czwartek, 12 kwietnia 2018

Saga - Worlds Apart (1981)

  1. On The Loose
  2. Times Up
  3. Wind Him Up
  4. Amnesia
  5. Framed
  6. The Interview
  7. No Regrets (Chapter V)
  8. Conversations
  9. No Stranger (Chapter VIII)
Z cyklu "Atrakcyjna Osiemdziesiątka"

Od tygodnia mam ogromną jazdę na muzykę lat osiemdziesiątych. Wziąłem z półek kilkadziesiąt albumów, które czekają karnie na swoje przesłuchanie. Przekrój gatunkowy spory. Słucham znanych albumów takich wykonawców jak Peter Gabriel, Sting, Tina Turner czy Marillion, ale sięgam po te albumy, które w naszym kraju są mniej lub wcale nieznane jak Hong Kong Syndikat czy Gentlemen Without Weapons (może wrócę kiedyś do nich na blogu). Ale na stosiku znalazły się tez trzy płyty kanadyjskiej grupy Saga. Są to Silent Knight, Worlds Apart oraz Heads Or Teals. Dlaczego przedstawiam Worlds Apart? Prosta odpowiedź. To pierwszy ich album jaki poznałem w całości…


Najpierw była kaseta, przegrana kaseta i mogło to być na przełomie 1989 i 1990 roku. No tak wyszło, takie to były czasy. Materiał z tej płyty spodobał mi się natychmiast. Ze dwa lata później zdobyłem winyla, a w połowie lat dziewięćdziesiątych zakupiłem w Berlinie wersję kompaktową. Żałowałem, że tylna okładka wydania kompaktowego została graficznie spindolona. Piękna stara mapa z wydania winylowego została zastąpiona ohydnymi amorkami trzymającymi listę utworów (oryginalnie zamieszczonymi w rogu wkładki winylowej).
Na płycie znalazło się dziewięć utworów nagranych w składzie Michael Sadler (śpiew, klawisze), Ian Crichton (gitara), Jim Crichton ( gitara basowa, syntezatory), Jim Gilmour (klawisze, śpiew w No Regrets, klarnet) oraz Steve Negus (perkusje).
Już otwierający całość On The Loose nie pozostawia złudzeń z jaką muzyką będziemy mieli do czynienia. Choć wszem i wobec Saga przedstawiana jest jako zespół progresywny to w moim odczuciu Worlds Apart to bardziej dobry pop-rock z elementami rocka progresywnego. Ale czy szufladki są najważniejsze? Dla mnie nie. I jeszcze jedno. Drodzy Państwo, jak w zespole jest trzech klawiszowców, to tych klawiszy musi być sporo i jest. Akurat mnie to nie przeszkadza, ale wiem, że jest spore grono słuchaczy dla których te wszystkie syntezatorowe dźwięki są nie do zniesienia. Jak to dobrze, że się różnimy prawda?
Wróćmy do On The Loose. Pierwsze nuty to klawiszowy motyw, do którego po chwili dołącza gitara. Jest żywiołowo i skocznie. No i głosu Sadlera słucha się naprawdę dobrze. Później uspokojenie w postaci sympatycznej ballady Times Up. Po niej świetne Wind Him Up. Tu z kolei prym wiedzie gitara, dzielnie wspierana przez klawisze. Mamy tu energiczne fragmenty, gitarowe solówki oraz łagodniejsze chwile. Słucha się naprawdę dobrze. Ich wielki hit i kanon każdego Kanadyjczyka słuchającego wtedy radia.
Zresztą pierwsze trzy utwory były znakami rozpoznawczymi tak grupy jak i tego albumu. To między innymi one sprawiły, że Saga wypłynęła na szerokie wody rozpoznawalności i tak zwanej sławy. Ten album to ich bardzo duży sukces komercyjny.
Ale w moim odczuciu także kolejne utwory na płycie są co najmniej ciekawe. Weźmy chociażby zamykający pierwszą stronę Framed. Proszę posłuchać tej solówki gitarowej, mniej więcej w połowie tego utworu. Myślę, że nie powstydziłyby się jej zespoły metalowe święcące triumfy w latach osiemdziesiątych. A i dalej gitara nieźle sobie poczyna. Przypominam sobie siebie z tego 1989 roku, wycinającego te solówki na wyimaginowanej gitarze, skaczącego jednocześnie po łóżku.
Druga strona to zgrabny No Interview, dalej kolejne dwie części sagi opowiadającej o młodym Albercie Einsteinie. Pierwsza z nich to ładna ballada zatytułowana No Regrets (Chapter Five) zaśpiewana przez Jima Gilmoura. To tu usłyszymy ładny klarnet, który dostarcza słuchaczowi wzruszeń. Druga, zamykająca cały album i jednocześnie najdłuższa piosenka na płycie to No Stranger (Chapter Eight). Utwór po bardzo łagodnym wstępie rozkręca się, przyjmując gitarowe brzmienia by pod koniec znowu złagodnieć. Po drodze, na stronie B, mamy jeszcze naprawdę udany utwór instrumentalny Conversations.


Saga była bardzo często porównywana do innego kanadyjskiego zespołu, a mianowicie do Rush. Wszak ten drugi w tym samym roku wydał swój kapitalny album Moving Pictures. Słychać rzeczywiście, że oba zespoły mają trochę podobieństw, ale w moim odczuciu Rush jest zespołem lepszym. Nie odbieram tym świetności Sadze. Wszak Worlds Apart słucha się naprawdę bardzo dobrze, mamy tu ładne melodie, wyśmienite gitary, niezłą sekcję i dobry głos Sadlera. Tylko jak wspomniałem na początku, niektórym słuchaczom odbiór mogą popsuć klawisze. Tak czy owak polecam posłuchać i poznać. Szczerze? Chciałbym w dzisiejszym radiu usłyszeć takie utwory, ale to chyba nadzieja płonna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz