wtorek, 16 października 2018

Sting ‎- The Soul Cages (1991)


  1. Island Of Souls
  2. All This Time
  3. Mad About You
  4. Jeremiah Blues (Part I)
  5. Why Should I Cry For You
  6. Saint Agnes And The Burning Train
  7. The Wild Wild Sea
  8. The Soul Cages
  9. When The Angels Fall

Ach ten rok 1991. Chyba jeden z ostatnich dobrych w muzyce, tak zwanej rozrywkowej. Pamiętam moje ówczesne ogromne rozterki i dylematy związane z zakupami płytowymi. Tego roku wyszło tyle świetnych albumów, a mój budżet był nędzniutki. Wtedy jeszcze przeważały na mych półkach kasety. Jednak kompakty stanowiły już sporą część kolekcji, ale z racji ich cen i dostępności trzeba było przeprowadzać mocną selekcję. Przy okazji trzeba też było odmówić sobie wiele innych rzeczy aby upragniona płyta znalazła się w osobistym posiadaniu. Dziś nie do pomyślenia prawda? Sting kosztował mnie wyjazd na wycieczkę, ale muzyka była ważniejsza. A ta konkretna płyta stała się dla mnie arcyważna w rok po jej wydaniu...
Sting skomponował te utwory po śmierci własnego ojca. Przez muzykę chciał oddać swój stan, żal, pustkę. I gdy w 1992 zmarł mój Tato, płyta nabrała dla mnie innego znaczenia. Stała się bardziej osobista, bardziej bliska memu sercu, uspokajała, skłaniała do przemyśleń, powodowała potoki łez, stawiała pytania. The Soul Cages to dziewięć znakomitych utworów. I ta celebracja w postaci rozfoliowania płyty, wąchania jej, kładzenia krążka na szufladce i w końcu naciśnięcia przycisku Play. Kto dziś to tak przeżywa? Nieliczni.

Island Of Soul. Ta piękna wyspiarska melodia na początek, pyknięcia talerzy, klawisze Kenny’ego Kirklanda i głos Stinga, który prowadzi nas swoją opowieścią. W okolicach 2:30 wchodzi Manu Katche ze swoją perkusją, jest gitara akustyczna i wciąż te klawiszowe tła. Przepięknie to gra, człowiek instynktownie buja się na boki, jednocześnie zamykając oczy. Za chwilę bardziej żywiołowy i będący jednym z przebojów tej płyty All This Time. Lubię, ale mam wrażenie ogrania tego utworu przez te wszystkie lata. Wtedy, w tym 1991 też nie była ta piosenka moim faworytem. Nie zmienia to faktu, że jest to bardzo dobry utwór. Od zawsze lubiłem tu mandolinę i pracę Kache na perkusji.
Za to kolejny utwór Mad About You, od pierwszego usłyszenia kładł mnie na łopatki. Tan wstęp gitarowy powalał mnie od zawsze. I słowa, które wtedy w 1992, brałem w całości. Bo rzeczywiście spacerowałem brzegiem morza, patrzyłem w miliony gwiazd nad głową myśląc, że bez Taty jestem zagubiony, nie będę potrafił dalej żyć i w ogóle co będzie dalej. Ciężki to był dla mnie czas. Nawet teraz po ponad ćwierćwieczu szklą mi się oczy gdy słucham tego utworu. Świetny saksofon Branforda Marsalisa. Jedna z krótszych propozycji na płycie, ale na pewno jedna z ciekawszych.

Żal i gniew studzi nieco kolejny Jeremiah Blues (Part I). Wbrew tytułowi, nieco jazzujący utworek, z fajnym basem samego autora i niezłym solo gitarowym wykręconym przez Dominica Millera. Smutek wraca w Why Should I Cry For You. Strata rodzica to ogromne przeżycie. Jeżeli naprawdę kochało się tego rodzica ból jest tym większy. Na początku lat dziewięćdziesiątych nie zadawałem sobie pytania czy miałbym za Tatą płakać, po prostu to robiłem. I właściwie robię do dziś. Chwilę później piękny, gitarowy, instrumentalny duet w postaci Saint Agnes And The Burning Train. Dla mnie to kolejny wyciskacz łez.
Wprowadzenie do The Wild Wild Sea od zawsze kojarzy mi się z płytą Genesis Wind And Wuthering. Moim zdaniem pięknie by tam pasowało. Gdy wchodzi Sting to się oczywiście zmienia. Jak można zbudować piękny utwór na gitarę i głos. Z biegiem trwania, instrumentarium się poszerza, zwiastując jakby burzę. Kapitalna gitara i znowu ten Katche za zestawem perkusyjnym.
Utwór tytułowy to bardziej rockowa piosenka, ale jakoś najmniej zapadła w mej pamięci. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że gdy zaczynał się ten utwór ja gdzieś podświadomie czekałem już na ten ostatni, zamykający cały album. Mowa oczywiście o trwającym niemal osiem minut When The Angels Fall. Uspokajał mnie, mimo wszystko nastawiał pozytywnie. Dla mnie najlepsza pozycja na tym albumie. Wtedy gdy jej słuchałem, zamykałem oczy i myślałem o przyszłości, jak to będzie, co się wydarzy, czy się pozbieram po śmierci Taty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że rok później życie wymierzy we mnie kolejny ogromny cios, niewyobrażalny, bezsensowny i podcinający resztki woli życia…


Brak rodziców, szczególnie gdy traci się ich w młodym wieku, odciska niesamowite piętno na dalszym życiu człowieka. Brak wsparcia, brak rady, brak bliskości, brak przytulenia, brak pocieszenia, a także brak azylu, wyspy, na którą zawsze można uciec gdy wszystko w życiu się wali. To naprawdę bardzo trudne. Patrzę jak młodzież nie szanuje rodziców, często ma ich za nic. Lub sytuacja gdy już dorośli ludzie, zrzucają własne obowiązki na barki rodziców, uważając że ci muszą, to przykro mi jest na to patrzeć. Dziwna jest natura ludzka. Często nie szanujemy bliskich dopóki ich nie utracimy. Dopiero wtedy rozumiemy jakie to były ważne osoby, ile nam pomogły, często kosztem wyrzeczeń i poświęcenia własnych marzeń. 
Między innymi to ta płyta Stinga pozwoliła mi przejść przez bardzo trudne lata, niestety nie uleczyła mego żalu i nicości, ale pomogła przetrwać. Drodzy Czytelnicy, szanujcie rodziców, nie wykorzystujcie ich, nie zasłaniajcie się twierdzeniami w stylu „Bo oni to lubią lub sami chcą”. A może nie? Pytajcie rodziców o ich potrzeby, rozmawiajcie z nimi, w końcu dawajcie im więcej od siebie. Pamiętajcie, że w tym zgniłym świecie to rodzice będą zawsze waszymi towarzyszami w doli i niedoli oraz nigdy Was nie zdradzą i nie zawiodą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz