poniedziałek, 15 stycznia 2018

Hans Zimmer & Benjamin Wallfisch - Blade Runner 2049 (2017)

CD 1: 
1. 2049; 2. Sapper's Tree; 3. Flight To LAPD; 4. Frank Sinatra - Summer Wind; 5. Rain; 6. Wallace; 7. Memory; 8. Mesa; 9. Orphanage; 10. Furnace; 11. Someone Lived This; 12. Joi

CD 2:
1. Pilot; 2. Elvis Presley - Suspicious Minds; 3. Elvis Presley & Jordanaires - Can't Help Falling In Love; 4. Frank Sinatra - One For My Baby (And One More For The Road); 5. Hijack; 6. That's Why We Believe; 7. Her Eyes Were Green; 8. Sea Wall; 9. All The Best Memories Are Hers; 10. Tears In The Rain; 11. Blade Runner; 12. Lauren Daigle - Almost Human

Gdy w 2016 (a może to było już w 2015?) dowiedziałem się, że powstanie kolejny Blade Runner, dosłownie nie posiadałem się z radości. Pomyślałem „Jezu, ile przyjdzie mi na to czekać?”, ale jak wiemy, czas zapindala niesamowicie. Człowiek im starszy tym ten czas jakby szybciej uciekał. Kolejne zwiastuny czarowały, powodowały u mnie niesamowite emocje. Przyznam, że od długiego czasu nie byłem tak podekscytowany nowym filmem. I gdy w końcu doczekaliśmy premier w kinach… nie zdążyłem go obejrzeć…

Dobre, prawda? Tak wyszło, zabieganie, wypadki losowe, szczypta lenistwa i nim się człowiek obejrzał obraz zniknął z kin. Nic to, za dwa tygodnie mamy premierę na krążku. Kupię i w spokoju, w domowym zaciszu obejrzę, bez dzwoniących komórek, bez gadania, bez chichotów, komentarzy, bez szeleszczących torebek i bez wiecznego odgłosu przeżuwania popcornu.
Ze ścieżką dźwiękową także nie było prosto. Wpierw wytłoczono jakąś niewielką ilość, która rozeszła się błyskawicznie i trzeba było czekać kilka miesięcy aż w spokoju dało się zakupić ten soundtrack.
Przyznam, że po fragmentach, które wcześniej słyszałem w zwiastunach, na muzykę miałem większą chrapkę niż na sam film. W tych malutkich fragmencikach czuło się gdzieś klimat Vangelisa i jego arcydzieła, które stworzył na potrzeby pierwotnego Łowcy androidów. I gdy w końcu album z muzyką do nowego obrazu dotarł do mego domu, rzuciłem wszystko, zamknąłem się w swojej jaskini i odpaliłem płytę numer jeden.  

Dodam jeszcze, że pierwotnym autorem muzyki do nowego Łowcy został Jóhann Jóhannsson. Współpracował już wcześniej z reżyserem tego obrazu (Denis Villeneuve), a przecież jak wiemy, bardzo często mieliśmy już wcześniej do czynienia ze znakomitymi duetami reżyser-kompozytor. Jednak po wykonaniu zadania Villeneuve stwierdził, że muzyka stworzona przez kolegę nie nadaje się. Podobno miała w sobie zbyt mało klimatu Vangelisa. Z tego też powodu, niemal na chybcika, skomponowanie muzyki do filmu powierzono Zimmerowi. Przyznam, że trochę go ostatnio za dużo jako kompozytora muzyki filmowej. Ale to moje osobiste zdanie. Ten, sam zajęty przygotowaniami do trasy koncertowej, poprosił o pomoc w skomponowaniu tej ścieżki swojego kolegę Benjamina Wallfischa.
Powiem tak, po pierwszym przesłuchaniu tego soundtracku, ucieszyłem się nawet, że najpierw zapoznałem się z muzyką. Nie spowodowało to pewnych sugestii czy kierowania się scenami, do których dany kawałek znakomicie pasuje. To była ocena na zimno, samej muzyki, ocena ślepca.
Jakie były moje pierwsze wrażenia po przesłuchaniu całości? Chwilami za głośno (ale to niestety domena dzisiejszej muzyki filmowej), muzyka jest niesamowicie mroczna, idealnie nadawała by się do jakiegoś thrillera czy gry komputerowej, której akcja dzieje się gdzieś w lochach czy miejskich kanałach. Zabrakło mi tu jakiegoś wyraźnego motywu, który natychmiast można zapamiętać i nucić pod nosem. Niezwykle klimatyczne kompozycje (Rain) mieszają się tu z mocniejszymi uderzeniami jak w choćby Flight to LAPD. Wszystko idzie bardziej w stronę dark ambient, ale dla mnie to nie wada bo bardzo lubię taki rodzaj muzyki.
Drugi krążek przynosi nam również wiele pięknych momentów. No weźmy choćby cover Tears In the Rain Vangelisa. Tu od pierwszych sekund wiedziałem z czym mam do czynienia i natychmiast poczułem te emocje, ten dreszczyk, w końcu wzruszenie. Dodam, że było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Jak pisałem, filmu nie widziałem, a tytuły poszczególnych utworów nie widnieją na tylnej okładce (pierwsze przesłuchanie odbyło się też bez wyjmowania książeczki). Prócz wspomnianego wyżej, mamy jeszcze na tym krążku kompozycję zamykającą całość (no może nie do końca, ale o tym później) zatytułowaną po prostu Blade Runner. Coś pięknego (pomijając początkowy łomot, na szczęście krótko to trwa), to dziesięć minut znakomitych doznań słuchowych. Ale są i trudniejsze momenty. Weźmy taki Hijack. Łomot, jazgot i hałas nie do wytrzymania. Słuchając tego w słuchawkach dosłownie łeb chce rozsadzić. Ale chwilę później mamy naprawdę ładne That’s Why We Believe czy klimatyczne Her Eyes Were Green. Nawet kolejna kompozycja zatytułowana See Wall, po przetrwaniu początkowego łubudu, może dać nam wiele satysfakcji.
Na całej ścieżce znalazło się kilka dodatkowych piosenek. Są to dwa utwory w wykonaniu Franka Sinatry oraz dwa śpiewane przez Elvisa Presley’a. Ma to pewnie swój sens kiedy oglądamy obraz, jednak słuchając tylko muzyki ów piosenki troszkę burzą odsłuch i wytrącają ze skupienia.
No i na sam koniec mamy jeszcze jedną piosenkę, w wykonaniu niejakiej Lauren Daigle. Piosenka nosi jakże trafiony tytuł Almost Human, ale sama w sobie jest koszmarna. To współczesny pop, ten najniższych lotów, którego moje uszy znieść nie potrafią. Po co to dołączyli? Pojęcia nie mam, przecież tak ładnie można by tę ścieżkę zamknąć wspomnianym już utworem Blade Runner.

Powtórzę to co napisałem w muzycznym podsumowaniu roku 2017. Ci którzy wyczekiwali na podobne dzieło do tego, które stworzył trzydzieści pięć lat temu Vangelis, srodze się zawiodą. Oczywiście są tu wyraźne odniesienia do kultowej pozycji Greka (nawet w części użyto tych samych instrumentów), ale to nie jest to. To nie ten klimat, nie ta magia, nie te czasy. Włączając muzykę do obrazu Ridley’a Scotta, ta oczarowuje mnie natychmiast, wprowadza w trans, hipnotyzuje. Słucha się jej wyśmienicie jako regularnej płyty. Z dziełem duetu Zimmer/Wallfisch niestety tak nie jest. Tak czy inaczej, uważam, że to naprawdę świetna ścieżka, a porównywanie jej do tej vangelisowskiej nie ma absolutnie żadnego sensu. Idąc tym tropem muzyka z Blade Runnera 2049 jest ubogim krewnym przy arcydziele, jakim niewątpliwie jest muzyka do Blade Runnera z roku 1982. Jednak patrząc na nią bez porównań, ta w sporych fragmentach porywa i czaruje, potrafi pięknie zabrzmieć, trzeba jej tylko poświęcić czas i słuchać będąc skoncentrowanym na niej. Są momenty, w których odleciałem gdzieś daleko, do bezmiaru kosmosu oraz innych światów, a o to przecież tu chodzi. Przy każdym kolejnym odsłuchu tylko zyskuje. Dlatego naprawdę warto mieć tę pozycję na swojej półce. Ja będę wracał z miłą chęcią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz