poniedziałek, 13 listopada 2017

Kraan - Flyday (1978)

Seite 1:
  1. Far West
  2. My Brother Said
  3. Ausflug
  4. Gayu Gaya
Seite 2:
  1. You're Right
  2. Young King's Song
  3. Buy Buy
  4. Flyday
Pozostańmy nadal w Niemczech. Przeglądając płyty winylowe, natknąłem się na ten album (bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ w kompaktowym mieszkaniu mam jedynie malutki wycinek swej winylowej kolekcji). Gdy tylko zobaczyłem tę okładkę, odżyły wspomnienia z dzieciństwa. Ta płyta była prezentem jaki mój Tato otrzymał, bodaj w 1979 roku. Album jest więc w rodzinie od niemal czterdziestu lat. To jedna z moich ulubionych okładek dzieciństwa. Uwielbiałem na nią patrzeć. Te kolory, miasto i latające samochody. Czy to nie piękny obraz dla dzieciaka? Pamiętam jak sam rysowałem obrazki wzorując się na tej właśnie okładce. W tle leciał ten album, który Tato bardzo lubił…
No właśnie, ktoś powie, dlaczego nie zaczniesz od ich pierwszych płyt, które są o wiele lepsze. Mógłbym, tylko po co? Dla mnie muzyka to nie tylko zimny opis tego co słyszę, ale także okładka, muzycy oraz cała masa wspomnień z nią związanych. To w końcu konkretne miejsca, osoby, wydarzenia i historia domu rodzinnego. Z resztą, wspominałem już o tym wielokrotnie i jak często można się przekonać, albumy do prezentacji na blogu wybieram spontanicznie. Na zimno to sobie można… nóżki zjeść.  

Kraan, to jak wspomniałem, zespół pochodzący z Niemiec. Powstał w 1970 roku z Ulm. Flyday to ich pierwsza płyta po wcześniejszym zawieszeniu działalności zespołu. W składzie nagrywającym ów album znaleźli się ojcowie założyciele zespołu w osobach: Peter Wolfbrandt (gitary, śpiew, perkusjonalia) oraz Helmut Hattler (gitara basowa, chórki, perkusjonalia). Prócz nich byli to jeszcze Ingo Bishof (instrumenty klawiszowe), a także Udo Dahmen (perkusja).
Płyta zawiera osiem utworów. Otwiera ją Far West oparty na dźwiękach gitary grającej na tle klawiszy, plus ładna sekcja. Ależ ja lubię ten utwór. Fajnie płynie urzeczywistniając obrazek z okładki. Zaraz potem bardziej rockowy, z przybrudzoną gitarą My Brother Said. To taki numer troszkę w klimatach hendrixowskich, choć nie uświadczymy tu jakiejś niesamowitej gitarowej solówki czy wielkiej wirtuozerii. Dobry głos Wolfbrandta.
W Ausflug wracamy do marzeń o lataniu. To najdłuższa propozycja na tej płycie, trwająca nieco ponad siedem minut. I podobnie jak w przypadku utworu otwierającego mamy tu piękną melodię, a całość niesie nas w przestworza. Oglądamy miasto z góry lecąc niczym jeden z chłopców w Akademii Pana Kleksa. W trzeciej minucie mamy przyspieszenie z popisem gitary na czele. Później wszystko wraca do normy.
Pierwszą stronę zamyka kompozycja Gayu Gaya. Ciekawy to utwór, który jednak jakoś nigdy nie zaskarbił sobie mojej przychylności. Poprawny.
Strona druga płyty drobnorowkowej, to kolejne cztery utwory. You’re Right rozpędza się niczym lokomotywa. Może nie osiąga niebotycznych prędkości, ale biegnie sobie tam jakoś do przodu. Solo gitary i klawiszy. Jako całość nieco monotonny choć dobrze się tego słucha.
Young King’s Song. Spokojny, z ciekawym basem i sympatycznym Moogiem na czele. Idealny numer na leniwe popołudnie. Po drodze mamy jeszcze kompozycję Buy Buy, która brzmieniem wyraźnie wkracza w lata osiemdziesiąte, co dla mnie nie jest wcale straszne.
Zamykający całość utwór tytułowy utrzymany jest w marzycielskich odcieniach. Ten efekt potęgują piękne nuty wyczarowywane przy pomocy Mooga oraz gitary. Znakomite zamknięcie tej płyty.
To niesamowite, gdy w trakcie słuchania tego albumu ponownie poczułem się jak mały chłopiec marzący o tym aby kiedyś latać w samochodzie i rysujący przeróżne wariacje tej okładki. Nawet ówczesne zapachy do mnie wracają. Siła muzyki jest nieprawdopodobna. Naprawdę ładna to płyta, posiadająca znakomity klimat, a poruszająca się w sferach łagodnego jazz-rocka. Może niezbyt wyrafinowana, ale przyjemna dla ucha, idealna na odpoczynek po ciężkim dniu pracy. Dodam jeszcze tylko, że współproducentem tego materiału jest Conny Plank.
Gdy na początku XXI wieku byłem w Berlinie i zobaczyłem ten album na kompakcie, bez wahania go kupiłem. Słuchaliśmy go z moimi współtowarzyszami podróży, w samochodzie, w drodze powrotnej do Polski. Ucieszyło mnie jedno. Okazało się, że nie tylko ja jestem jego entuzjastą. Nawet jeden znajomy pluł sobie w brodę, że też jej nie kupił. A tak jeszcze na koniec, do ich pierwszych płyt kiedyś pewnie wrócę, bo naprawdę warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz