czwartek, 30 listopada 2017

Machiavel - Jester (1977)

 A:
  1. Wisdom
  2. Sparkling Jaw
  3. Moments
  4. In The Reign Of Queen Pollution
B:
  1. The Jester
  2. Mr. Street Fair
  3. Rock, Sea And Tree
Nawet nie pamiętam jak ten album znalazł się w moich zbiorach. Kupiłem go? Może dostałem, a może w latach dziewięćdziesiątych ktoś oddał mi go bez żalu twierdząc, że teraz to on przerzucił się na kompakty i winyle są już nic nie warte. Nie wiem. Wiem natomiast, że posłuchałem tej płyty dość późno. Jakoś ta okładka nie przemawiała do mnie. Wydawało mi się, że to jacyś przedstawiciele metalowego grania. Ta postać, na poły uczony, na poły rycerz, do tego grający na harfo-gitarze. Po otwarciu, bo to wydanie gatefold, moim oczom ukazała się orgia (trzeba trzymać ów album z dala od dzieci). To musi być metal, pomyślałem. Ale któregoś dnia skusiłem się i pożałowałem, że tak długo to trwało zanim go posłuchałem…
Machiavel to zespół belgijski, a album Jester jest drugi w ich dorobku. I w moim mniemaniu to najlepsze ich dokonanie, choć przyznam szczerze, że nie mam ich wszystkich płyt (tylko dwie), ale przez lata zapoznawałem się z ich innymi albumami, które były po prostu słabe.
Początki zespołu to 1976 rok. Założycielami byli Roland De Greef (bas, gitary akustyczne 6-cio i dwunastostrunowa, dzwony, gwizdek, śpiew) oraz Marc Ysaye (perkusja, śpiew, instrumenty perkusyjne). Skład uzupełnili Jack Roskam (gitara) oraz Albert Letecheur (instrumenty klawiszowe). Jeszcze tego samego roku wydali swoją debiutancką płytę. Chwilę po jej ukazaniu Roskama zastąpił Jean-Paul Devaux, a dodatkowo, do zespołu dołączył wokalista Mario Guccio, grający również na flecie, saksofonie i klarnecie. Dodam jeszcze, że głos Guccio jest jakby połączeniem głosów Petera Gabriela i Phila Collinsa. Naprawdę nieźle mu to śpiewanie wyszło, tym bardziej, że teksty są w języku angielskim.
Muzycznie? Zespół wyraźnie nawiązuje do twórczości takich grup jak Genesis oraz… Supertramp. Osobiście uwielbiam oba te zespoły i może dlatego, te dwadzieścia lat temu, płyta belgijskiego Machiavel tak mi przypasowała.
Całość otwiera utwór Wisdom. Początek to elektronika. Czy ktoś pamięta telewizję edukacyjną i przygody dwóch matematycznych znaków Pi i Sigmy? Jak tego słucham natychmiast skojarzenia są niezaprzeczalne. Później? Pulsujące klawiatury, miarowa sekcja, syntezatorowe tła, niezła gitara i przejmująco-dramatyczny śpiew Mario. Dobry początek. Słuchając tego kawałka odnoszę chwilami wrażenie, że przynajmniej we fragmentach, w przyszłości wzorował się na nim Marillion.
Siedmiominutowy Sparkling Jaw rozpoczyna się powoli z ładnymi, kosmicznie brzmiącymi klawiaturami, łkającą gitarą i ponownie emocjonalnymi partiami śpiewanymi. Dalej popis Letecheura i jego klawiszy. Mniej więcej w czwartej minucie utwór przyspiesza i tu wyraźnie usłyszymy wpływy Supertramp. Tak czy inaczej to kolejna, dobra pozycja na tej płycie.
Moments to z kolei krótka ballada. Piękne gitary akustyczne, flet i melotron. Zrobiło się genesisowo.
Pierwszą stronę zamyka In The Reign Of Queen Pollution. Od początku budują go instrumenty klawiszowe. Z każdą chwilą muzyka rośnie. Bardzo ładne syntezatorowe tła, tak samo ładne gitary akustyczne i ponownie flet. W końcu bas i perkusja. Posępny klimat po pewnym czasie ustaje, muzyka promienieje i rozjaśnia się, ponownie zanurzając się w Supertrampowych toniach. Na koniec fajny klarnet.
Stronę drugą otwiera utwór tytułowy, który łagodnie płynie za sprawą klawiszy i gitar. Po pewnym czasie przyspiesza i podobnie jak w Sparkling Jaw wchodzimy na poletko grupy Supertramp (te klawisze nie pozostawiają złudzeń). Fajny, skoczny, do przodu.
Mister Street Fair z początku, za sprawą perkusji, posiada marszowy rytm. Później robi się raczej kosmicznie, oczywiście dzięki klawiszom.
Całość zamyka najdłuższa propozycja na tej płycie, a mianowicie utwór zatytułowany Rock, Sea And Tree. To najbardziej progresywny utwór na płycie. Zmiany nastrojów, tempa. Łagodny początek przełamują przyspieszenia, a optymistyczne fragmenty burzą klawiaturowe galopady. To taki troszeczkę  album  w pigułce. Bardzo dobre zamknięcie.

Jester to naprawdę ciekawy album. Proszę nie zrażać się tymi wpływami, one rzeczywiście są tu wyraźnie słyszalne (w szczególności Supertramp), ale nie rażą, nie przeszkadzają. Słuchając tej płyty mam wrażenie, że jest ona (pewnie nieświadomie) początkiem neo-proga, który rozwinął swoje skrzydła w kolejnej dekadzie. Jester może nie należy do sekcji „must have”, ale  ktoś kto interesuje się kontynentalnym rockiem progresywnym spokojnie może ten album do swoich zbiorów dorzucić. Wstydu nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz