środa, 8 listopada 2017

Wallenstein - Blitzkrieg (1972)

  1. Lunetic
  2. The Theme
  3. Manhatten Project
  4. Audiences  
Albrecht Eusebius Wenzeslaus von Wallenstein (lub Waldstein, cz. Albrecht Václav Eusebius z Valdštejna), (ur. 24.09.1583 w Heřmanicach, zm. 25.02.1634 w Chebie) - wódz i polityk z okresu wojny trzydziestoletniej. Prrrrrr… Co ja? Ale w sumie to prawda, bo zespół zawdzięcza swą nazwę właśnie temu politykowi. Początkowo mieli się nazywać Blitzkrieg, jednak skojarzenia z okresem drugiej wojny światowej były zbyt mocne i zbyt świeże. Dodatkowo istniał już zespół Blitzkrieg w Anglii. W ostateczności ta nazwa posłużyła jako tytuł ich debiutanckiej płyty…

Zespół powstał latem 1971 roku i jak nie trudno się domyśleć, pochodzi on z Niemiec. Jego założycielem i głównym filarem był Jürgen Dollase, który wcześniej grał na fortepianie oraz kontrabasie i miał już pewne doświadczenia w innych zespołach. Po małych perypetiach osobowych, ustabilizowany skład, który nagrał ten album stanowili jeszcze: Amerykanin William (Bill) Joseph Barone (gitary elektryczna i akustyczna), pochodzący z Holandii Gerrit (Jerry) Berkers (bas, śpiew) oraz perkusista Harald Grosskopf znany z późniejszych występów w Ash Ra Tempel czy współpracy z Klausem Schulze.
Na płycie znalazły się cztery utwory, których kompozytorem jest Jürgen Dollase. To słychać, bo instrumenty klawiszowe górują na tym albumie.
Całość zaczyna się z jajem, żwawo. To utwór, który trwa niemal dwanaście minut, a zatytułowany jest Lunetic. To zdecydowana współpraca wspomnianych klawiszy (które tu dominują) i gitary Barone’a. Mocno, do przodu z malutkim uspokojeniem w środku. Odnieść można wrażenie, że ów kompozycja to swego rodzaju jamowanie przesiąknięte progresją, z ogromnymi pokładami hardrockowych uniesień. Zwrócić tu też należy uwagę na perkusistę, który w pewnym momencie daje znakomity popis swoich umiejętności, grzejąc że hej.
Po tym galopie następuje uspokojenie (przynajmniej na początku) w postaci utworu The Theme. Otwiera go wspaniały fortepian plus pyknięcia talerzy. Po kilkudziesięciu sekundach dołącza reszta zespołu z gitarą na czele. Świetne płynie ten numer, od zawsze kojarzy mi się z wolnością i ogromnymi przestrzeniami. Jeszcze ładniej i bardziej nastrojowo robi się gdy do głosu dochodzi melotron. W tym utworze usłyszymy też śpiew. Mniej więcej w połowie trwania, The Theme przyspiesza (kapitalne solo gitarowe) i biegnie znakomicie przed siebie by przy końcu znowu zwolnić. Naprawdę świetny kawałek.
Na stronie drugiej znalazły się także dwa utwory. Pierwszym z nich jest Manhatten Project. Tu również w całą tę suitę wprowadza nas fortepian dzielnie wspomagany przez perkusję i gitarę. Po żywiołowym wstępie utwór zwalnia, posępnieje. Robi się strasznie i mrocznie. Posępny fortepian i ta gitara z małym przesterem, która ciągle gdzieś tam w tle nie daje o sobie zapomnieć. Po tym mrocznym akapicie kompozycja łagodnieje, robi się sentymentalnie i cieplej. Dalej kolejne przyspieszenie. Znakomita progowa suita, której panowie nie muszą i nie powinni się wstydzić. Chwilami pachnie Crimsonami.
Płytę zamyka Audiences. Jest pięknie i lirycznie od samego początku. Ponownie przepiękny fortepian, delikatne uderzenia talerzy, równie namiętna gitara i melotron, który zawsze działa jak najlepsze lekarstwo. No i tu śpiewa Dollase. Jednak po około dwóch minutach klimat marzeń ustępuje mocniejszym dźwiękom. Muzyka przyspiesza, a całość prowadzi (a jakże) fortepian. Po chwilach grozy i napięcia ponownie następuje zwrot i utwór wraca na tory łagodności i marzeń. Piękne zamknięcie, piękne.

To naprawdę udana płyta z niemieckiego podwórka. Bardzo lubię wrócić do niej co jakiś czas i zawsze jej słuchanie sprawia mi przyjemność. Progresywny rozmach oraz rockowy pazur, który przeplata się z melancholią i subtelnością, a wszystko świetnie zagrane i podane. A sam zespół? Po sukcesie płyty Blitzkrieg zespół poszedł za ciosem i jeszcze w tym samym roku wydał kolejną płytę, ale to materiał na kolejną opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz