środa, 16 stycznia 2019

Stevie Wonder - Innervisions (1973)

  1. Too High
  2. Visions
  3. Living For The City
  4. Golden Lady
  5. Higher Ground
  6. Jesus Children Of America
  7. All In Love Is Fair
  8. Don't You Worry 'Bout A Thing
  9. He's Misstra Know-It-All
W ostatnią niedzielę radiowa Dwójka, w audycji Wieczór płytowy (kto pamięta z dawnych czasów?), zaprezentowała trzy albumy. Wśród nich był ten Steviego. Nie, nie słuchałem tej audycji, po prostu z ciekawości zajrzałem wczoraj do rozpiski aby zobaczyć co też panowie redaktorzy tym razem zaprezentowali swoim słuchaczom. Patrzę, Stevie i jego genialny album Innervisions. Natychmiast do półki z płytami i hop, kompakt kręci się w napędzie. Do tego, na mym blogu brakuje opisu tej właśnie płyty. Więc do dzieła…
Album ujrzał światło dzienne zaledwie w kilka miesięcy po wydaniu znakomitego Talking Book. Wonder był na tej płycie niemal samowystarczalny. To że skomponował piosenki i je zaśpiewał jest oczywiste, ale dodatkowo zagrał na wielu instrumentach. W kilku piosenkach był tylko on. Innervisions to kolejna otwarta księga. Jednak tym razem Stevie opowiada o Ameryce tamtych czasów i nie jest to sielankowy obraz. Bo przewijają się tu ówczesne obrazy dotyczące rasizmu, biedy i rosnącego uzależnienia od narkotyków.
O tej ostatniej kwestii opowiada utwór otwierający ten album. Mowa oczywiście o Too High. Pierwsze dźwięki i natychmiast słyszymy, że to piosenka Wondera. Tych klawiszy i takiego grania nie można pomylić z żadnym innym. Świetnie bujający, nieco jazzująco-funkowy numer, z jakże smutnym tekstem. No i ta harmonijka ustna.
W kolejnym Visions Stevie śpiewa o idealnym świecie, w którym miłość i dobro są najważniejsze i właściwie jedyne. Ale uświadamia sobie nagle, że taki świat istnieje jedynie w marzeniach. To kolejna gorzka opowieść, utrzymana w balladowym nastroju z pięknym basem i równie ślicznymi gitarami, tak akustyczną jak i elektryczną. Łapie za serce.
Living For The City czyli opowieść o czarnym chłopcu, który przyjeżdża do Nowego Jorku w poszukiwaniu lepszego jutra. Niestety na miejscu okazuje się, że nie lubią tu „czarnuchów” i chłopak trafia za kratki. Znowu smutna historia, a w roli głównej wspaniałe klawisze Steviego, które napędzają go, dają mu odpowiedni posmak oraz barwę przez co historia staje się bliższa i niesamowicie prawdziwa.
Oryginalnie stronę pierwszą zamykał utwór Golden Lady. Jejuniu, jak ten kawałek wspaniale płynie. Swego czasu grałem go do znudzenia. W końcu odrobina radości na tej płycie, wyznanie miłości, szczęście. Jak to gra, jak to buja, jak to wzrusza.

Strona druga wita nas wielkim hitem Wondera w postaci utworu Higher Ground. No kto tego nie zna? Chyba się wygłupiłem. Przecież w naszym kraju przeciętny słuchacz myśli, że Wonder zaczął się i skończył na I Just Called To Say I Love You. Przepraszam, że podrzuciłem tu szczyptę bufonady, ale czy tak właśnie nie jest? Pisze tak tylko dlatego, że ogromnie nad tym boleję. Wszak dyskografia Steviego to kopalnia fantastycznych numerów i kojarzenie go tylko z jedną piosenką jest po prostu profanacją. Ale wracając do Higher Ground. To typowy Wonder, szalejący za klawiszami. Utwór w warstwie tekstowej dający kopa, namawiający do działania, ciągłych poszukiwań oraz o dawaniu drugiej szansy.
Dalej mamy jeszcze Jesus Children Of America. Wonder jako człowiek religijny odnosi się tu do wiary i zachęca do modlitwy wszystkich którzy zbłądzili. Inną interpretacją tego utworu jaką słyszałem jest to, że piosenka opowiada o tych wszystkich kościołach i samozwańczych wybawicielach, którzy mamią zagubionych ludzi.
Chwilę później kolejna przepiękna miłosna ballada na tej płycie. All In Love Is Fair. Ten fortepian i głos Wondera wyciska łzy z nawet najtwardszych jednostek. Nawet teraz, pisząc te słowa muszę na chwilę odejść od klawiatury bo wzruszenie bierze górę. Ile powstało coverów tej piosenki? Trudno zliczyć. Przepiękny moment płyty.
Przedostatnią propozycją na albumie jest Don’t You Wory ‘Bout A Thing, które dla mnie osobiście jest najsłabszą pozycją na całej płycie. Nie, to nie jest zła piosenka, ale ten wstęp od zawsze tak mnie irytuje, że ciężko mi przebrnąć przez resztę tego utworu.
Całość zamyka He’s Misstra Know-It-All. Podobno to utwór traktujący o prezydencie Nixonie jako panu, który wie wszystko. Wspaniałe zakończenie tej genialnej płyty.
Gdy wczoraj wybrzmiały ostatnie dźwięki tej płyty jakoś tak mechanicznie włączyłem ją raz jeszcze. Chyba nie pamiętałem jak piękny i magiczny jest ten album. Moim numerem jeden jest nadal jego płyta z 1976 Songs In The Key Of Life, ale Innervisions depcze mu po piętach. Płyta zdobyła nagrody Grammy w tym za najlepszy album roku. Trudno się nie zgodzić wszak Innervisions to cudowna podróż przez ludzką duszę, ludzkie nawyki, wady, ale i tę piękniejszą część człowieczeństwa czyli miłość. Polecam z całego serca, warto znać i mieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz