- On The Beach
- Little Blonde Plaits
- Giverny
- Lucky Day
- Just Passing Through
- It's All Gone
- Hello Friend
- Two Roads
- Light Of Hope
- Auf Immer Und Ewig
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
Przygotowuję się do
wyjazdu nad wielką wodę. To dopiero za nieco ponad dwa tygodnie, ale już się
nastrajam, już oczyma wyobraźni widzę się na plaży, już niemal po kolana jestem
w wodzie. Taaak, kocham wodę i niemal każdego roku choć na kilka dni muszę nad
wodę pojechać. Raz jest to morze, raz ocean, ale zawsze to duży akwen. A dziś w
naszym kraju jak w tropikach, skwar nieprawdopodobny. Wyszedłem więc na
zacieniony taras, nalałem sobie zimnej lemoniady, własnej roboty i odpaliłem jakże
letnią płytę Chrisa. Poczułem się jak nad oceanem…
Właściwie to ja fanem
Chrisa nie jestem. Ot, mam w kolekcji ze trzy, może cztery jego albumy, ale On
The Beach uwielbiam od zawsze czyli od pojawienia się jej na rynku. Fotografię
winylowo-kompaktową zrobiłem już w zeszłym roku, ale jakoś nic o tym albumie
nie naskrobałem na blogu. Do dziś. Kiedyś mój znajomy zapytał mnie czy nie
wstydzę się tego słuchać. Odpowiedziałem że absolutnie nie. Wspominałem już na
blogu, że nie wstydzę się muzyki której słucham. Ta ma mnie umilać czas, a nie
komuś innemu. Ups… znowu się tłumaczę.
On The Beach działa na
mnie kojąco, słucham jej głównie latem, ale czasami też zimą. Gdy za oknem
szarość, plucha, słota włączam sobie ten album aby wspominać stare czasy, a przede
wszystkim przywołać w domu atmosferę wakacji i leniwego wypoczynku.
PRL, wakacje w
Kołobrzegu, wspólne toalety i prysznice, nasza czteroosobowa rodzina w pokoju
dwuosobowym, posiłki na konkretną godzinę z konkretną turą. Do tego kafar wbijający pale w dno morskie, stonka na
plaży, niesamowity huk przelatujących samolotów wojskowych, strzegących naszych
granic przed imperialnym atakiem. A w prymitywnym walkmanie kręci się kaseta z
piosenkami z tego albumu.
To zdecydowanie
wakacyjny, leniwy album. Większość piosenek, które się na nim znalazły to ballady,
co w moim przekonaniu jest wielkim plusem tej płyty. Całość otwiera znany chyba
niemal wszystkim utwór tytułowy. Plumknięcia klawiszy, charakterystyczna
gitarka i talerze perkusji. Po chwili sekcja i ten głos, który trudno pomylić z
innym. To niesamowite jak ten utwór przenosi mnie te trzydzieści lat wstecz, do
wspomnianego Kołobrzegu. Litle Blonde Plaits kontynuuje leniwy, letni klimat. W
tle szum oceanu, klawiszowe tła i dźwięki gitary. Chris śpiewa „Sweet September
I Remember…”. Właśnie, od lat staram się jeździć nad morze właśnie we wrześniu.
Świetny klimat i piękne gitarowe wstawki idealnie komponujące się z klawiszowymi
obrazami.
Kolejny utwór (Giverny)
niewiele zmienia. Znowu jest spokojnie, klimatycznie, gorąco, na luzie. Piękna
gitara akustyczna i świetne „pykanie” Dave’a Mattacksa na perkusji. Pod koniec
robi się trochę Knopflerowsko.
Dopiero czwarty na
płycie Lucky Day ociupinkę przyspiesza, choć początek wcale na to nie wskazuje. Tu refren przynosi nieco ożywienia. Troszkę reagge’owe klimaty i całość
znowu jest plażowa. Stronę pierwszą zamyka delikatnie jazzująca Just Passing
Through, ponownie przynosząc spokój i ukojenie.
Druga strona na dzień
dobry prezentuje nam szybki (jak na tę płytę) utwór zatytułowany It’s All Gone. Na
koniec Max Middleton i jego Rhodes. Zaraz po nim mamy powrót do klimatu całego
krążka czyli ogólne letnie lenistwo. Świetne fortepian i gitara. Mowa oczywiście o Hello
Friend.
Po słabej Two Roads, usłyszymy
kolejną przepiękną balladę, którą jest utwór Light Of Hope. Tu kładzie mnie na
łopatki bas bezprogowy, na którym gra sam Rea. Delikatna gitara akustyczna i te
niesamowite basowe pociągnięcia. Wszystko wspierane przez niezwykle klimatyczne
klawiszowe tła.
Utworem, który
oryginalnie zamykał całą płytę jest piosenka Auf Immer Und Ewig, która zdobiła
film o tym samym tytule. Niezwykle poruszająca i przejmująca, tak muzycznie jak
i w warstwie tekstowej. Wzruszała mnie od zawsze, a gdy poznałem przetłumaczony
tekst uczucie smutku niezwykle się zintensyfikowało. Smutna, a jednocześnie piękna to
piosenka, która jest moim zdecydowanym faworytem tej płyty.
Wydanie kompaktowe
zawiera trzy dodatkowe utwory (Freeway, instrumentalny Bless Them All oraz Crack
That Mould), które znakomicie wpisują się w klimat całej
płyty. Ta ostatnia w początkowej fazie trwania pachnie mi wczesnym Michaelem
Jacksonem czy może jeszcze Jackson 5.
On The Beach to
świetna, letnia i lekka płyta. Odpręża, rozluźnia i jednocześnie znakomicie
nastraja. Te dźwięki to samo lato i słońce.
Jeżeli ktoś ma duszę romantyka może się w tej płycie zakochać. Kapitalny
pop z malutkimi domieszkami innych gatunków. Tak, ten album to dla mnie ogromny sentyment,
który po trzydziestu latach nadal gra wspaniale.
Chris Rea to idealna muzyka do podróży samochodem. Z dzieciństwa pamiętam jak przy dźwiękach kaset magnetofonowych z "The Best Of" i "Blue Cafe" ojciec pruł do Zakopanego w kilka godzin (szybciej niż pociągi oczywiście). Oprócz tych dwóch znam pojedyncze numery ale nigdy nie wsłuchiwałem się w poszczególne płyty całościowo. Posiadam jeszcze niezwykłą i fenomenalną pod względem zawartości "Road to Hell Part II" na cd i nie mogę się nadziwić jak bardzo niedoceniona to płyta.
OdpowiedzUsuń