozpoczyna niezwykle klimatyczna kompozycja zatytułowana Mikä Yö! Od samego początku ów klimat tworzą fantastyczne organowo syntezatorowe tła. Całość płynie niespiesznie, a chwilami wręcz marzycielsko. Jednak pojawia się tu i ciut mocniejszy akcent w postaci gitary Pekki, która zastępuje niejako partie śpiewane. Kapitalny początek.
Podobny klimat możemy zaobserwować w następnym  Sanaton Laulu. Tu także od początku usłyszymy organy, które wspaniale współgrają z gitarą. Pekka Tegelman znakomicie współpracuje z Jukką Rissanenem. Jednocześnie nie zabrakło tu miejsca na indywidualne popisy obu muzyków. Dobre organowe tła i coraz żwawiej poczynająca sobie gitara.
Rozwinięcie tej koncepcji z jednoczesnym, zdecydowanym przyspieszeniem możemy podziwiać w kolejnej kompozycji Happea. Tu wita nas perkusyjna galopada, której znakomicie wtórują klawisze. Po kilkudziesięciu sekundach pojawia się „brudnawa” gitara w tle i jednocześnie niesamowite, także gitarowe, solo. Po następnych  kilkudziesięciu sekundach utwór łagodnieje, a na czoło wysuwają się organy i fortepian. Ciekawe zmiany tempa i klimatów.
Stronę pierwszą kończy Koin Siipesi. Tu mamy powrót do spokojnych klimatów. Łagodna gitara, delikatne pyknięcia perkusji i podobne, klimatycznie klawisze. Niecałe trzy minuty w krainie łagodności.

Strona druga zaczyna się energetycznie. Paikalliset Tuulet, bo tak brzmi tytuł tego utworu, to popis całego tria. Perkusja i gitara, po chwili swoje pięć groszy dorzucają organy. Utwór cały czas się rozpędza. Brawa dla gitary, ale i Rissansen nie ma się czego wstydzić przeskakując w wysmakowany sposób z elektrycznego fortepianu na organy. Sporą część tej kompozycji zajmuje świetne solo perkusji. Kapitalny utwór.
Aallon Vaihto. Wspaniały jazzowy początek. Świetna gitara, fortepian i organy plus znakomite talerze. Po spokojnym początku utwór przyspiesza i biegnie tak do końca.
Kunnes rozkręca się powoli i właściwie pozostaje jednostajny i nieco posępny przez cały czas trwania. Tu znowu świetna gitara, a w drugiej części utworu piękne dźwięki elektrycznego fortepianu.
Całość zamyka skoczny i zarazem króciutki P.S., który bardzo ładnie zamyka ten album.

Wspaniała muzykalność, kapitalne kompozycje i genialne wykonanie. Tak można w kilku słowach opisać tę płytę. W moim odczuciu panowie nie mają żadnych powodów do wstydu. Muzyka jaką tu zaprezentowali jest najwyższych lotów. Tylko na marginesie przypomnę, że w chwili ukazania się tego albumu Rissansen miał lat dwadzieścia, a bracia Tegelman osiemnaście! Świetna płyta, warta tego aby mieć ją w kolekcji, choć z tego co się orientuję nie jest łatwa do zdobycia. Mimo to warto zanotować jej tytuł na liście przyszłych poszukiwań i zakupów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz