środa, 5 grudnia 2018

The Psychedelic Furs - Forever Now (1982)


1. Forever Now; 2. Love My Way; 3. Goodbye; 4. Only You And I; 5. Sleep Comes Down; 6. President Gas; 7. Run And Run; 8. Danger; 9. No Easy Street; 10. Yes I Do


Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
W dzisiejszych czasach bardzo często mamy taką sytuację, że dzięki jakiemuś obrazowi filmowemu do łask wracają stare, często zapomniane piosenki. Przykładów można mnożyć. Szczególnie seriale, w których istotną rolę odgrywa muzyka, odświeżają piosenki sprzed 30 – 40 lat. Wchodzi się później na YT aby zobaczyć teledysk do konkretnego utworu, a tam całe mnóstwo komentarzy w stylu „Odkryłem/am ten utwór dzięki serialowi/filmowi x”. Prawda? Tak zwane drugie życie otrzymała też piosenka pochodząca z tego właśnie albumu grupy The Psychedelic Furs…
Już jakiś czas temu, odwiedziło nas zaprzyjaźnione małżeństwo. Od słowa do słowa pojawił się temat filmów. Mocno podekscytowani opowiadali o obrazie zatytułowanym Tamte dni, tamte noce. Mówią do mnie (sam filmu nie widziałem) „Słuchaj, była tam taka zarąbista piosenka. Lata osiemdziesiąte. Ty masz tyle płyt, na bank wiesz co to”. Tu nastąpiło wiele prób przybliżenia mi tego utworu. W wyjaśnieniach występowały klawisze, cymbały (tak naprawdę to marimba). I w końcu znajoma zaintonowała coś w stylu „auuuuuu”. Szczerze, zrobiły się z tego niezłe kalambury. Przecież można było rach-ciach sprawdzić to w necie, ale było tak zabawnie, że zrezygnowaliśmy z tej opcji. Uśmialiśmy się wszyscy, ale w końcu się udało. Dlatego postanowiłem przybliżyć drogiemu Czytelnikowi ten album z którego pochodzi sławetne „auuuuu”.

Zespół powstał w 1977 roku w Anglii. Do życia powołali go dwaj bracia, Richard Butler (śpiew) oraz Tim Butler (bas). Była to wtedy jedna z wielu grup operujących w gatunku post-punk.
Forever Now to trzeci album w dorobku grupy i już bardziej osadzony w popie i new wave, ale ten pazur jednak gdzieś pozostał. Płytę nagrywano w Nowym Jorku, producentem został Todd Rundgren, który udzielał się także muzycznie.
Album zawiera dziesięć piosenek. Otwierający całość utwór tytułowy jest jednym z tych pazurzastych. Wyśmienity bas, który napędza całość, przybrudzona gitara i głos Butlera, który chwilami przypomina Bowiego. Świetny, energiczny otwieracz.
Chwilkę po nim mamy utwór, który sprokurował ten wpis. To Love My Way. Kapitalny popowy numer po uszy zanurzony w „ejtisowym” brzmieniu. Kto nie przeżył tamtych czasów i tamtej muzyki, kompletnie nie doceni tej pozycji. Wykorzystywano go już w filmach wcześniejszych jak Valley Girl i The Wedding Singer. To tu mamy wspomnianą marimbę, na której zagrał Todd Rundgren, a która jest jednym z głównych aktorów w tym utworze. Przebój światowy, który po latach wypłynął we wspomnianym obrazie Tamte dni, tamte noce, dzięki czemu wielu o sobie przypomniał.
Goodbye bardziej idzie w stronę ska. Żywy, szybki, dęciaki i ponownie kapitalny bas. Słuchając tego utworu na myśl przychodzi mi zespół Oingo Boingo. W Only You And I fajne intro po którym mamy kolejny świetny utwór, z dobrym klimatem, mocnym basem, wiolonczelą, która wespół z gitarą wprowadza nieco psychodeliczny klimat.
Spowolnienie w Sleep Comes Down piosence dość oszczędnej jeśli chodzi o instrumenty. Choć tu podobnie jak u poprzednika pojawia się wiolonczela, która na chwilę wprowadza senno-demoniczny klimat.
President Gas to utwór dzięki któremu wielu poznało Psychedelic Furs w Stanach. Rozmawiałem kiedyś ze znajomym i powiedział, że w latach osiemdziesiątych on i wielu jego kolegów traktowało ten utwór z pietyzmem. W moim odczuciu to właśnie tu Richard Butler zbliża się najbardziej do Bowiego. Znakomita pozycja.
Dalsza część płyty to właściwie kontynuacja tego co mogliśmy usłyszeć wcześniej. Niezwykle żywiołowe Run And Run, saksofonowy Danger, smutny, przesiąknięty szarością blokowisk doby PRLu No Easy Street, z ładnym solo saksofonu (kapitalnie przenosi do tamtych czasów). Na sam koniec Yes I Do z syntezatorem charakterystycznym dla początku lat osiemdziesiątych. Sympatyczne zamknięcie całości.
Jak napisałem wcześniej, to raczej album dla miłośników tamtej dekady i tamtej muzyki. Dla mnie bomba. Gitara basowa Tima Butlera robi tu ogrom pracy i kradnie album. Osobiście żałuję, że sam zespół poznałem dopiero w latach dziewięćdziesiątych, ale takie były czasy, bez internetu. Trzeba było bazować na radiu oraz zdobyczach i rekomendacjach kolegów. To taneczny album, z brudniejszymi momentami, dobrym głosem Richarda i tym niezwykle smutnym momentem w postaci No Easy Street.  Miłośnicy „ejtis” marsz po płytę.
PS. Posiadam wydanie amerykańskie (zdjęcie), które jak widać miało inną okładkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz