piątek, 11 sierpnia 2017

Chris Rea - On The Beach (1986)

Side One:
  1. On The Beach
  2. Little Blonde Plaits
  3. Giverny
  4. Lucky Day
  5. Just Passing Through
Side Two:
  1. It's All Gone
  2. Hello Friend
  3. Two Roads
  4. Light Of Hope
  5. Auf Immer Und Ewig
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Przygotowuję się do wyjazdu nad wielką wodę. To dopiero za nieco ponad dwa tygodnie, ale już się nastrajam, już oczyma wyobraźni widzę się na plaży, już niemal po kolana jestem w wodzie. Taaak, kocham wodę i niemal każdego roku choć na kilka dni muszę nad wodę pojechać. Raz jest to morze, raz ocean, ale zawsze to duży akwen. A dziś w naszym kraju jak w tropikach, skwar nieprawdopodobny. Wyszedłem więc na zacieniony taras, nalałem sobie zimnej lemoniady, własnej roboty i odpaliłem jakże letnią płytę Chrisa. Poczułem się jak nad oceanem…
Właściwie to ja fanem Chrisa nie jestem. Ot, mam w kolekcji ze trzy, może cztery jego albumy, ale On The Beach uwielbiam od zawsze czyli od pojawienia się jej na rynku. Fotografię winylowo-kompaktową zrobiłem już w zeszłym roku, ale jakoś nic o tym albumie nie naskrobałem na blogu. Do dziś. Kiedyś mój znajomy zapytał mnie czy nie wstydzę się tego słuchać. Odpowiedziałem że absolutnie nie. Wspominałem już na blogu, że nie wstydzę się muzyki której słucham. Ta ma mnie umilać czas, a nie komuś innemu. Ups… znowu się tłumaczę.
On The Beach działa na mnie kojąco, słucham jej głównie latem, ale czasami też zimą. Gdy za oknem szarość, plucha, słota włączam sobie ten album aby wspominać stare czasy, a przede wszystkim przywołać w domu atmosferę wakacji i leniwego wypoczynku.

PRL, wakacje w Kołobrzegu, wspólne toalety i prysznice, nasza czteroosobowa rodzina w pokoju dwuosobowym, posiłki na konkretną godzinę z konkretną turą. Do tego kafar wbijający pale w dno morskie, stonka na plaży, niesamowity huk przelatujących samolotów wojskowych, strzegących naszych granic przed imperialnym atakiem. A w prymitywnym walkmanie kręci się kaseta z piosenkami z tego albumu.
To zdecydowanie wakacyjny, leniwy album. Większość piosenek, które się na nim znalazły to ballady, co w moim przekonaniu jest wielkim plusem tej płyty. Całość otwiera znany chyba niemal wszystkim utwór tytułowy. Plumknięcia klawiszy, charakterystyczna gitarka i talerze perkusji. Po chwili sekcja i ten głos, który trudno pomylić z innym. To niesamowite jak ten utwór przenosi mnie te trzydzieści lat wstecz, do wspomnianego Kołobrzegu. Litle Blonde Plaits kontynuuje leniwy, letni klimat. W tle szum oceanu, klawiszowe tła i dźwięki gitary. Chris śpiewa „Sweet September I Remember…”. Właśnie, od lat staram się jeździć nad morze właśnie we wrześniu. Świetny klimat i piękne gitarowe wstawki idealnie komponujące się z klawiszowymi obrazami.
Kolejny utwór (Giverny) niewiele zmienia. Znowu jest spokojnie, klimatycznie, gorąco, na luzie. Piękna gitara akustyczna i świetne „pykanie” Dave’a Mattacksa na perkusji. Pod koniec robi się trochę Knopflerowsko.
Dopiero czwarty na płycie Lucky Day ociupinkę przyspiesza, choć początek wcale na to nie wskazuje. Tu refren przynosi nieco ożywienia. Troszkę reagge’owe klimaty i całość znowu jest plażowa. Stronę pierwszą zamyka delikatnie jazzująca Just Passing Through, ponownie przynosząc spokój i ukojenie.

Druga strona na dzień dobry prezentuje nam szybki (jak na tę płytę) utwór zatytułowany It’s All Gone. Na koniec Max Middleton i jego Rhodes. Zaraz po nim mamy powrót do klimatu całego krążka czyli ogólne letnie lenistwo. Świetne fortepian i gitara. Mowa oczywiście o Hello Friend.
Po słabej Two Roads, usłyszymy kolejną przepiękną balladę, którą jest utwór Light Of Hope. Tu kładzie mnie na łopatki bas bezprogowy, na którym gra sam Rea. Delikatna gitara akustyczna i te niesamowite basowe pociągnięcia. Wszystko wspierane przez niezwykle klimatyczne klawiszowe tła.
Utworem, który oryginalnie zamykał całą płytę jest piosenka Auf Immer Und Ewig, która zdobiła film o tym samym tytule. Niezwykle poruszająca i przejmująca, tak muzycznie jak i w warstwie tekstowej. Wzruszała mnie od zawsze, a gdy poznałem przetłumaczony tekst uczucie smutku niezwykle się zintensyfikowało. Smutna, a jednocześnie piękna to piosenka, która jest moim zdecydowanym faworytem tej płyty.
Wydanie kompaktowe zawiera trzy dodatkowe utwory (Freeway, instrumentalny Bless Them All oraz Crack That Mould), które znakomicie wpisują się w klimat całej płyty. Ta ostatnia w początkowej fazie trwania pachnie mi wczesnym Michaelem Jacksonem czy może jeszcze Jackson 5.

On The Beach to świetna, letnia i lekka płyta. Odpręża, rozluźnia i jednocześnie znakomicie nastraja. Te dźwięki to samo lato i słońce.  Jeżeli ktoś ma duszę romantyka może się w tej płycie zakochać. Kapitalny pop z malutkimi domieszkami innych gatunków. Tak, ten album to dla mnie ogromny sentyment, który po trzydziestu latach nadal gra wspaniale.

1 komentarz:

  1. Chris Rea to idealna muzyka do podróży samochodem. Z dzieciństwa pamiętam jak przy dźwiękach kaset magnetofonowych z "The Best Of" i "Blue Cafe" ojciec pruł do Zakopanego w kilka godzin (szybciej niż pociągi oczywiście). Oprócz tych dwóch znam pojedyncze numery ale nigdy nie wsłuchiwałem się w poszczególne płyty całościowo. Posiadam jeszcze niezwykłą i fenomenalną pod względem zawartości "Road to Hell Part II" na cd i nie mogę się nadziwić jak bardzo niedoceniona to płyta.

    OdpowiedzUsuń