wtorek, 20 lutego 2018

Michael Rother - Katzenmusik (1979)


1. KM 1; 2. KM 2; 3. KM 3; 4. KM 4; 5. KM 5; 6. KM 6; 7. KM 7; 8. KM 8; 9. KM 9; 10. KM 10; 11. KM 11; 12.KM 12


Nawet nie mają Państwo pojęcia jak tęsknię za promieniami słonecznymi. Zauważyłem, że z każdym rokiem coraz gorzej znoszę zimową aurę. Nie przeszkadza mi zimno, śnieg czy nawet plucha, ale te krótkie dni i permanentny brak słońca mnie dobija. W przezwyciężeniu i przeczekaniu tego okresu pomaga mi oczywiście muzyka. I właśnie w niedzielę, stojąc przed półkami, szukałem czegoś co mnie rozweseli i choć na chwilę pozwoli wyświetlić w mojej głowie ciepły, letni dzień. Pamiętają Państwo jak pisałem o płycie On the Beach, której autorem jest Chris Rea? Przeglądając płyty szukałem podobnej okładki, aż tu nagle Rother. W sercu zaświeciło słońce…

Zorientowanym nie muszę chyba przypominać, że Michael Rother to znana postać muzycznego świata. Swoją karierę rozpoczynał w znanym chyba wszystkim Kraftwerk. Ale dość szybko wraz ze swoim kolegą Klausem Dingerem założyli zespół Neu! Późniejsza kariera Michaela to między innymi jakże znakomity zespół Harmonia. Ale Rother to także kariera solowa. Katzenmusik to trzecia płyta w jego dorobku i przez wielu uważana za jego najlepsze dzieło.
Oczywiście główną postacią na tym albumie jest sam Rother, który gra tu na gitarze oraz obsługuje całą elektronikę. Do nagrania albumu zaprosił znakomitego perkusistę jakim niewątpliwie jest (niestety zmarły w zeszłym roku) Jaki Liebezeit, członek grupy Can. Natomiast współproducentem albumu, obok Rothera, został Conny Plank.
Katzenmuzik to utwory o podobnej strukturze, w której góruje gitara Rothera. Kompozycja otwierająca całość, która trwa zaledwie pół minuty to fajna elektronika. Kompozycja druga jest niczym flagowy okręt tego co usłyszymy w dalszej części tej płyty. Niezbyt skomplikowane rytmy perkusji i sporo gitar. Te gitary są zarówno melodyjne, ale jednocześnie ich dźwięk jest nieco zniekształcony. Prócz typowo gitarowych numerów Rother w niewielkim stopniu zapędza się też w bardziej ambientowe obszary, jak choćby w KM6. Wszystkie te elektroniczno-gitarowe zabiegi powodują, że słuchając materiału oczyma wyobraźni widzimy lato i wielki akwen wodny. Plaża, drink, przyjemne ciepło i bryza od oceanu. Słuchając tej płyty mamy wrażenie, że nic nie musimy. Jesteśmy tu i teraz, rozkoszujemy się dniem wolnym, w cieniu czytamy książkę lub patrzymy w bezkresne tonie wody. Ta muzyka wprowadza mnie po prostu w błogi stan. No i tęsknie wypatruję takiego nieba z okładki tej płyty.


Tak, właśnie czegoś takiego potrzebowałem, w niedzielne przedpołudnie. Założyłem słuchawki, położyłem się na dywanie, odpaliłem ten album, zamknąłem oczy i przeniosłem się w inny świat. Z pozoru prosta muzyka, która potrafi dotrzeć gdzieś głęboko i celnie uderzyć w klimaty które lubię, których potrzebuję i za którymi tęsknię. Właśnie zza chmur wyjrzało słońce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz