niedziela, 28 stycznia 2018

Pierre Moerlen’s Gong - Downwind (1979)

  1. Aeroplane
  2. Crosscurrents
  3. Downwind
  4. Jin-Go-Lo-Ba
  5. What You Know
  6. Emotions
  7. Xtasea     
Pewnie miłośnicy grupy Gong, a może precyzyjniej, miłośnicy grupy Gong pod dowództwem Moerlena zapytają, dlaczego piszę o tym właśnie albumie. Dlaczego nie zacząłem od płyty Gazeuse! czy Expresso II które są lepsze, ciekawsze. Tak już mam, że płyty na bloga wybieram pod wpływem impulsu, często przeglądając półki spodoba mi się okładka, która nawiązuje do innej płyty ostatnio opisywanej, przypomni się jakaś historia lub najzwyczajniej w świecie, lubię ją, ale dawno jej nie słuchałem. W przypadku tej zdecydował Mike Oldfield…

Kilka dni temu oglądałem Egzorcystę (chyba po raz setny), znakomity film, w którym wykorzystano muzykę Mike’a. I tak od Tubular Bells przeskoczyłem do Downwind, na którym Oldfield gra, ale również jest współproducentem utworu tytułowego. Prócz Oldfielda, na płycie znalazło się wielu innych znamienitych gości. Wśród nich Steve Winwood, Mick Taylor czy znakomity skrzypek, członek zespołu Magma, Didier Lockwood.
Dlaczego lubię ten album? Podstawową sprawą są te wszystkie wibrafony, bongosy, kotły, marimby i perkusje. To one robią na tej płycie kapitalny klimat. Nie, nie chodzi o to, że inne instrumenty grają źle czy jest ich za mało. Przecież są tu fajne gitarowe solówki, jest znakomity bas i świetne skrzypce. Jednak to wspomniane wcześniej instrumenty są tymi, które przyciągają mnie do tej płyty. Zresztą już sama okładka jest wymowna i sugeruje nam z czym możemy mieć do czynienia.
Siedem utworów znalazło się na Downwind. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz odtworzyłem ten album i usłyszałem rozpoczynający go Aeroplane, miałem mieszane odczucia i byłem delikatnie zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Rozpoczyna się od organów, później sekcja i śpiew, słaby śpiew. To chyba najbardziej mnie odrzuciło. I choć utwór skoczny, dość chwytliwy, z ciekawą solówką gitary na koniec, to jednak jakiś taki. Nie potrafię do końca tego wytłumaczyć, no i jeszcze ten rechot na koniec.
Ale już następny Crosscurrents jest tym co mi bardzo odpowiada. Od samego początku rytm nadaje perkusja. Do niej dołączają klawiszowe tła i oczywiście znakomite marimba, konga, wibrafon, kapitalny bas plus eleganckie solo na skrzypcach, a następnie nie gorsze na gitarze. Wyśmienicie się tego słucha.
Dochodzimy do kompozycji tytułowej, która jest najdłuższą propozycją na tej płycie. Tu od pierwszych sekund witają nas te znakomite instrumenty w postaci wibrafonów, marimby, timpani. Po krótkim wstępie, ze wspaniałą partią Didiera Malherbe na saksofonie, robi się Oldfieldowo, czuć ten klimat jak cholera. Jak ma być inaczej gdy sam Oldfield łapie za gitarę i w charakterystyczny dla siebie sposób wycina solówki. Ale usłyszymy tu również piękne partie fletu, na którym gra brak Mike’a, Terry. Do tego wszystkiego ponownie saksofon Malherbe oraz Steve Winwood na minimoogu. Świetnie się tego słucha. Dlaczego nikt nie gra takich numerów w radio? Za długie, instrumentalne, mało popularne, nie radiowe. Choć nie, ze dwa, może trzy lata temu słyszałem ten utwór w jednej z poznańskich rozgłośni. Jeżeli mnie pamięć nie myli to była to audycja Andrzeja Masłowskiego, którego podsłuchuję od czasu do czasu.
Co jeszcze tu mamy? Santanowy Jin-Go-Lo-Ba ze świetnym solo gitarowym. Nogi rwą się do tańca. Dalej śpiewany, przeciętny, ale z dobrą gitarą Micka Taylora What You Know. Po nim powrót do wibrafonowych, marzycielskich klimatów. Emotions, bo tak brzmi tytuł tej kompozycji, rzeczywiście niesie ze sobą spory bagaż emocji. To raczej utwór dla romantycznej duszy, z ładnymi skrzypcami Lockwooda wprowadzającymi słuchacza w senno-marzycielski nastrój.  Szkoda tylko, że ten stan trwa jedynie niespełna pięć minut.
Ale cały album zamyka Xtasea, który po części jest kontynuacją marzeń i wzruszeń. Muzyka płynie sobie niespiesznie. Tu podobnie jak w kompozycji poprzedzającej usłyszymy piękne skrzypce Lockwooda, które kołyszą nas do snu. Jednak by całkiem nie zasnąć, w pewnym momencie wkracza gitara i perkusja. Bardzo udane zamknięcie tej płyty.

Jak widać, Downwind nigdy nie porwała mnie w całości, ale znajdziemy na tym albumie wiele arcyciekawych dźwięków i rozwiązań, które są nienaganne i przynoszą wiele przyjemności. Na czoło wysuwa się tu oczywiście utwór tytułowy, ale i kilka innych jest wartych naszej uwagi (choćby te dwa zamykające całość). Fantastycznie mi się słuchało tej płyty wczoraj, późnym wieczorem, a właściwie to już w nocy. Może nie jest to obowiązkowa pozycja na półkę, ale jak wpadnie ona Państwu w ręce - proszę kupić. Odwdzięczy się, naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz