- Far West
- My Brother Said
- Ausflug
- Gayu Gaya
- You're Right
- Young King's Song
- Buy Buy
- Flyday
Pozostańmy nadal w
Niemczech. Przeglądając płyty winylowe, natknąłem się na ten album (bardzo mnie
to ucieszyło, ponieważ w kompaktowym mieszkaniu mam jedynie malutki wycinek
swej winylowej kolekcji). Gdy tylko zobaczyłem tę okładkę, odżyły wspomnienia z
dzieciństwa. Ta płyta była prezentem jaki mój Tato otrzymał, bodaj w
1979 roku. Album jest więc w rodzinie od niemal czterdziestu lat. To jedna z
moich ulubionych okładek dzieciństwa. Uwielbiałem na nią patrzeć. Te kolory,
miasto i latające samochody. Czy to nie piękny obraz dla dzieciaka? Pamiętam
jak sam rysowałem obrazki wzorując się na tej właśnie okładce. W tle leciał ten
album, który Tato bardzo lubił…
No właśnie, ktoś powie,
dlaczego nie zaczniesz od ich pierwszych płyt, które są o wiele lepsze.
Mógłbym, tylko po co? Dla mnie muzyka to nie tylko zimny opis tego co słyszę,
ale także okładka, muzycy oraz cała masa wspomnień z nią związanych. To w końcu
konkretne miejsca, osoby, wydarzenia i historia domu rodzinnego. Z resztą,
wspominałem już o tym wielokrotnie i jak często można się przekonać, albumy do
prezentacji na blogu wybieram spontanicznie. Na zimno to sobie można… nóżki
zjeść.
Kraan, to jak
wspomniałem, zespół pochodzący z Niemiec. Powstał w 1970 roku z Ulm. Flyday to
ich pierwsza płyta po wcześniejszym zawieszeniu działalności zespołu. W składzie nagrywającym
ów album znaleźli się ojcowie założyciele zespołu w osobach: Peter Wolfbrandt
(gitary, śpiew, perkusjonalia) oraz Helmut Hattler (gitara basowa, chórki, perkusjonalia). Prócz
nich byli to jeszcze Ingo Bishof (instrumenty klawiszowe), a także Udo Dahmen
(perkusja).
Płyta zawiera osiem
utworów. Otwiera ją Far West oparty na dźwiękach gitary grającej na tle
klawiszy, plus ładna sekcja. Ależ ja lubię ten utwór. Fajnie płynie
urzeczywistniając obrazek z okładki. Zaraz potem bardziej rockowy, z przybrudzoną
gitarą My Brother Said. To taki numer troszkę w klimatach hendrixowskich, choć
nie uświadczymy tu jakiejś niesamowitej gitarowej solówki czy wielkiej
wirtuozerii. Dobry głos Wolfbrandta.
W Ausflug wracamy do
marzeń o lataniu. To najdłuższa propozycja na tej płycie, trwająca nieco ponad
siedem minut. I podobnie jak w przypadku utworu otwierającego mamy tu piękną
melodię, a całość niesie nas w przestworza. Oglądamy miasto z góry lecąc niczym
jeden z chłopców w Akademii Pana Kleksa. W trzeciej minucie mamy przyspieszenie
z popisem gitary na czele. Później wszystko wraca do normy.
Pierwszą stronę zamyka
kompozycja Gayu Gaya. Ciekawy to utwór, który jednak jakoś nigdy nie zaskarbił
sobie mojej przychylności. Poprawny.
Strona druga płyty
drobnorowkowej, to kolejne cztery utwory. You’re Right rozpędza się niczym
lokomotywa. Może nie osiąga niebotycznych prędkości, ale biegnie sobie tam
jakoś do przodu. Solo gitary i klawiszy.
Jako całość nieco monotonny choć dobrze się tego słucha.
Young King’s Song. Spokojny,
z ciekawym basem i sympatycznym Moogiem na czele. Idealny numer na leniwe
popołudnie. Po drodze mamy jeszcze kompozycję Buy Buy, która brzmieniem wyraźnie
wkracza w lata osiemdziesiąte, co dla mnie nie jest wcale straszne.
Zamykający całość utwór tytułowy utrzymany jest w
marzycielskich odcieniach. Ten efekt potęgują piękne nuty wyczarowywane przy
pomocy Mooga oraz gitary. Znakomite zamknięcie tej płyty.
To niesamowite, gdy w
trakcie słuchania tego albumu ponownie poczułem się jak mały chłopiec marzący o
tym aby kiedyś latać w samochodzie i rysujący przeróżne wariacje tej okładki. Nawet
ówczesne zapachy do mnie wracają. Siła muzyki jest nieprawdopodobna. Naprawdę
ładna to płyta, posiadająca znakomity klimat, a poruszająca się w sferach
łagodnego jazz-rocka. Może niezbyt wyrafinowana, ale przyjemna dla ucha,
idealna na odpoczynek po ciężkim dniu pracy. Dodam jeszcze tylko, że
współproducentem tego materiału jest Conny Plank.
Gdy na początku XXI
wieku byłem w Berlinie i zobaczyłem ten album na kompakcie, bez wahania go
kupiłem. Słuchaliśmy go z moimi współtowarzyszami podróży, w samochodzie, w drodze
powrotnej do Polski. Ucieszyło mnie jedno. Okazało się, że nie tylko ja jestem
jego entuzjastą. Nawet jeden znajomy pluł sobie w brodę, że też jej nie kupił. A tak jeszcze na koniec,
do ich pierwszych płyt kiedyś pewnie wrócę, bo naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz