wtorek, 29 stycznia 2019

Ramases - Space Hymns (1971)

Side A:
  1. Life Child
  2. Hello Mister
  3. And The Whole World
  4. Quasar One
  5. You're The Only One
Side B:
  1. Earth People
  2. Molecular Delusion
  3. Balloon 
  4. Dying Swan Year 2000
  5. Jesus Come Back
  6. Journey To The Inside

Dziś propozycja dla Słuchacza bardziej uduchowionego. Ateiści, nie mówiąc o apostatach, mogą być urażeni, a przynajmniej zniesmaczeni. To płyta opowiadająca o upadku człowieka, upadku cywilizacji. Do tego mamy tu oczekiwanie na dziecko życia, które zbawi świat. Pomijam już kwestię, że zarówno sam Ramases jak i jego żona Selket uważali się za wcielenia egipskich bóstw. Ciekawostką zachęcającą do dalszej lektury może być fakt, że zespół akompaniujący Ramasesowi to zalążek późniejszego 10CC…
Pierwsze co niewątpliwie zwraca uwagę jest okładka albumu. Jednak jest ona dość myląca. Widzimy przecież jakąś rakietę startującą w kierunku kosmicznych czeluści. Dopiero po jej rozłożeniu, oczom naszym ukazuje się kapitalny obraz przedstawiający ogromną katedrę, której wieża okazuje się być kosmicznym pojazdem. Autorem tego fantastycznego obrazka jest sam Roger Dean.
To co? Zapraszam Państwa w świat psychodelicznego folku delikatnie podlanego kosmicznymi dźwiękami.

Już otwierający całość Life Child jest doskonałą mieszanką tego wszystkiego. Niespokojny flet wprowadza nas w całość po czym pojawiają się gitary akustyczna i elektryczna nadając całości folkowego posmaku i wprowadzają słuchacza w swego rodzaju trans. Ale im dalej tym więcej się dzieje. W pewnym momencie gitara elektryczna daje znakomity popis, który zdaje się nie mieć końca. Ale i element kosmosu przez chwilę tu mamy. Ten został wykreowany przy pomocy syntezatora Mooga. Kapitale otwarcie.
Następny kawałek Hello Mister opowiada o przybyciu "dziecka życia" i jego przywitaniu. W warstwie muzycznej to pieśń podlana psychodelią, hipnotyzująca, powtarzalna, oddająca cześć nowemu bóstwu.
And The Whole World rozpoczyna przejmujący śpiew Ramasesa do którego po chwili dołącza gitara akustyczna. Traktuję ten utwór jako piosenkę ogniskową (w dobrym tego słowa znaczeniu) mocno podlaną duchem religijnym.
Po niej czas na znakomity Quasar One. Świetne gitary akustyczne, kapitalny bas i jakby przetworzony nieco głos wokalisty. To kolejny hipnotyzujący utwór, który wolno się rozwija aż w pewnym momencie dochodzi do kumulacji. Po niej ponownie następuje uspokojenie nastroju. Stronę pierwszą zamyka dość monotonny w warstwie tekstowej You’re The Only One Joe.
Stronę drugą otwiera nieco kosmiczny z początku Earth People. Później przechodzi w folkowe klimaty i przybiera spokojną formę.
W Molecular Delusion pojawia się sitar nadając tej transowej modlitwie-pieśni indyjskiego posmaku. Jak głosi plotka nagrywano go nocą przy czym muzycy byli nago. Kolejny Baloon brzmi jak wyjęty prosto z połowy lat sześćdziesiątych.
Mamy tu jeszcze bardzo ładną (tak w warstwie tekstowej jak i muzycznej), właściwie popową piosenkę, kryjącą się pod wszystko mówiącym tytułem Jesus Come Back. Najbardziej kosmicznym i chyba zarazem odjechanym utworem na płycie jest zamykający całość Journey To The Inside.


Album na przestrzeni tych niemal pięćdziesięciu lat jest odbierany skrajnie. Jedni chwalą, upatrując w tej muzyce piękna, spełnienia i geniuszu, inni uważają tę płytę za przerost formy nad treścią czy wręcz gniota, który dawno się zestarzał. Co ja myślę? Choć to dość nierówne dzieło to lubię raz na kilka lat wrócić. Muszę jednak przyznać iż potrzebuję wtedy odpowiedniego nastroju i klimatu. Gdy gwiazdy sprzyjają, słucha się tego naprawdę dobrze. I druga sprawa. Osobiście nigdy nie uważałem tej płyty za jakiś koszmar. Do dziś zdobi moją kolekcję z czego jestem bardzo dumny. 

1 komentarz: