środa, 12 grudnia 2018

Frank Zappa - Sheik Yerbouti (1979)


1. I Have Been In You; 2. Flakes; 3. Broken Hearts Are For Assholes; 4. I'm So Cute; 5. Jones Crusher; 6. What Ever Happened To All The Fan In The World; 7. Rat Tomago; 8. Wait A Minute; 9. Bobby Brown Goes Down; 10. Rubber Shirt; 11. The Sheik Yerbouti Tango; 12. Baby Snakes; 13. Tryin' To Grow A Chin; 14. City Of Tiny Lites; 15. Dancin' Fool; 16. Jewish Princess; 17. Wild Love; 18. Yo' Mama


Czwartego grudnia obchodziliśmy dwudziestą piątą rocznicę śmierci tego fantastycznego muzyka. Posłuchałem kilku jego płyt. Przyznam z ręką na sercu, że nie mam całej jego dyskografii, zaledwie dziesięć czy jedenaście albumów. Ale z tego co mam jest czego posłuchać. Poszło Hot Rats, The Grand Wazoo, One Size Fits All oraz Sheik Yerbouti. Dlaczego zdecydowałem o prezentacji tego ostatniego? Jak nie trudno się domyśleć, ta płyta była pierwszą, którą poznałem w całości - no prawie w całości. Ktoś pożyczył mi przegraną kasetę, a na tej nie zmieścił się ostatni utwór. Później gdy zakupiłem płytę kompaktową myślałem, że ten ostatni numer to bonus…
Teraz nie pomnę, ale całkiem możliwe, że jego samego zobaczyłem pierwszy raz w seriali Policjanci z Miami. Później były kasety, wreszcie winyle i kompakty. Sheik Yerbouti od pierwszego przesłuchania podszedł mi niemal w całości. Taki pogląd na tę płytę miałem nie tylko ja, bo ten album jest największym komercyjnym sukcesem Zappy. Lubię wrócić do Franka od czasu do czasu i jakoś szczególnie ciągnie mnie do tego właśnie albumu choć wcale nie jest moim ulubionym. Zappa – samouk, człowiek z wielkim poczuciem humoru (co słychać na tej płycie), z podejściem do życia jakie i ja preferuję. Jednym z moich jego ulubionych cytatów jest „Każdy ma prawo być szczęśliwym na swoich własnych warunkach”. Tych cytatów jest więcej, ale póki co pozostanę przy tym jednym.
Sheik Yerbouti to właściwie płyta live, tyle że podrasowana w studio. Takie trochę na żywo, ale w studio. Większość z osiemnastu utworów to wykonania na live. Znakomite wykonania, zagrane przez wyśmienitych muzyków, że wspomnę tu tylko o takich jak Adrian Belew, Terry Bozzio czy Patrick O’Hearn.
A muzycznie? Dużo poczucia humoru. No weźmy otwierający całość bujająco-balladowy I Have Been In You, który to utwór jest parodią piosenki Petera Framptona I’m In You. I to słychać natychmiast, szczególnie w sposobie śpiewania przez Franka. Ten nieco senny początek jest swego rodzaju zmyłką bo później jest już zdecydowanie bardziej żywiołowo. We Flakes mamy już delikatne ożywienie (tu po raz pierwszy pojawia się Belew na wokalu) by w Broken Hearts Are For Assholes dosłownie wybuchnąć. Mocny i szybki riff gitary oraz tytuł mówiący chyba wszystko. Lubię takie poczucie humoru.
I’m So Cute nie odstaje żywiołowością od poprzednika. Szybki, mocny, wręcz punk-rockowy numer z prześmiewczymi wokalami. Tu śpiewa Bozzio.
Jones Crusher to powrót Belew na główny wokal i fajne gitary. Ale jeśli chodzi o gitary to proszę posłuchać Rat Tomago. To trwająca ponad pięć minut solówka gitarowa wykręcona przez Zappę. Naprawdę jest przy czym ucho zawiesić. Kapitalna improwizacja. Dalej mały przerywnik, a następnie chyba najbardziej znaną piosenkę Franka. Tak, chodzi o utwór Bobby Brown Goes Down. Mocno niecenzuralny tekst, a muzyka bardziej ocierająca się o pop, ale wyższych lotów. Pamiętam jak zakupiłem singla z tym numerem. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych i młóciłem go bezustannie. Później śpiewałem ten znamienny fragment Watch me now, I’m goin’ down w kierunku wazeliniarzy, którzy byli w stanie zrobić wszystko aby zaistnieć czy być zauważonym przez nauczycieli czy później szefów. Kapitalny utwór.
Świetny bas? Proszę włączyć Rubber Shirt. W The Sheik Yerbouti Tango mamy kolejny znakomity popis Franka na gitarze. Wspomnę jeszcze o naprawdę fajnej piosence w postaci City Of Tiny Lites, w której śpiewa Belew (później wspomagany przez Franka). Wyśmienita sekcja, a mniej więcej w połowie kolejna (która to już?) solówka Zappy na gitarze. Po drodze jest jeszcze nietuzinkowy Wild Love z początkiem jakby wyciągniętym z jakiegoś albumu w stylu fusion. Album zamyka trwający ponad dwanaście minut Yo’ Mama, który zdominowany jest przez solo Zappy na gitarze. Znakomite zamknięcie albumu.
Co napisać? Może kolejny cytat z Zappy, że "Pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze". Coś w tym jest bo przecież słowa nigdy nie oddadzą prawdziwych wrażeń, które przeżywamy słuchając muzyki. Dlatego polecam wszystkim tę płytę, to dobry wybór na początek przygody z Zappą. Ciekawe kompozycje, świetnie wykonane plus całe mnóstwo humoru. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz