środa, 17 marca 2021

Midge Ure - Breathe (1996)


1. Breathe; 2. Fields of Fire; 3. Fallen Angel; 4. Free; 5. Guns and Arrows; 6. Lay My Body Down; 7. Sinnerman; 8. Live Forever; 9. Trail Of Tears; 10. May Your Good Lord; 11. The Maker


Wróciłem ostatnio do płyt Midge’a. Dlaczego? Lubię go ogromnie. No, nie znam go osobiście więc prostuję, że bardzo lubię jego głos oraz wkład w muzykę. Do tego, wspominaliśmy z kolegą koncert Midge'a, w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć. Dyskutując zgodziliśmy się, że Ure właściwie przepadł na rynku muzycznym odkąd zaczął karierę solową. Wielki Ultravox, w którym to zespole Midge się udzielał i współtworzył jego sukces, nie pomogły mu później w solowej karierze. Ja do jego płyt wracam i w ostatnim czasie cudownie słuchało mi się Breathe. I jeszcze jedno. Kto uważa, że muzyka pop jest sprawą Szatana niech dalej nie czyta…
Płytę rozpoczyna utwór tytułowy. Śpiew Midge'a, któremu towarzyszą uderzenia basu. Później dochodzi gitara, mandolina oraz dźwięki harmonii i robi się na wskroś wyspiarsko. Co jest jednym z najmocniejszych stron tego utworu? Bez wątpienia falset Ure’a, który wspaniale wyśpiewuje nim słowo tytułowe. Bardzo dobry początek płyty. Ciekawe jest to, że słychać tu wiele instrumentów z klawiszami na czele, ale te nie są wcale wymienione jako biorące udział w nagraniu.
W Fields of Fire od samego początku mamy także posmak Szkocji, który przywołują nam skrzypce. Zamykam oczy i widzę nadmorskie urwiska oraz stare zamczyska. Co dalej na płycie? No na przykład fajne bębny i bas w Fallen Angel, które w połączeniu z wiolonczelą, mandoliną oraz harfą tworzą kapitalny klimat.
Guns and Arrows. To dla mnie kolejny po utworze tytułowym (choć nie wiem czy nie większy) killer na tym albumie. Tu Midge’owi pięknie towarzyszy niejaka Sally Dworsky. To dziewczyna wypatrzona przez Ure’a w jednej z knajp, w której Sally dawała mini koncert. Ponoć Midge był oczarowany jej głosem i z miejsca zaproponował jej współpracę. Tak napisał Guns and Arrows. O tej piosence przypomniał mi kilka tygodni temu Piotr Stelmach grając ją w jednej ze swych audycji. Czar wrócił. Pamiętam jak często grałem ten utwór na swoim walkmanie siedząc na wzniesieniu, patrząc przed siebie. W całość wprowadzają nas klawisze, później gitara akustyczna i głos Midge’a, do którego po chwili dołącza Sally. Ależ ta dziewczyna miała głos. Ta delikatność aż powala. Pamiętam, że urzekła mnie tym głosem od pierwszego przesłuchania. No i w tym utworze mamy wspaniałe solo gitary, na której zagrał Robert Fripp. Ależ gra ten utwór po latach, jestem ponad dwadzieścia lat młodszy. Ciągle czuję zapach tamtych dni kiedy siedziałem na tym wzniesieniu. Tak, to jest moc muzyki.
Kolejne utwory na albumie mają bardzo podobną budowę i melodykę. To troszkę wada tej płyty bo przez to jest nieco monotonna. Jednak ma to wszystko swój urok. Ta muzyka nie ma nam służyć do wielkich przeżyć i dziwów nad techniką poszczególnych muzyków. To ma być błogi spokój i odpoczynek. Włączamy i po prostu ładnie gra, wypełniając ciszę czterech ścian.
I proszę jeszcze zwrócić uwagę na Live Forever. Tu w sposobie śpiewu Ure’a jakby delikatnie pobrzmiewały dawne echa Ultravox. Plus kilka egzotycznych instrumentów. Naprawdę dobra piosenka. 


Dlaczego płyta przepadła? Bo jest słaba ktoś powie. Zgoda, nie jest to poziom Ultravox. Zgoda, niewątpliwie jest to muzyka popowa, ale czy w związku z tym mamy skreślić ten album. Nie, nie będę się kładł Rejtanem, nie będę się okopywał i bronił tej płyty do ostatniego tchu. Jednak powiadam Państwu, to nadal ładny pop, przesiąknięty wyspiarskimi klimatami. W prostocie siła. No i ten głos Ure’a, mocny, ciekawy, czysty, po prostu fajny. Na leniwe popołudnie, odpoczywając po pracy – jak najbardziej. I zastanówmy się jeszcze czy solowych dokonań sympatycznego Szota nie oceniamy za bardzo mając z tyłu głowy albumy Ultravox?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz